Przejdź do głównej zawartości

Dolina Tunkijska cd.

Kolejne dni włóczymy się po Arszanie i okolicy. Osada czasy świetności ma dawno za sobą. Położona po obu stronach rzeki, zatopiona w zieleni z tradycyjną i nowoczesną zabudową. Wokół biednie, ale z widocznymi staraniami o powrót do dobrych, minionych czasów. Coś budują, coś burzą. 

Drogi, ścieżki głównie piaszczyste lub pokryte lichym asfaltem. Otoczona strzelistymi górami, dziką przyrodą z Chojmorskim dacanem, źródłami termalnymi i świeżym powietrzem, tworzy klimat uzdrowiskowo-leczniczy dla niewielu widocznych tu kuracjuszy. Wzdłuż kamienistego koryta rzeki dochodzimy do ciepłych źródeł. Można się kąpać i pić wodę mineralną o wyjątkowych ponoć walorach leczniczych.

Droga na Pik Ljubwi czyli Górę Miłości, ok. 2200 m n.p.m. nie należy do najłatwiejszych. Idziemy wzdłuż rzeki. Mijamy miejsce poboru cudownej wody i długą kolejkę chętnych z butelkami, bukłakami, wiaderkami. Magiczne otoczenie. Od strony ścieżki las, w którym liczne pnie drzew obwiązano wstążeczkami, a po drugiej stronie rzeki ułożone przez spacerujących kamienne stosy. To kolejne na naszej trasie miejsca powszechnego kultu. Mijamy największy z 12 wodospadów na rzece Kyngarga. Blisko osiem metrów wysokości, ale nie robi na nas większego wrażenia.

Na podejściu nie ma trawersów. Wejście ostro w górę. Szum wody, parno, ostre słońce. Pokonujemy ok 1000-1200 m różnicy wysokości. Im wyżej tym mniej wspinających się osób. Wokół dziko rosnące zioła, kwiaty, drzewa, czasem maleńki zakręt i wszystko. Mam wrażenie jakby droga do miłości wiodła tylko po prostej. Na szczycie prawosławny krzyż i widok na Tunkijskie Golce. Widoki przepiękne, dziwna energia wokół. Po około godzinnym postoju na górze, ruszamy w dół. Pot leje się z ciała co najbardziej cieszy muchy i latające mrówki. Są wszędzie, wchodzą ustami, oczami. Koszmar. W nocy budzi mnie straszny swąd. Na ciele mnóstwo bąbli i swędzą koszmarnie. Dobrze, że w podręcznej apteczce można znaleźć coś na niechciane dolegliwości.

Jeden z wieczorów spędzamy z mieszkającymi obok nas Uzbekami i poznanym w Transyberii żołnierzem Sajanem, jego przyjacielem, którzy mieszkają w Arszanie. Zaproponowali nam przygotowanie kolacji, ale my powinniśmy kupić wsad do garnka. Z miejscowego targu przynosimy mięso i warzywa. Smażone nad ogniskiem szaszłyki smakują inaczej i szybko znikają. Może to zasługa talentu kucharza? Może tutejszego klimatu? Może głodu? 

Przy okazji wieczornych bajań dowiadujemy się jak ważne dla Buriatów Tunkijskich są polowania. Chętnie zabijają zwierzęta futerkowe, jak i zwierzęta na mięso jak wiewiórki, sobole, łasice, gronostaje, zające susły, rysie, bobry, jelenie, sarny, piżmowce, niedźwiedzie i wilki. Polują także na dzikie ptactwo, kaczki, gęsi, kuropatwy, cietrzewie. Nie mogą zabijać orłów, które według mitów buriackich zapoczątkowały ród szamanów na ziemi. Zgodnie z tradycją buriacką uważa się, że po zabiciu orła, te żyjące znajdą zabójcę i zgładzą go. Grzechem jest także polowanie na turpany, ptaki z czerwonym gardłem i piersią, w których odradzają się grzeszni za życia lamowie.

Najwięcej wierzeń jest związanych z "gospodarzem tajgi" niedźwiedziem. Rzadko kiedy Buriat nazwie to zwierzę "niedźwiedź". O niedźwiedziu mówią "dziadek", "ojciec" lub "starszy brat". Prawdziwym myśliwym i mężczyzną stają się dopiero po zabiciu pierwszego niedźwiedzia i przez całe życie powinni przechowywać jego kieł, aby mieć szczęście w kolejnych łowach. Z drugiej zaś strony uważają, że polowanie na niedźwiedzie jest grzechem, bo niedźwiedź w poprzednim wcieleniu był człowiekiem. Kiedy zabija się to zwierzę, to tak jakby zabiło się człowieka. Buriaci, którzy w życiu zabili wiele niedźwiedzi nie chcą dalej na nie polować, bo obawiają się, że za jego grzechy będą płacić ich potomkowie. Mocno wierzą, że nie wolno czynić złych rzeczy, bo ciężkie grzechy rodziców przechodzą na potomków, nawet do siódmego pokolenia. Co więcej myśliwy, który zabił za dużo niedźwiedzi, ma dużą szansę w następnym życiu odrodzić się niedźwiedziem. Buriaci uważają, że można zabić tylko 49 niedźwiedzi, bo 50 to będzie niedźwiedź, który zabije myśliwego.

Lokalna kuchnia przyprawiana czasem lokalnym samogonem i długie, męskie opowieści potrafią przeciążyć polskie głowy. Poranne wstawanie okazało się wyjątkowo trudne dla niektórych uczestników wieczornych biesiad.


J. 29-31. 08.2009




 

  












Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Polskie ślady w WIEDNIU, cz.2

Dziś wyruszamy m.in śladami Jana Franciszka Kulczyckiego w przekonaniu, że mniej Wiedeńczyków pamięta kolejną rocznicę wielkiego zwycięstwa nad Turkami niż pije kawę, bo jak głosi popularne ponoć w Wiedniu powiedzenie koniec świata poznacie po tym, że w Wiedniu zamkną kawiarnie. Postanawiamy więc iść tropem naszego rodaka, który odegrał niebagatelną rolę tak w bitwie z wojskami wezyra Kara Mustafy jak i w rozpowszechnieniu picia kawy w Wiedniu, a tym samym w całej Europie.

Polskie ślady w WIEDNIU, cz. 1

Już nie liczę ile razy mijałam tablicę drogową z napisem Wiedeń, ale wiem, że każdy mój pobyt w tym mieście daje mi mnóstwo radości i okazji do łączenia przyjemnego z pożytecznym. Stolica Austrii jest bardzo dobrze opisana w przewodnikach i wyjątkowo przyjazna dla zwiedzających. Sama wielokrotnie z nich korzystałam, aby dotrzeć do kolejnych miejsc, które pozwalają wciąż na nowo odkrywać to magiczne miasto. 

Detoks w POKRZYWNEJ.

To moja szósta wyprawa w głąb siebie. Po czterech latach przerwy w zmaganiach z samą sobą, marzyłam o wyciszeniu, relaksie i lepszym samopoczuciu fizycznym. Za oknem piękne słońce, a w głowie narastająca od wielu miesięcy motywacja do zmierzenia się z totalnym detoksem ciała i umysłu. Totalny, bo to będzie naście dni bez jedzenia i z dużą dawką fizycznej aktywności w bliskości z naturą i wśród ludzi o podobnych tęsknotach.