Przejdź do głównej zawartości

ŚWIĘTY NOS.

Po wyjątkowo sytym i kolorowym śniadaniu przygotowanym przez naszych gospodarzy ruszamy do przeprawy promowej. Tym razem dojeżdżamy blisko 50 letnim mini busem "ogórkiem", bo takich tu najwięcej. Ambitny cel dnia zdobyć Markowy Szczyt, a właściwie Górę Glinka 1877 m n.p.m., bo tak nazywają ja miejscowi. Dlaczego dla turystów Markowa? Bo ktoś kiedyś zrobił błąd w przewodniku i ta nazwa została utrwalona wśród przyjezdnych, pewnie na zawsze.

Za oknem Ust Barguzin, 7000 dusz, ponoć osada miejska, ale dla mnie ni to wieś ni miasto. Kozy, konie, kury, bloki mieszkalne i drewniane, biedne domostwa, porzucone, niechciane samochody, mocno wysłużone anteny satelitarne na dachach i płotach. Na piaszczystej ulicy dużo dzieci, które same organizują swój wakacyjny czas. Miejsce bliższe naszym popegeerowskim wsiom niż miasteczkom.

Docieramy do przeprawy promowej. To coś co ma nas i nam podobnym przewieźć na drugi brzeg nie wzbudza zaufania. Mocno zużyty podest, który po załadowaniu oczekujących, próbuje przeciągnąć na drugi brzeg mały kuter. Gdy on "walczy" z promem, my próbujemy ogarnąć wzrokiem okolicę i nie myśleć o tym kiedy i jak dotrzemy na miejsce.

Wokół wielkie złomowisko porzuconych stateczków, kutrów, łodzi itp. A może nie porzucone tylko użytkowane i podobnie jak nasz bus, mimo 50 lat, wciąż wiernie służą ich właścicielom? Gdzieniegdzie przyczajone z desek szopy i budy, których przeznaczenie zna tylko budowniczy. Na promie wysłużone łady, motory i autobus, których wieku nawet nie staramy się odgadnąć. Obok nas mocno spracowani i zniszczeni życiem ludzie, a ich przeprawa ma pewnie charakter czysto zarobkowy. Po dotarciu na drugi brzeg dojeżdżamy do granic Zabajkalskiego Parku Narodowego na półwyspie Święty Nos. Skąd taka nazwa? Pochodzenie ma dwa źródła. Po buriacku nazywano go "Nos Jesiotra", ponieważ z boku przypominał głowę największej ryby Bajkału. Syberyjscy podróżnicy zaś "nosem" określali wszystkie przylądki. A dlaczego święty? Bo to jedyna nazwa w regionie o tak mocno zakorzenionych wierzeniach.

Sam półwysep jest prawie bezludny. Są tu trzy zamieszkałe wioski. Największa to Kurbulik ze sklepem, przystanią i kilkoma ulicami. Mniejsza to Katuń, a Monachowo to ledwie dwa domki. Łączy je droga, której przedłużenie prowadzi do Ust-Barguzin. Wioski Glinka i Kulinoje są dziś niezamieszkałe.

Po drodze spotykamy tych, których las żywi i leczy. Zbieracze grzybów, ziół, jagód. Gdzieniegdzie małe chatki wykorzystywane zimą przez myśliwych. Po lewej stronie spokojny Bajkał. Wydmy z karłowatymi sosnami. Piaszczysty brzeg przeplata się z kamienistym i miejscami mocno poszarpany falami jeziora. Na wprost wysoki i długi grzbiet górski. Plaża odcinkami wąska wchodząca w ścianę lasu. Dużo powalonych drzew, gdzieniegdzie bagiennie.

Z dużym trudem posuwamy się do przodu, a muszki i komary nie pomagają w zdobyciu celu podróży. Na szczęście widoki rekompensują trudy wyprawy. Urzekają widoki brzegu Bajkału, płynącego z gór strumienia, obszernych bagien czy brzegu zmieniającego się w urwisko. Mijamy widoczne ślady po dawnych ogniskach. Wokół piękne, soczyste barwy. Zielone modrzewie, ciemno zielone sosny, lekko pożółkłe brzozy, czerwone jawory, brązowe pnie drzew, kosodrzewina i mnóstwo grzybów pod kopułą błękitnego nieba.

Po wybudowaniu tamy na Angarze poziom jeziora podniósł się o jeden metr i większość przesmyków wzdłuż brzegu to wąski, bardzo grząski, bagnisty grunt. Tam gdzie stały drzewa pozostało tylko parę powyginanych kikutów czy gąszcz traw. Wreszcie dochodzimy do ścieżki, która ma nas doprowadzić na sam szczyt.

