Przejdź do głównej zawartości

SLJUDANKA, wielka iluminacja.

Do Sljudanki dojeżdżamy w dobrej kondycji. W drodze do naszej noclegowni mijamy budynki przemysłowe, drewniane domostwa, szare betonowe klocki różnej użyteczności, sznury bielizny rozwieszone na podwórkach lub między budynkami, obejścia zarośnięte trawą i chwastami z wystającymi pośród nich kikutami porzuconych przedmiotów. Gdzieniegdzie wyrasta ściana kwitnących malw i pnączy. 

Wokół domów mnóstwo przycupniętych komórek, budek, zlepionych byle jak i z byle czego z unoszącą się nad nimi szarą smugą dymów. Biednie, swojsko i pięknie zarazem, bo z linią Bajkału w tle. Na ulicach zaniedbani, strudzeni życiem mężczyźni i kobiety ubrane wyjątkowo kwieciście z obowiązkowymi chustkami na głowie. Młodsi często o zawadiackim spojrzeniu, szczególnym humorze i azjatyckich rysach twarzy. Mijają nas pojedyncze samochody pamiętające czasy głębokiego komunizmu, a w lokalnym sklepie mimo pełnych półek czuć atmosferę naszego GS-u z lat 60-tych. 

Sljudanka to miasto przemysłowe przyklejone do zachodniego krańca jeziora Bajkał u stóp gór Chamar Daban. To przede wszystkim miejsce wielkiej różnorodności skamielin i minerałów. Jego nazwa pochodzi od nazwy miki, po rosyjsku "слюда" która była tu w przeszłości wydobywana. Założona w 1905 osada zyskuje prawa miejskie już 1936 roku, a stacja kolei transsyberyjskiej zwiększa atrakcyjność miasta i istotnie przyspiesza jego rozwój.

W czasie zwiedzania miejscowego, prywatnego Muzeum Mineralogicznego W. A. Zigałowa słyszymy historię polskich zesłańców, którzy w 1866 roku przeprowadzili na tych terenach nieudane powstanie zabajkalskie. Pod koniec XIX wieku wybudowano tu polski kościół zniszczony w czasach ZSRR, a w muzeum przechowywany jest zachowany z niego granitowy krzyż. W gablotach jedna wielka iluminacja. Mnogość barw i kształtów. Ekspozycja ponad 3000 minerałów i opowiedziana nam historia o pochodzeniu i składzie wielu ze zgromadzonych tu uroczych kamyczków sprawia, że pod stopami mocniej poczułam skarby jakie chowa ta ziemia.

W przeszłości działała tu kopalnia apatytu i flogopitu, zamknięta w latach 60 XX wieku. Apatyty stosowano głównie w przemyśle, ale z uwagi na swoją dobrą jakość wykorzystywano je powszechnie w jubilerstwie. W miejscowości nie trudno spotkać poszukiwaczy minerałów, ze względu na występujące tu apaty, miki, spinele szlachetne, diopsydy wydobywane nielegalnie z podziemnych wyrobisk zamkniętej kopalni oraz legalnie z kamieniołomów.

Właściciel muzeum przyjmuje nas także na nocleg z obietnicą prawdziwej bani czyli nasze szanse na pełny relaks poszybowały w górę. Zajmujemy pojedyncze pokoje w rozrzuconych na placu kilku domkach, aby po obiedzie wyruszyć na dłuższy spacer brzegiem Bajkału.

Szeroką, szutrową drogą idziemy w kierunku centrum. Po obu stronach mijamy urocze, parterowe, drewniane domy z rzeźbionymi, malowanymi barwnie okiennicami. Jedne mniej, drugie bardziej zadbane, otoczone zwykle soczystą trawą, krzewami i kwitnącymi kwiatami. Przed domkami posadowieni wygodnie na ławkach ich właściciele lub goście, bo trudno tu o większe atrakcje popołudniową porą. Po środku tej wyjątkowo długiej drogi zardzewiały, zdemolowany przystanek autobusowy i mały sklepik. Mijamy pojedyncze samochody, ciekawskich ludzi i nielicznych poszukiwaczy przygód. Spokojnie wręcz sennie.

