Przed nami kilkugodzinny rejs wodolotem na wyspę Olchon. Pogoda sztormowa. Zgodnie z rozkładem "floty" to właśnie dziś wodolot po raz ostatni wypływa z Ust Barguzinu. Idzie zima.
Dobrze, że już odrobine przywykliśmy do panującej tu byle jakości, rdzy, patyny, biedy i nie przeraża nas dziwny wygląd czegokolwiek czym przemieszczamy się na Syberii. Wokół krajobraz jak po bitwie. Port, jego otoczenie jakby przeniesione z głębokiej przeszłości. Nabrzeże przypomina składowisko złomu. Krzątający się wokół ludzie o mocno przekrwionych twarzach i w stanie wyraźnego rozluźnienia. Patrzymy i myślimy, czy to Ci z obsługi pokładowej lub maszynowej? Lepiej nie wiedzieć i nie myśleć. A może to tylko Ci przypadkowo zaplątani w czasie i przestrzeni ?
Ilości warstw farby na kadłubie "naszego" wodolotu nie próbujemy nawet liczyć. Wszechobecna rdza i głośne skrzypienie metalowych części. Jakoś dziwnie i strasznie. Ale środek jednostki wręcz zachwyca czerwienią pokrowców foteli ustawionych pokornie w kilkunastu rzędach. Samopoczucie jak na lotniskowcu z czasów Breżniewa.
Za oknem dość silny sztorm. Trudno utrzymać się na nogach. Siedzimy w kabinie, bo wysokie fale zalewają pokład. Pozostaje modlitwa i wiara, że nasz wodolot wiele sztormów na Bajkale przeżył to i z tym sobie poradzi. Od jutra będzie przecież wypoczywał w jakiejś portowej zatoczce przez najbliższe kilka miesięcy.
Na pokładzie oprócz naszej grupy kilku miejscowych. Siadamy blisko starszego Pana w wieku zbliżonym do naszego wodolotu. Okazuję się być bardzo miłym i rozmownym człowiekiem, ale mocno narzekającym na dzisiejszą rzeczywistość. Z łezką w oku wspomina czasy komunizmu jaki to był dostatek i porządek. A dziś? Śmiało wyznaje, że "gdyby Putin był bliżej to byłoby lepiej, ale z tej Moskwy to niczego nie widzi, a Ci jego namiestnicy rozkradają Syberie. Większość ludzi ledwo łączy koniec z końcem, a złodzieje mają wszystko. Putin powinien przyjechać i zrobić z tym porządek, bo oni go pewnie oszukują i mówią, że tu dobrze i bogato, a on im wierzy, bo to dobry człowiek". Ubrany w mundur z kilkoma medalami w klapie potrzebował słuchacza i znalazł, a nam ani zaprzeczyć, ani potwierdzić, tylko słuchać.
Im bliżej punktu docelowego tym "morze" Syberii łagodnieje. "Port" Olchon wita nas lekkim wiatrem, pochmurnym niebem i nieśmiało pojawiającym się słońcem. Miejsce, w którym schodzimy na ląd to mała zatoczka z palem do cumowania jednostki. Trap mocno chybotliwy, wąski, ustawiony wręcz pionowo do nabrzeża. Na barkach ciężkie plecaki, w głowie lekki zawrót, a zadanie.. zejść sprawnie suchą nogą na brzeg wydaje się niewykonalne. Czułam się jak baletnica na linie po rocznej przerwie w treningach. Moja koncentracja i determinacja szybuje wysoko, prawie suchą nogą złapałam grunt. UFF!
Wokół step, suche trawy, czerwona glina i tak nijako. Noga za nogą coraz wyżej i wyżej i już wiem, że im wyżej tym piękniej, że to miejsce tak inne od spotykanych wcześniej. Olchon to w języku zamieszkałych tu Buriatów "oj-chon" co znaczy „słabo zalesione miejsce". Idziemy wprost do naszego noclegowego miejsca w stanicy. Szybkie meldowanie, rozpakowanie, bo dzień krótki, a widoki magiczne. Na resztę dnia plan jest prosty, nasycić widokami wszystkie zmysły, chłonąć to miejsce całym sobą do zachodu słońca i dłużej. Tak banalne czynności jak konsumpcja mogą poczekać, aż wokół zapadnie ciemność. Cóż za piękny początek końcówki dnia!
Najbardziej zachwyca krajobraz wyspy. Spacerujemy wzgórzami gdzie pasy czerwonej gliny przeplatają się z pasami zielonej trawy i pojedynczymi sosnami. W dole długa kamienisto-piaszczysta plaża. Woda krystaliczna i zimna. Dłuższa kąpiel tylko dla ambitnych. Docieramy do niewielkiego portu. Wygląda dość przygnębiająco. Przy nabrzeżu stoi kilka łodzi, kutrów rybackich oraz dwa większe, osmolone, jakby niczyje. Z zadaszonego mini baru roznosi się zapach smażonego omula. Łakomstwo zwyciężyło.
Wracamy piaszczystą drogą wśród drewnianych, mocno pochylonych domków. Na podwórkach półautomatyczne umywalki, znany nam już "wynalazek" z Ust Barguzinu, czyli ręcznie nalewana woda do zbiornika z regulacją ciśnienia za pomocą zwykłego kurka. Pod umywalką wiadro na zużytą wodę. W niektórych domach "banie" co łatwo poznać po stojących rzędem na ławkach miednicach. Obok nich metalowe beczki do podgrzewania wody węglem i dodatkowe na zimną wodę oraz drewniana, "rytualna" szopo - sauna.
Z zewnątrz domy wyglądają raczej ubogo, ale w środku odrobina luksusu. Obok skórzanych foteli, telewizor z płaskim kineskopem, a na podłodze dziurawe, drewniane deski i instalacje elektryczne z kablami bielonymi wapnem i przełącznikami jakie pamiętam z dzieciństwa. Domy stoją przy polnej, piaszczystej drodze, asfaltu brak. Przy bardziej niebezpiecznych zakrętach na poboczu leżą stosy butelek po wódce. Dość trudno znaleźć adres, bo nawet miejscowi nie orientują się w nazwach ulic, które co pewien czas zmieniają. Alkohol dostępny wszędzie i o każdej prawie godzinie. Wódkę w puszce 0.33 można kupić za grosze w zwykłej budce.
Nie wszędzie jest prąd, bo ktoś kilka lat temu ukradł kable. Prąd wytwarzają miejscowe generatory i jest dostępny przez kilka godzin dziennie. Rury wodociągowe rozciągnięte bezpośrednio na ziemi, po jednej stronie drogi prowadzą wprost do Bajkału i w żaden sposób nie są izolowane. Zimą, woda z wodociągu jest spuszczana i donoszona z Bajkału wiadrami lub czerpana ze studni. W oddali coś budują. Prawdopodobnie wygodne dacze, które mają tu przyciągnąć bardziej wymagających turystów.
W lokalnym sklepie zapomniane u nas liczydła podsumowują koszt zakupów, a pocztowy telegram to wciąż popularny, powszechny i najszybszy sposób przesyłania ważnych wiadomości. Internet cafe odwiedzają głównie turyści. To jakby zapomniany kawałek wielkiego kraju. Władze pozostawiły chyba Olchon pod opieką dobrych duchów i turystów z głębokim przekonaniem, że to wystarczy. Dla mnie dość egzotyczne miejsce bliższe Rosji Cara jak Putina. W kolejnym dniu też utrwalamy tutejsze krajobrazy i sycimy zmysły tym prostym, trudnym i tak innym od naszego życiem.
J. 25,26.08.2009
Komentarze
Prześlij komentarz