Lustro wody Bajkału leży na wysokości 456 m n.p.m., a szczyt na wysokości 1877 m n.p.m. Zadanie więc nie łatwe, przynajmniej dla mnie. Szlak w górę oznakowany, ale dość wąski, stromy, kamienisty i bardzo męczący. Bez odpoczynków i szybkim marszem można go zdobyć po czterech godzinach wspinaczki. Zejście zajmuje około trzech godzin. Powyżej górnej granicy lasu ścieżkę zarasta miejscowa kosodrzewina. Odpadam na ostatnim podejściu na sam szczyt. Zabrakło mi sił i determinacji w walce z własnymi słabościami, ale i tak dane mi było cieszyć oczy wspaniałymi widokami na zatoki Czywyrkujską i Barguzińską. Sam szczyt leży na grzbietowym płaskowyżu o średnicy około jednego kilometra.

Po około 800 metrach morderczej walki z górą i meszkami wracamy nad brzeg jeziora. Pozostał zasłużony odpoczynek na piaszczysto-kamienistym brzegu Bajkału oraz kąpiel w jego krystalicznych wodach. Nagle zaszło słońce i zerwał się wiatr co i tak nie przeszkodziło meszkom w krwawej uczcie.

Pora wracać. Święty Nos zapamiętamy głównie dzięki pięknym widokom i właśnie meszkom, małym krwiopijcom, potworom wielkości główki od szpilki. Nic ich nie zatrzyma jeżeli tylko staniesz na ich drodze. Bez trudu upuszczą bezsilnym istotom odrobinę krwi pozostawiając na całym ciele setki bardzo swędzących bąbelków

Wracamy tą samą drogą w towarzystwie głównie miejscowych. W czasie ponad godzinnego oczekiwania na prom każdy rozmawia z każdym, aby zabić czas. Wielu chętnie pokazuje worki grzybów zebranych w pobliskich lasach i potwierdza, że to ich sposób na życie. Podobno Ci z Irkucka odbiorą każdą ilość. Inni wracają od rodzin lub jadą do nich na krótki relaks.

Wieczorem dość schłodzeni wiatrem wracamy na nocleg, gdzie czeka nagrzana bania i pewnie smaczna kolacja. Gospodyni robi wiele, aby nasze dobre samopoczucie utrzymywało się na wysokim poziomie i aby kiedyś zatęsknić za tą innością i wrócić. Może zimą? Szczególnie gospodarz zachęca nas do takiej wyprawy i obiecuje wielką frajdę lodowej przeprawy przez Bajkał. Najlepiej w lutym, bo temperatura rośnie z minus 50 do około minus 40 stopni, Bajkał jeszcze mocno zamarznięty, a temperatura dla tych z poza Syberii pozwala przeżyć. Jako jeden z niewielu ma specjalne uprawnienia i umiejętności, aby ta zimowa przygoda pozostała na długo w naszej pamięci. Któż to wie?

J. 23.08.2009

  




























Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Polskie ślady w WIEDNIU, cz.2

Dziś wyruszamy m.in śladami Jana Franciszka Kulczyckiego w przekonaniu, że mniej Wiedeńczyków pamięta kolejną rocznicę wielkiego zwycięstwa nad Turkami niż pije kawę, bo jak głosi popularne ponoć w Wiedniu powiedzenie koniec świata poznacie po tym, że w Wiedniu zamkną kawiarnie. Postanawiamy więc iść tropem naszego rodaka, który odegrał niebagatelną rolę tak w bitwie z wojskami wezyra Kara Mustafy jak i w rozpowszechnieniu picia kawy w Wiedniu, a tym samym w całej Europie.

Polskie ślady w WIEDNIU, cz. 1

Już nie liczę ile razy mijałam tablicę drogową z napisem Wiedeń, ale wiem, że każdy mój pobyt w tym mieście daje mi mnóstwo radości i okazji do łączenia przyjemnego z pożytecznym. Stolica Austrii jest bardzo dobrze opisana w przewodnikach i wyjątkowo przyjazna dla zwiedzających. Sama wielokrotnie z nich korzystałam, aby dotrzeć do kolejnych miejsc, które pozwalają wciąż na nowo odkrywać to magiczne miasto. 

Detoks w POKRZYWNEJ.

To moja szósta wyprawa w głąb siebie. Po czterech latach przerwy w zmaganiach z samą sobą, marzyłam o wyciszeniu, relaksie i lepszym samopoczuciu fizycznym. Za oknem piękne słońce, a w głowie narastająca od wielu miesięcy motywacja do zmierzenia się z totalnym detoksem ciała i umysłu. Totalny, bo to będzie naście dni bez jedzenia i z dużą dawką fizycznej aktywności w bliskości z naturą i wśród ludzi o podobnych tęsknotach.