Po skromnym śniadaniu, lokalną "marszrutką" wyjeżdżamy do Iwołgińska. Wśród stepów, około 40 km za Ułan Ude wybudowano główny ośrodek buddyzmu tybetańskiego w Rosji. Kompleks świątyń, szkoła buddyzmu, największa biblioteka buddyjska w Rosji, domy lamów, liczne stupy i muzeum sztuki buddyjskiej w jednym.
Ciekawie brzmi tybetańska nazwa tego dacanu "Koło Poznania Przynoszące Szczęście i Pełną Radość". Swoja siedzibę ma tu także zwierzchnik lamaizmu rosyjskiego Chambo-lama oraz buddyjski Instytut Daszi Czainhorlin, w którym kształci się około 200 osób. Z okazji ważniejszych świąt odbywają się tu uroczystości i codzienne modlitwy czczące bóstwa nazywane obrońcami religii oraz rytuały chroniące i pomagające przybywającym tu wiernym.
Wokół kompleksu świątynnego różnej wielkości młynki modlitewne czyli barabany, które wprawione w ruch "odmawiają" za wiernego, wypisaną w środku lub na zewnątrz modlitwę. W ostatnich latach klasztor trzy razy odwiedził Dalajlama XIV. Wnętrze świątyni zdobią bajecznie kolorowe wyobrażenia smoków i demonów, tworząc złudzenie innego, niebiańskiego świata. Mnisi, także tu, zasiadają naprzeciwko siebie w dwóch długich rzędach ciągnących się od wejścia aż po ołtarz. Przed nimi na przykrytych kolorową tkaniną stolikach leżą księgi, instrumenty i wszystkie akcesoria potrzebne do odprawiania religijnych obrzędów. Podążamy modlitewnymi ścieżkami, obserwujemy nielicznych modlących i w skupieniu kręcimy młynkami. Nie ma tłumu lamów czy szczególnych obrzędów. Oprócz świętości, wokół psy, kozy, koty, przydomowe ogródki, stukot młotka i cięcie drewna w tle, trwają prace porządkowe i naprawy jednej z bram. Może dlatego trudno o szczególny nastrój i skupienie? Miejsce przypomina bardziej rozległe, samowystarczalne gospodarstwo buriackie niż miejsce kultu.
Lamaizm, czyli buddyzm tybetański jest wyznaniem większości Buriatów. Dopiero w XVIII przez Mongolię dotarł do Buriatów z Tybetu. Na początku poprzedniego stulecia część mieszkańców irkuckiej guberni była jeszcze szamanistami, ale buddyzm szybko przekonywał ich do siebie. W tamtym czasie na pięciu Buriatów przypadał jeden lama. Ambicją każdej rodziny było, aby przynajmniej jeden syn trafił do zakonu. Tuż przed wybuchem rewolucji październikowej w okolicach Bajkału było prawie 50 dacanów i duganów czyli szkół przyklasztornych z 16 tysiącami lamów. Co więcej, lokalny buddyzm przejął wiele elementów miejscowych wierzeń i praktyk, zaadoptował niektóre bóstwa i przywłaszczył szamańskie miejsca święte. Może dlatego tak szybko stał im się bliski. W tej religii celem człowieka jest uwolnienie się z kręgu wcieleń, sansary. Wyznawca wie, że udaje się to tylko nielicznym i wierzy, że nikt nie jest pozbawiony szansy. Nawet najwięksi grzesznicy mogą osiągnąć stan oświecenia, choć wcześniej muszą przejść przez cały szereg inkarnacji. W przeciwieństwie do pierwotnych założeń buddyzmu, lamaizm nie zna zakazów dotyczących pożywienia i ma niezwykle rozbudowany panteon i obrzędy.
W okresie komunizmu większość świątyń lamajskich, dacanów i domów modlitw tzw. duganów zburzono. Zniknęli mnisi, a część tradycji poszła w zapomnienie. Dopiero w 1946 roku Stalin, za zasługi Buriatów w walce z faszystami, zezwolił na budowę dacanu w Iwołgińsku. Dziś ta religia odradza się na nowo. Pojęcie "świadomość narodowa" i "buddyzm" zespala się bardzo mocno. Wielu Buriatów podkreśla swoją przynależność etniczną przez częste odwiedzanie dacanów, skrupulatne obchodzenie świąt i obrządków czy noszenie buddyjskich symboli. Powstają nowe dacany, przyciągając bajeczną kolorystyką i oryginalnym wschodnim kształtem. Obecnie jest ich kilkadziesiąt. Lamowie skutecznie pozyskują nowych wyznawców dla swojej religii, głównie wśród rosyjskiej młodzieży. Może nasi księża powinni wyruszyć do lamajskich świątyń z pytaniem Jak oni to robią?
