Przejdź do głównej zawartości

UŁAN UDE, buriacki świat

Wczesnym rankiem pojawiamy się na stacji kolejowej SLJUDANKA, aby lokalną linią kolejową za około pięć godzin dotrzeć do UŁAN UDE, kolejnego punktu na mapie naszej wyprawy.

Wnętrze stacji zachęca do pobytu dłuższego niż te kilkanaście minut jakie pozostały nam do odjazdu pociągu. Budynek to jedyny na świecie dworzec wykonany w całości z bloków białego marmuru. Prezentuje się wyjątkowo. W poczekalni skórzane kanapy i telewizory LCD, sztuczne kwiaty, czysto, inaczej, wręcz zaskakująco. W kącie pilnujący porządku umundurowany pracownik, chyba służb kolejowych. Wokół ludzie jakby z innej epoki. Z wyglądu przytłoczeni życiem, zawieszeni, nieobecni, senni, wpatrzeni gdzieś, myślący o czymś ? Niektórzy jakby wyruszali na pobliski bazar lub byli w trakcie życiowej przeprowadzki z niezliczoną liczbą toreb, walizek, pakunków, siatek, kartonów. Młodzi i starzy, ale wszyscy odrobinkę nie pasujący do tego miejsca, a może czas nie był ich sprzymierzeńcem? 

Zajmujemy miejsca w otwartym wagonie. Na początku lekkie ożywienie i próba ułożenia ciała wygodnie i bezpiecznie na całą podróż. Wszyscy obserwują wszystkich z kamienną twarzą, czasem lekkim uśmiechem i gotowością do wymiany zdawkowych pytań i odpowiedzi. Po rutynowej kontroli biletów większość zapada w drzemkę z mocnym uściskiem dłoni na tym co najcenniejsze. Za oknem piękny wschód słońca, mgła zawieszona nad polami, otulająca przycupnięte nisko nad ziemią domki oraz rytmiczny stukot kół pociągu. Jednym słowem monotonia. Sen tylko na to czekał i w końcu mnie dopadł. Kolejny obraz jaki było mi dane obejrzeć to stacja docelowa. Rozległa, głośna, pełna zabieganych ludzi i już nie taka swojska i zaskakująca jak ta, którą kilka godzin temu pożegnaliśmy.

UŁAN UDE, wcześniej Wierchnieudińsk, około 400 tysięcy mieszkańców, stolica Buriacji, położona przy ujściu rzeki Udy do Selengi. W 1878 roku miasto doszczętnie spłonęło. Szczęśliwie odbudowane i to tu przyjdzie nam spędzić dwie najbliższe noce, by w ciągu dnia przyjrzeć się miejscu na handlowym szlaku pomiędzy Chinami, Mongolią i Rosją.

Taksówką dojeżdżamy do parterowego domku z zaniedbanym ogródkiem i wnętrzem, ale miłymi, otwartymi ludźmi, którzy gotowi zrobić wiele, aby nasze samopoczucie zwyżkowało. Wokół dziurawe ulice przeplatane piaskowo-asfaltową nawierzchnią z czasów ZSSR. W bliskim sąsiedztwie zdewastowane, szare, blokowiska, nie poprawiają i tak słabego nastroju. Czuję, że późny, samotny powrót na nocleg nie byłby dobrym pomysłem. Biednie, bardzo biednie, brudno, smutno. Pojedyncze, murowane, jednorodzinne domy z kwaterami do wynajmu to pewnie dobra okazja na podreperowanie skromnego, rodzinnego budżetu.

Wręcz historycznym tramwajem i autobusem docieramy do centrum miasta, na deptak Lenina. Mnóstwo sklepów, punktów gastronomicznych i ludzi o tak różnym jak w Irkucku wyglądzie. Pełne, okrągłe twarze, wąskie źrenice, czarne włosy, często krępe sylwetki. Ot BURIACI! Bliżej im do nacji mongolsko-chińskiej niż słowiańskiej. Ubiór dość europejski i wyraźnie oparty o chińskie linie produkcyjne. Plastik, dżins, luz, a przy tym swoboda zachowania, gestów, spojrzeń, uśmiech i relaks. Ogólnie ciekawiej, czysto, nawet kolorowo i nie tak przygnębiająco jak na dopiero co poznanym osiedlu mieszkaniowym.

