Przejdź do głównej zawartości

Koleją do IRKUCKA


Bagaże rozlokowane, stopy zanurzone w domowych klapeczkach, a adrenalina wciąż trzyma. Może przebranie w nocne ubranka i rytmiczne kołysanie pociągu osłabi nasze emocje? Zastanawiamy się jak to będzie, jak dać odpór nudzie, która pewnie kiedyś nas dopadnie? Jakie szanse na utrzymanie minimum higieny? Koniec gdybania, wychodzimy z przedziału, aby zrozumieć jak funkcjonuje ta wagonowa przestrzeń.

Konduktor, szefowa wszystkich szefów, dostarczyła pościel, która ma nas otulać wiele długich godzin. W całym wagonie dwie "łazienki" czytaj toaleta, zlew i kran czyli powszechnie stosowane w takich miejscach udogodnienia. Ponoć konduktorzy mogą zorganizować prysznic z rury gumowej podpinanej pod umywalkę. My stawiamy jednak na proste, standardowe rozwiązania.

Na końcu wagonu samowar, czyli wielki baniak z wrzątkiem zapewniający namiastkę luksusu. Możesz zrobić ciepłą kawę, herbatkę, zupki, kisielki i co tam jeszcze na dnie plecaków siedzi. Między wagonami palarnia tzw. tambur, ziemia niczyja. Tu władza "prowadnic" nie sięga. Silny, zimny wiatr, chłód, potężny huk i dym papierosów zmieszany z oparami alkoholu. W oddali wystające stopy współtowarzyszy podróży rozlokowanych w "plackartnym" czyli wagonie otwartym. Dalej restauracyjny. Stali bywalcy tej trasy zapewniają, że możemy go wykorzystywać tylko w razie konieczności, bo drogo i nic nie przebije smaków "kolejowych peronów" 

Wiemy też, że nie musimy wciąż dopytywać kiedy kolejny przystanek, bo vis a vis drzwi przedziału zachęca do lektury szczegółowy rozkład jazdy. Należy jeszcze pamiętać, aby na pół godziny przed planowanym postojem nie korzystać z toalety, którą "prowadnica" zwyczajnie zamyka i o godzinie 23 zaplanować głęboki sen, bo gasi światło. UFF ! Pora skupić uwagę na ludziach, krajobrazach i rozrywkach na miarę transsyberyjskiej kolei, którą tak my jak Rosja zawdzięczamy carowi Aleksandrowi III.

Czy wiecie, że od rozpoczęcia budowy w 1886 roku położono 12 milionów podkładów, przekopano 100 mln ton ziemi, wykonano 100 km tuneli ? Moja wyobraźnia jeszcze tego nie ogrania. Siłą roboczą byli głównie żołnierze, Kozacy, a także zesłańcy i więźniowie. Na Dalekim Wschodzie wykorzystywano również Chińczyków, Koreańczyków, Buriatów i inne miejscowe ludy. Przy użyciu kilofa, łopaty, topora i taczek robotnicy przerąbywali dziewiczą tajgę i przebijali tunele w górach. Osiągali przy tym niesamowite wyniki, oddając każdego roku do użytku przeciętnie 650 km linii kolejowej w tym 100 km mostów. Rekord do dziś nie pobity! Budowa przebiegała przez tereny prawie bezludne i niezamieszkałe. Zatrudnieni koczowali wzdłuż torów kolejowych w drewnianych barakach lub namiotach. W ten sposób powstawały niewielkie obozy i osiedla, a następnie osady, które z czasem przekształcały się w większe miasta i miasteczka. W latach 1900-1910 na Syberię przeprowadziło się dzięki tej inwestycji, mniej lub bardziej dobrowolnie, około 3 milionów obywateli wielkiej Rosji. Skuteczność i imponujące tempo budowy okupiono najwyższą ceną, śmiercią i cierpieniem tysięcy ludzi. Wielką syberyjską drogę zaczęto użytkować w lipcu 1903 roku, a budowę ostatecznie zakończono w 1916 roku. Dość powrotów do przeszłości. Ważne tu i teraz.

W pierwszym dniu chętnie oddajemy się grze w karty, kości, czytaniu wszystkiego co w ręce wpadnie, dysputom o niczym i odliczaniu czasu do kolejnego postoju. Często odwiedza nas kelner z koszyczkiem z wagonu restauracyjnego i zachęca do zakupu słodyczy, napojów, orzeszków, piwa, drobnych fastfoodów itd. Przy okazji zaprasza do wagonu restauracyjnego na zimną wódkę. My spokojnie wyczekujemy kolejnej stacji, gdzie sprzedają „babuszki”. W peronowej ofercie, prosto z wózeczka, siatki czy kartonu gotowane ziemniaki, kotlety, pieczony kurczak, warzywa, wędzone lub suszone ryby, pierożki, bułeczki, napoje itd. Dowiadujemy się, że w kilku miejscowościach, przez które przechodzi transsib, handel jedzeniem na dworcach jest zakazany. Nie ujrzysz więc babci z kwaszonymi ogórkami w słoiku, owocami w wiadrze, pierożkami w torebce foliowej czy kotletami w gazecie. Zaopatrzenie trzeba więc planować z większą uwagą. Mimo to każdy postój to dla nas wielka atrakcją, bo przy pustym peronie większą uwagę koncentrujemy na dworcowych budynkach i otoczeniu niż na jedzeniu.