Pora na posiłek. Jedziemy na lokalny targ. Wokół step, liczne stoiska, namioty i pojedyncze osoby ze wszystkim czego właśnie potrzebujesz. Oprócz produkcji chińskiej także własna. Głównie mięso, sery, jogurty, różne produkty z mleka, a także żywe zwierzęta. Na jednym ze stoisk częstują nas lokalną kaszanką o prostej recepturze....wołowina plus 1.5 litra krwi. I po co pytałam z czego to jest ? Pozostało mi dziwne wrażenie, świetny smak i brawa za odwagę. Inni próbują suszony, sprasowany twaróg tzw. "huruud", traktowany wśród miejscowych jak chleb.
Buriaci od zawsze zajmowali się hodowlą bydła. Ich kuchnia słynie głównie z mięsnych potraw. Ta najbardziej znana i już smakowana przez nas w Ułan Ude to "buuzy", po rosyjsku "pozi". Sztuka przygotowywania "buuzów" zawsze stanowiła powód dumy każdego Buriata. Te delikatne "woreczki" z ciasta, wypełnione farszem, gotowane na parze kipiącego tłuszczu w wielkim zamkniętym garnku z naturalnym, aromatycznym bulionem, potrafią namieszać każdym zmysłom.
Ważne miejsce w buriackiej kuchni zajmują także potrawy z mleka. Nawet napój alkoholowy, "tarasun", wytwarzany jest metodą destylacji kwaśnego mleka. Na targu poznajemy też "sałamat" czyli gotowaną na słabym ogniu śmietanę, wymieszaną z mąką z grubego przemiału. Buriaci, chętnie też jedzą śmietanę ze zmieloną czeremchą, gotowaną we wrzątku i piją zieloną, sprasowaną herbatę zaprawianą topionym mlekiem, solą, masłem lub łojem.
W końcu znajdujemy "pozi". Gorące, pachnące, ślina cieknie od wejścia do skromnego pawilonu. Jemy je jednak inaczej niż miejscowi. Oni wciągają ustami aromatyczny wywar trzymając "pozi" w ręku, aż zniknie w otchłani jelit, a my wprawiamy w ruch noże i widelce. Boski wywar zamiast do żołądka trafia na talerz. No cóż, praktyka czyni mistrza. Oprócz "pozi" jemy też "szulep", zupę z makaronem i baraniną. Bardzo tłusta, ponoć zdrowa i naprawdę smaczna.
Zostawiamy smaki lokalnego targu i jedziemy do wioski staroobrzędowców w Tarbagataju. W większości to dość hermetyczna społeczność wyznania prawosławnego, która oderwała się od Cerkwi w XVII wieku, bo nie uznała reform liturgicznych ówczesnego patriarchy Nikona. Część z nich w proteście dokonała samospalenia. Inni prześladowani przez władzę uciekli do syberyjskiej tajgi. W XVIII wieku car zesłał pozostałych za Bajkał. Dziś zamieszkują w kilku pobliskich wsiach. Miejscowi nazywają ich też "siemiejskimi" czyli rodzinnymi, gdyż w przeciwieństwie do innych zesłańców przybywali tu całymi rodzinami.
Wita nas cicha, jakby niezamieszkała, ale kolorowa wieś. Domy i wrota przyozdobione niezwykle intensywnymi barwami. To przykład na kontynuowanie przywiezionych tu rodzimych tradycji rodem z Ukrainy, Białorusi i Polski. Stukanie do jednej z bram przywołało miejscowego popa i jednocześnie opiekuna stworzonej przez niego izby tradycji starowierców. W cywilnym stroju, z długa brodą, dobrym spojrzeniem, chętnie i dużo opowiada o historii i folklorze współwyznawców. Z dumą pokazuje liczne zbiory domowych i rolniczych narzędzi, ubiorów, pieśni, instrumentów i przedmiotów codziennego użytku.
Starowiercy z natury niechętni do wszelkich zmian i przez lata odcięci od świata kultywowali własne tradycje, śpiewali swoje pieśni chroniąc od zapomnienia oryginalne pieśni staroruskie, pochodzące nawet z XVII. Na koniec krótkiego pobytu dobry duch tego miejsca, pop, otwiera nam cerkiew, gdzie prezentuje święte obrazy, narzędzia kultu i zachęca do zakupu wydawnictwa na temat historii starowierców. Oczywiście kupujemy, aby to co piękne, prawdziwe i głębokie mogło trwać w tej inności, lekko na uboczu pędzącego, często bezideowego świata.
Późne popołudnie. Wracamy do Ułan Ude. Na deptaku Lenina mnóstwo ludzi. Po całym dniu zdobywania wiedzy o tym buriackim świecie pozostaje nam już tylko zanurzyć się w fotelu miejscowej knajpki, sączyć zimne piwo i zawiesić wzrok na spacerujących Buriatach. Już wiem, że ten ich miejski świat jest tak różny od stepowego, ale "pozi" smakują tak samo w obu. A może wśród stepów lepiej?
J. 21.08.2009
.
Komentarze
Prześlij komentarz