Moją uwagę przyciąga pałac kupiecki przypominający jako żywo krakowskie Sukiennice oraz inne, stare obiekty handlowe czy rzeźbione w drewnie i kamieniu domy możnych kupców. Ciekawym elementem architektonicznym jest też łuk triumfalny zbudowany na cześć carewicza Mikołaja. W Ułan-Ude gościł tylko jedną noc, ale wola utrwalenia tego wydarzenia była wystarczająco silna, aby powstał monument " ku pamięci"

Miasto ma jeszcze jednego " bohatera" LENINA, a właściwie jego głowę przed domem Sowietów. Wzniesiono ją dla uczczenia, przypadającej w 1970 roku, setnej rocznicy urodzin wodza rewolucji. Wcześniej na głównych ulicach miasta znajdowały się trzy mniejsze monumenty tego typu, ale postanowiono je usunąć i zastąpić jednym większym. Władze Ułan Ude chciały ponoć wzniesienia banalnego pomnika jakich mnóstwo w większości radzieckich miast. Projekt monumentu wykonali Aleksiej Duszkin i Paweł Zilberman. Budowę rozpoczęto w 1970 roku w zakładach w Mytiszczi. Rzeźba, z uwagi na swą wielkość, została rozdzielona na dwie części i przetransportowana koleją do miasta. Przy produkcji zastosowano specjalną technikę chroniącą brąz przed trudnymi warunkami atmosferycznymi. W ówczesnym ZSSR znajdował się tylko jeden specjalista mogący zapewnić tego typu usługę. Władze Buriacji bez wahania sprowadziły go do Ułan Ude i 5 listopada 1971 odsłonięto pomnik wodza. Pomysłodawcy przedstawili zamyśloną, filozoficzną, o lekko azjatyckich rysach, twarz Lenina. Wysokość cokołu to 6,3 metra, głowy 7,7 metra, szerokość od lewego do prawego ucha 4,5 metra. Łączna masa 42 tony.

Dla Buriatów to, drugi po jeziorze Bajkał, najważniejszy symbol regionu. Wśród mieszkańców znany jako „głowa” i stanowi także miejski punkt orientacyjny. O zdrowym dystansie do tego monumentu świadczą opinie samych mieszkańców. Twierdzą, że azjatyckie rysy twarzy Lenina pomogą, jeśli w przyszłości zmieni się sytuacja polityczna w regionie, bo szybko przerobią go na pomnik Czyngis-chana. Dziś ma nasze ...ŁAŁ! tym bardziej, że po rozpadzie ZSRR zachowano go jako dziedzictwo przodków, a to tak rzadki obyczaj naszych czasów.

Ułan Ude to też szansa dla ludzi młodych na zdobycie wyższego wykształcenia.Akademia Rolnicza,Uniwersytet,filia nowosybirskiej Wyższej Szkoły Ekonomii i Prawa, filia Wyższej Szkoły Telekomunikacji i Informatyki, Akademia Kultury i Sztuki, a może Politechnika. Oferta szeroka, ale niestety droga. Nieliczni mogą studiować na koszt państwa. Większość dość słono płaci za swoją edukację, a rodziny, aby wykształcić dziecko często zadłużają się na całe życie.

Po krótkim relaksie przy pomniku Lenina ruszamy szlakiem charakterystycznych miejsc i zabytków miasta. M.in.Sobór Ikony Matki Bożej "Hodegetria", pierwszy murowany budynek w mieście z XVIII wieku oraz Cerkiew Świętej Trójcy z 1809 roku. Dotykamy też buddyjskiej świątyni buriackiej, dacanu, jednej z wielu jakie przyjdzie nam jeszcze spotkać na naszej drodze.

