Przejdź do głównej zawartości

SLJUDANKA, zdobyć Czerskiego

Po wcześniejszym śniadaniu wyruszamy zdobyć Szczyt Czerskiego, 2090 m n.p.m Nazwa szczytu upamiętnia polskiego zesłańca i geologa Jana Czerskiego.

Sprzyja nam pogoda. Prawie bezchmurne niebo, bezwietrznie, ciepło. Z lekkim ekwipunkiem, dobrym humorem i planami na popołudniowy powrót do Sljudanki, obieramy wybrany wcześniej kierunek. Szczyt Czerskiego to jeden z najbardziej znanych w górach Chamar Daban na popularnym szlaku Sljudanka - Jezioro Serce.

W ramach grupowej motywacji słyszymy, że przed nami atrakcyjne, oznakowane i dogodne trasy nawet dla niezaprawionych wspinaczy. W ciągu jednodniowego, pieszego wyjścia będziemy mogli podziwiać malownicze widoki samego szczytu, panoramy wokół jak i słynnego jeziora o kształcie serca w kotle pod wierzchołkiem. Z pod szczytu prowadzą dogodne trasy w głąb Chamar-Dabanu, gdyby ktoś z nas miał ochotę na większe wyzwania.

Idziemy wzdłuż dwóch kamieniołomów, słychać huk wystrzałów. W oddali widać rozpadające się wielkie skały białego marmuru wykorzystywanego tak w produkcji cementu, a także jako kamień ozdobny i budowlany. Zamknięta droga, konieczny postój. Czekamy, bo właśnie odpalają kolejne ładunki wybuchowe.

Po kilkunastu minutach ruszamy dalej. Szlak faktycznie dobrze oznakowany i przygotowany dla mało wyrobionego turysty. Po drodze mijamy pojedynczych piechurów. Słyszymy powitania wypowiadane pod naszym adresem w różnych językach z dominacją rosyjskiego. Pokonujemy wiszące mostki, zwalone drzewa, bagna. Wśród drzew liściastych, iglastych, chmar komarów i muszek, które dokuczają niemiłosiernie, wspinamy się coraz wyżej i wyżej. Miejscami karłowate drzewa, spróchniałe pnie, dużo mchu, wrzosów i porostów.

Bezskutecznie rozglądam się za grzybami, ale cieszą napotkane jagody. Modrzewie pewnie wkrótce stracą igły i podobnie jak drzewa liściaste zapadną w głęboki sen, i widać, że jesień tuż, tuż. Staram się nie myśleć o zwierzętach, które mogłyby się pojawić na naszej drodze. Staram się, ale moja wyobraźnia biega od łasicy przez gronostaje do borsuków, rosomaków, rysi, lisów, wilków i co tam jeszcze może nas dopaść. Stop! Pora "wrócić" na szlak tym bardziej, że wokół piękne jodły i świerki syberyjskie.

Powietrze niezwykle czyste i świeże, a my wijemy się jak ta górska rzeka u naszych stóp, raz jednym, raz drugim brzegiem byle dalej i wyżej. Nagle gubimy drogę. Okazuje się, że dobrze oznakowana trasa to nie wszystko. Potrzebne skupienie, a nie bieganie za leśnym runem i szansą na dobre zdjęcie. Solidarnie podejmujemy decyzję, że najszybszy powrót na szlak wiedzie przez środek rwącej, górskiej rzeki. No cóż, gapiostwo kosztuje, ale dlaczego tak drogo? Woda wręcz lodowata, a to coś co w niej zanurzyłam, to nie mogą być moje nogi. Ja ich zwyczajnie nie czuję. Czuję miliony igieł i kosmiczny ból w kontakcie z kamienistym, śliskim dnem. Tego nie da się pokonać! Wracam na brzeg, Wchodzę, Wracam, Wychodzę i tak kilka razy. Najchętniej przebiegłabym ją z zamkniętymi oczami. Ale jak biec w wartkim nurcie po kamienistym, śliskim dnie, gdy temperatura wody bliska zeru? W końcu z zaciśniętymi zębami i krzykiem na przemian, pokonuję wartki nurt metodą, której nie znajdziesz w słowniku trampa. Ja do dziś myślę nad odpowiednią nazwą.