Nad brzegiem jeziora spotykamy tych, którym Bajkał pozwala wyżywić i utrzymać rodzinę. W czasach dużego bezrobocia, jakie dotknęło te tereny od czasów rozpadu ZSRR, ludzie pozostawieni samym sobie próbują przetrwać. Najłatwiej sięgnąć po bogactwo Bajkału, złowić, uwędzić, zjeść lub sprzedać. Oficjalnie na połów ryb trzeba mieć specjalne zezwolenie, a przede wszystkim swój kuter. Dla wielu marzenie nieosiągalne. Ręcznie zarzucają samodzielnie zrobione sieci i zagospodarowują wszystko co do nich trafi. Często pod osłoną zmroku i z obowiązkową daniną w zamian za przymknięcie oka władz na nielegalny proceder. 

Mamy wielką ochotę na świeżo wędzone omule. Konsekwentnie podążamy za zapachem dymu. Na brzegu jeziora dostrzegamy szczupłego mężczyznę, który płucze i czyści świeżo złowione ryby. Pytamy o omule. Chętnie prowadzi nas do swojej dość prymitywnej wędzarni i potwierdza, że jest nielegalna jak wszystkie wokół. W środku haki pełne ryb. My szukamy wzrokiem wędzonych na ciepło omuli. Są !. Dorodne, pachnące, a jedzone nad brzegiem Bajkału smakują szczególnie. Wokół zardzewiałe, porzucone łodzie, opuszczone blaszane budy, które kiedyś dawały schronienie lśniącym i sprawnym, gotowym do wypłynięcia na fale Bajkału. Zapada zmierzch. My wciąż wpatrzeni w błyszczące lustro wody z zachodem słońca w tle i wsłuchani w szczekanie okolicznych psów. Chwilo trwaj! 

W końcu wracamy. Syci, zrelaksowani i gotowi na wieczorny detoks w lokalnej bani oraz spokojny sen w wygodnych dziś łóżkach. Jutro trudny dzień. Do zdobycia Szczyt Czerskiego, 2090 metrów wysokości. Tylko lub aż. Odpowiedź przyjdzie jutro.

J. 18.08.2009











































Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Polskie ślady w WIEDNIU, cz.2

Dziś wyruszamy m.in śladami Jana Franciszka Kulczyckiego w przekonaniu, że mniej Wiedeńczyków pamięta kolejną rocznicę wielkiego zwycięstwa nad Turkami niż pije kawę, bo jak głosi popularne ponoć w Wiedniu powiedzenie koniec świata poznacie po tym, że w Wiedniu zamkną kawiarnie. Postanawiamy więc iść tropem naszego rodaka, który odegrał niebagatelną rolę tak w bitwie z wojskami wezyra Kara Mustafy jak i w rozpowszechnieniu picia kawy w Wiedniu, a tym samym w całej Europie.

Polskie ślady w WIEDNIU, cz. 1

Już nie liczę ile razy mijałam tablicę drogową z napisem Wiedeń, ale wiem, że każdy mój pobyt w tym mieście daje mi mnóstwo radości i okazji do łączenia przyjemnego z pożytecznym. Stolica Austrii jest bardzo dobrze opisana w przewodnikach i wyjątkowo przyjazna dla zwiedzających. Sama wielokrotnie z nich korzystałam, aby dotrzeć do kolejnych miejsc, które pozwalają wciąż na nowo odkrywać to magiczne miasto. 

Detoks w POKRZYWNEJ.

To moja szósta wyprawa w głąb siebie. Po czterech latach przerwy w zmaganiach z samą sobą, marzyłam o wyciszeniu, relaksie i lepszym samopoczuciu fizycznym. Za oknem piękne słońce, a w głowie narastająca od wielu miesięcy motywacja do zmierzenia się z totalnym detoksem ciała i umysłu. Totalny, bo to będzie naście dni bez jedzenia i z dużą dawką fizycznej aktywności w bliskości z naturą i wśród ludzi o podobnych tęsknotach.