W końcu Muzeum Etnograficzne Kultury i Narodów Zabajkala i siedem kompleksów budowli: staroruskich, ewenkijskich, Buriatów Zabajkalskich, Buriatów Przedbajkalskich, staroobrzędowców oraz zespół miejski i archeologiczny. Obiekt otwarty w 1973 roku przedstawia architekturę i warunki życia ludności napływowej i autochtonicznej. Piękna pogoda, cisza, spokój, mało odwiedzających i ta łatwość obcowania z autentycznością życia tamtych czasów.W ciągu kilku godzin, bez konieczności uruchamiania wyobraźni, krążymy od koczowisk Ewenków, siedzib zimowych Buriatów z zabudowaniami gospodarczymi, jurt koczowników, zagród dla reniferów, ubogich chłopów staroruskich, spichlerzy, siedziby atamana kozackiego, wiejskiej ulicy staroobrzędowców, XIX wiecznego kompleksu miejskiego wraz z cerkwią do miejsc z epoki brązu naznaczonych obecnością człowieka pierwotnego.

Na koniec miejscówka, gdzie podają najlepsze "pozi" czyli buriacki przysmak, którego farsz składa się z trzech rodzajów mięsa: baraniego, wołowego i wieprzowego, zawinięty w cienkie ciasto i gotowany na parze. Smacznie i swojsko, ale kiedy pomyślimy o kominie ciepłowni, jeszcze z lat 30 -tych, z którego od lat niezmiennie walą gęste, przysłaniające słońce i gwiazdy, kłęby dymu to człowieka smutek ogarnia, że przyroda Buriacji ma dla władzy tak małą wartość, a złoto, nafta, drewno, tak wielką. Eksploatują Syberię bez większej refleksji i lęku o przyszłość regionu. Coraz więcej ludzi ucieka stąd za Ural, gdzie więcej nadziei na lepsze życie. 

Późnym wieczorem nasi gospodarze, ojciec i syn przygrywają do kolacji na dutarze, takiej dwustrunowej, etnicznej lutni i nawet coś śpiewają. Na stole, słodkie, kwaszone ogórki, jakieś smarowidło do chleba, lokalna wódeczka i piwo. Ale my bardziej koncentrujemy uwagę na muzycznych popisach gospodarzy.

J. 20.08.2009







                             

       
  

































































































Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Polskie ślady w WIEDNIU, cz.2

Dziś wyruszamy m.in śladami Jana Franciszka Kulczyckiego w przekonaniu, że mniej Wiedeńczyków pamięta kolejną rocznicę wielkiego zwycięstwa nad Turkami niż pije kawę, bo jak głosi popularne ponoć w Wiedniu powiedzenie koniec świata poznacie po tym, że w Wiedniu zamkną kawiarnie. Postanawiamy więc iść tropem naszego rodaka, który odegrał niebagatelną rolę tak w bitwie z wojskami wezyra Kara Mustafy jak i w rozpowszechnieniu picia kawy w Wiedniu, a tym samym w całej Europie.

Polskie ślady w WIEDNIU, cz. 1

Już nie liczę ile razy mijałam tablicę drogową z napisem Wiedeń, ale wiem, że każdy mój pobyt w tym mieście daje mi mnóstwo radości i okazji do łączenia przyjemnego z pożytecznym. Stolica Austrii jest bardzo dobrze opisana w przewodnikach i wyjątkowo przyjazna dla zwiedzających. Sama wielokrotnie z nich korzystałam, aby dotrzeć do kolejnych miejsc, które pozwalają wciąż na nowo odkrywać to magiczne miasto. 

Detoks w POKRZYWNEJ.

To moja szósta wyprawa w głąb siebie. Po czterech latach przerwy w zmaganiach z samą sobą, marzyłam o wyciszeniu, relaksie i lepszym samopoczuciu fizycznym. Za oknem piękne słońce, a w głowie narastająca od wielu miesięcy motywacja do zmierzenia się z totalnym detoksem ciała i umysłu. Totalny, bo to będzie naście dni bez jedzenia i z dużą dawką fizycznej aktywności w bliskości z naturą i wśród ludzi o podobnych tęsknotach.