Na niektóre stacje pociąg wjeżdżał z opóźnieniem. Procentowały wówczas wypracowane przez nas dobre relacje z konduktorką. Doradzała nie tylko miejsca z najlepszym jedzeniem, gotowanymi pierożkami, wędzonymi omulami, orzeszkami cedrowymi, ale gdzie i na jak długo warto wysiąść. Czasem ostrzegała "nie wychodź, bo zaraz odjeżdżamy" chociaż rozkład jazdy mówił coś innego. Ale zdarzyło się, że konduktorka z innej zmiany widzi, że wychodzimy z wagonu i zero reakcji. Kamienna twarz, a w oczy nie masz odwagi spojrzeć. My przekonani, że mamy 15 minut przerwy zgodnie z rozkładem jazdy, a tu po dwóch minutach z głośników rozlega się informacja, że "pociąg Moskwa Władywostok odjeżdża z toru dziewiątego przy peronie pierwszym". Gnasz człowieku na złamanie karku do wagonu, a jak dopadniesz przedziału to z przekonaniem, że właśnie pobiłeś własny rekord w sprincie.

Z okien pociągu nie zawsze jest na czym oko zawiesić. Ściany drzew, zagajniki brzózek skutecznie ograniczają widoki. Także bezkresne stepy sprawiają, że ochota na drzemkę pojawia się częściej niż zwykle. I jak właśnie nasze oczy ujrzały drewniane chałupki z trawą do okiennic, ciekawe fragmenty miast i zakola rzek, do naszego przedziału przychodzi Buriat Sajan z kolegą i wódeczką. Między jednym, a drugim kieliszkiem poznajemy historię ich życia. Obaj pracują w wojskach lotniczych jako mechanicy i jak co roku jadą na 14 dni do rodziny, do Arszanu. Obaj w wyjątkowo dobrych nastrojach, spragnieni nowego otoczenia, wyruszyli na przegląd kolejowego składu. Ubrani w mocno zużyte podkoszulki, z butelką w ręku i głowami przykrytymi czarnymi, służbowymi czapami wyglądali wyjątkowo egzotycznie. Jak na zawodowych wojskowych bardzo wylewni i już wiemy, że mamy towarzyszy do końca podróży. Coraz mniej czasu na obserwację krajobrazów, bo w naszych przedziałach coraz więcej przyjaciół Sajana i opowieści różnej treści. Już wiemy, że ludzie zamknięci na niewielkiej przestrzeni i przekonani, że już nigdy się nie spotkają chcą opowiedzieć więcej niż zwykle, a ich wylewność podlewana wódką nie słabnie bez względu na porę.

Do naszego przedziału przychodzi poznany wcześniej chłopak, który jedzie aż do Władywostoku. Prosi, aby do końca naszej podróży przechować mu dokumenty i pieniądze. W wagonie otwartym, w którym przyszło mu podróżować ciągła impreza i żadnej bratniej duszy. Trochę nas dziwi swoją prośbą i obserwacjami, ale rodacy powinni sobie pomagać. I tak przez kolejne dwa dni wartość naszego przedziału wyraźnie wyższa od średniej.

W dniu urodzin najbliższej mi osoby okazało się, że nasz przedział nie jest w stanie przyjąć wszystkich poznanych gości. Szybka decyzja, by spróbować przenieść to nietypowe i okazjonalne spotkanie do wagonu restauracyjnego. Większa przestrzeń i szansa, aby ten dzień pamiętać szczególnie.

Docieram do kierownika baru i kuchni w jednym i próbuje go przekonać do większego niż zwykle wysiłku w zakresie menu. Najlepiej proste, zaskakujące smakiem i lokalne, a może też popularny tort, który tu tak kochają ? Delikatnie daję też do zrozumienia, że to szansa na większy niż zwykle przychód w jego kasie. Zasugerowałam, że gdyby kucharze byli już zmęczeni lub mniej wydolni niż zwykle mogą przecież zdalnie zamówić coś na najbliższej stacji i odebrać to coś w czasie postoju. Oj naiwne, kapitalistyczno - biznesowe myślenie! Wyraźnie zdumiony i zaskoczony moją prośbą potwierdził jednak gotowość na przyjęcie gości i zaproponował spotkanie za cztery godziny. 