Idziemy dalej. Do ostatniego obozu przed szczytem coraz bliżej. Po kilkudziesięciu metrach od rzecznej przeprawy przecieramy oczy ze zdziwienia. Przed nami drewniany most, solidnie osadzony na dwóch brzegach tej samej rzeki, którą właśnie pokonaliśmy w bród. I po co nam była ta nerwowość w działaniu? Trzeba było odrobinę dłużej szukać prostszych rozwiązań. No cóż, kolejne doświadczenie z grupy prawie niemożliwych.

Docieramy do obozu. Kilka drewnianych górskich chałup, kilkunastu wędrowców, coś do picia i jedzenia, a przede wszystkim głęboki oddech i relaks. Przerwę rozciągamy ponad plan. Kilka osób mierzy się jednak z ostatnim odcinkiem szlaku i w krótkim czasie zdobywa szczyt.

W drodze powrotnej do Sljudanki spotykamy grupę młodych ludzi, która z dużym zaangażowaniem zbierała cedrowe szyszki ze strzelistych na ok. 40 metrów, zimnozielonych drzew cedru syberyjskiego i pakuje je do bagażnika starej Łady. Dość rozmowni, chętnie opowiadali o tym cudzie natury.

Każda szyszka ma około 100-200 nasion, czyli małych, lekko trójkątnych orzeszków. Cedr rośnie między Uralem a Dalekim Wschodem. Lubi bagna, wilgotne powietrze i nie wymaga ciepła. Igliwie na gałązkach to drobne kępki po 5 igieł i to one dodają cedrom puszystości. Kwitną w czerwcu. Zapylane wiatrem, który zawiewa cedrowy pyłek do potoków i jezior, gdzie jest cennym pokarmem dla ryb. Może żyć nawet 500 lat. Rośnie bardzo wolno. Nasiona zaczyna wytwarzać średnio w 18 roku życia, a w pełnię owocowania wchodzi w wieku około 33 lat.

Od niepamiętnych czasów mieszkańcy tajgi darzą to drzewo ogromnym szacunkiem. Nazywali je "chlebowym drzewem", "drzewem-żywicielem" lub "tajemnym drzewem". Obok ryb i miodu, cedrowe orzechy jeszcze dziś są podstawą żywienia mieszkańców Syberii. Z grubych bali cedrowych budują domy. Z drewna wyrabiają zdobione meble, instrumenty muzyczne i rękodzieła, z orzechów wyrabiają mąkę, olej, nalewki. Ponoć z całego rocznego plonu orzechów cedrowych można by otrzymać 500 tysięcy ton oleju cedrowego.

Do Sljudanki wracamy wieczorem. Po kolacji ponowny powrót do muzealnych opowieści o magii tutejszych kamieni słuchanych dziś z większą niż wczoraj uwagą i wolą. Oby coś z nich zostało na dłużej.

J. 19.08.2009


























































 




 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Polskie ślady w WIEDNIU, cz.2

Dziś wyruszamy m.in śladami Jana Franciszka Kulczyckiego w przekonaniu, że mniej Wiedeńczyków pamięta kolejną rocznicę wielkiego zwycięstwa nad Turkami niż pije kawę, bo jak głosi popularne ponoć w Wiedniu powiedzenie koniec świata poznacie po tym, że w Wiedniu zamkną kawiarnie. Postanawiamy więc iść tropem naszego rodaka, który odegrał niebagatelną rolę tak w bitwie z wojskami wezyra Kara Mustafy jak i w rozpowszechnieniu picia kawy w Wiedniu, a tym samym w całej Europie.

Polskie ślady w WIEDNIU, cz. 1

Już nie liczę ile razy mijałam tablicę drogową z napisem Wiedeń, ale wiem, że każdy mój pobyt w tym mieście daje mi mnóstwo radości i okazji do łączenia przyjemnego z pożytecznym. Stolica Austrii jest bardzo dobrze opisana w przewodnikach i wyjątkowo przyjazna dla zwiedzających. Sama wielokrotnie z nich korzystałam, aby dotrzeć do kolejnych miejsc, które pozwalają wciąż na nowo odkrywać to magiczne miasto. 

Detoks w POKRZYWNEJ.

To moja szósta wyprawa w głąb siebie. Po czterech latach przerwy w zmaganiach z samą sobą, marzyłam o wyciszeniu, relaksie i lepszym samopoczuciu fizycznym. Za oknem piękne słońce, a w głowie narastająca od wielu miesięcy motywacja do zmierzenia się z totalnym detoksem ciała i umysłu. Totalny, bo to będzie naście dni bez jedzenia i z dużą dawką fizycznej aktywności w bliskości z naturą i wśród ludzi o podobnych tęsknotach.