Stawiam się wraz z ekipą, wypiekami na twarzy i nadzieją na to coś. Zadowolony z siebie kierownik zaprasza i wymienia przygotowane extra dla nas menu. Na stołach pokrojone, egzotyczne owoce, ciasteczka i czekoladki z pudełeczka, chleb czarny z kawiorem, kolorowe serwetki oraz parasolki do ozdoby szkła i stołu, bo przecież miało być kolorowo oraz "szampanskoje igristoje" soki i zimna wódeczka. Boże, czyżby mój rosyjski był zbyt słaby? Zajmujemy miejsca przy stoliczkach, gdzie rozstawiono te kulinarne "rewelacje". Huk korka od szampana, życzenia dla jubilata, dwujęzyczne sto lat, ogólnie nastroje zwyżkują. Z głośników leci rosyjski pop i ponadczasowe hity m.in "Milion róż" Pugaczowej. Sajan wyraźnie wzruszony daruje jubilatowi swoją wojskową, galową, białą czapkę. Na wódeczkę i długie podróżnych rozmowy wracamy do przedziału. Co pewien czas próbujemy nie ulec licznie wędrującym wagonowym handlarzom, którzy za zgodą konduktora pragną sprzedać radosnej ekipie gazety, pamiątki, zabawki, komplety obiadowe i wiele innych rzeczy. Pożegnanie gości nie było łatwe, ale zgaszone o godzinie 23 światło przyspieszyło ostateczne decyzje i ruchy biesiadników. 

Nasza "prowadnica" wyraźnie niezadowolona z zamieszania jakie wdarło się do naszych przedziałów minionego dnia, już przed szóstą rano zaczyna odkurzanie całego wagonu bez troski o sen podróżnych. Zwykle dźwięk odkurzacza i trzask drzwi przedziałów dochodził do naszych uszu około 6.30. No cóż, dziś to ona jest bohaterem dnia i nie omieszkała nam o tym przypomnieć. Wcześniej niż zwykle zamknęła toaletę przed postojem, a herbatka właśnie jej się skończyła. Ale dla nas to nie powód do zmartwień tym bardziej, że za kilka godzin witamy Irkuck.

Uświadomiłam sobie, że rejestrujemy tylko niektóre punkty naszej podróży. Oczywiście pierwszy przystanek w mieście Włodzimierz po 210 kilometrach jazdy. Następny Kirów, Perm. Na 1777 kilometrze jazdy pokonujemy granicę między Europą i Azją.. niestety ledwie zauważoną. Także Omsk, Nowosybirsk, Krasnojarsk. Tak naprawdę nasza uwaga skierowana była głównie na to co wewnątrz tego wagonowego świata, a nie na zewnątrz. To tu mogliśmy choć odrobinkę poczuć tę rosyjską duszę, podzielić radości i smutki przypadkowo spotkanych ludzi, z którymi przyszło nam bez konfliktu i nudy spędzić ten długi czas. Ostatni rzut oka na nasz salon i sypialnię w jednym i sprawdzenie czy na pewno wszystko wróciło do plecaków. Irkuck tuż, tuż, a przed nami kolejny etap syberyjskiej przygody.

J. 12-15.08.2009


















Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Polskie ślady w WIEDNIU, cz.2

Dziś wyruszamy m.in śladami Jana Franciszka Kulczyckiego w przekonaniu, że mniej Wiedeńczyków pamięta kolejną rocznicę wielkiego zwycięstwa nad Turkami niż pije kawę, bo jak głosi popularne ponoć w Wiedniu powiedzenie koniec świata poznacie po tym, że w Wiedniu zamkną kawiarnie. Postanawiamy więc iść tropem naszego rodaka, który odegrał niebagatelną rolę tak w bitwie z wojskami wezyra Kara Mustafy jak i w rozpowszechnieniu picia kawy w Wiedniu, a tym samym w całej Europie.

Polskie ślady w WIEDNIU, cz. 1

Już nie liczę ile razy mijałam tablicę drogową z napisem Wiedeń, ale wiem, że każdy mój pobyt w tym mieście daje mi mnóstwo radości i okazji do łączenia przyjemnego z pożytecznym. Stolica Austrii jest bardzo dobrze opisana w przewodnikach i wyjątkowo przyjazna dla zwiedzających. Sama wielokrotnie z nich korzystałam, aby dotrzeć do kolejnych miejsc, które pozwalają wciąż na nowo odkrywać to magiczne miasto. 

Detoks w POKRZYWNEJ.

To moja szósta wyprawa w głąb siebie. Po czterech latach przerwy w zmaganiach z samą sobą, marzyłam o wyciszeniu, relaksie i lepszym samopoczuciu fizycznym. Za oknem piękne słońce, a w głowie narastająca od wielu miesięcy motywacja do zmierzenia się z totalnym detoksem ciała i umysłu. Totalny, bo to będzie naście dni bez jedzenia i z dużą dawką fizycznej aktywności w bliskości z naturą i wśród ludzi o podobnych tęsknotach.