Przejdź do głównej zawartości

Przystanek MOSKWA

To będą zapiski z naszego wyjazdu w 2009 roku na SYBERIĘ, który staram się odtworzyć z pamięci, zdjęć, skąpych notatek tylko po to, aby za kilkanaście lat dać szanse wspomnieniom. Już dziś wiem, że pomysł jaki zrodził się w 2012, aby na bieżąco prowadzić zapiski z podróży był świetny, chociaż czasem dość uciążliwy.

To tak prosta możliwość, aby jednym "kliknięciem" wrócić do miejsc, ludzi, sytuacji jakich mieliśmy okazję spotkać w czasie naszych wędrówek, a dodatkowa radość dzielenia się z innymi własnymi obserwacjami i doświadczeniami .. bezcenna. 

Tym razem wyruszamy 10 sierpnia 2009 z Warszawy do MOSKWY. Ten miesiąc to ponoć optymalny czas, aby europejski homo sapiens mógł bez trudu obcować z pięknem natury i historią w tle. Ta zwykle mroź­na kra­ina to przecież jed­en z naj­cie­kaw­szych za­kąt­ków na na­szym glo­bie. Za pośrednictwem PKP w dobrych nastrojach i dość wygodnie docieramy do Terespola. Tu "załadunek" do przygranicznego pociągu do Brześcia i jeszcze kilka dodatkowych godzin spędzonych na lokalnym dworcu w towarzystwie piwa „Brestskoje” by zająć miejsca w pociągu relacji Brześć-Moskwa. 

Noc w przedziałach w pozycji siedzącej nie należy do najwygodniejszych, ale kto by oczekiwał więcej, jeżeli w perspektywie kilkudniowa podróż koleją i dalej bezdroża Syberii. Muszę się przyznać, że dla mnie podróż pociągiem to jednak wielka atrakcja i wspomnień czar. Od przynajmniej 15 lat tylko samochody i samoloty. Nuda. Jak pięknie wrócić do miejsc, gdzie czas się jakby się zatrzymał.

Z dworca Białoruskiego w Moskwie jedziemy wprost do hostelu, aby po krótkim relaksie "dotknąć" największego miasta Europy i Rosji. W czasie przejazdu korzystamy z metra, które należy ponoć do najbardziej obciążonych systemów metra na świecie. Łącznie 320,9 km długości, 12 linii i 192 stacje. Z ciężkimi plecakami zjeżdżamy kilkanaście minut w dół na właściwy dla nas peron. Wokół tysiące twarzy i my w tym strumieniu zajętych sobą ludzi. Mam wrażenie, że to nie ja decyduje o kierunku ruchu, ale Ci za mną i przede mną i wciąż coraz niżej i niżej. I kiedy wydaje się, że już głębiej nie można zjechać to znowu moje oczy odkrywają kolejną "czeluść" do pokonania. Gdzie ten peron? 

W końcu jesteśmy, ale ta niepoliczalna dla mnie masa ludzi wokół sprawia, że ustalamy strategię, gdyby komuś nie udało się wejść do wagonu lub trafić na stację, która jest naszym celem. Stało się. Przy odliczaniu obecności okazuje się, że dwie osoby z naszej grupy zostały prawdopodobnie wepchnięte do innego wagonu metra niż pozostali. Jak się z nimi skomunikować? Jak potwierdzić czy na pewno tam są? Tomek wysiada i rozpoczyna poszukiwania. My cierpliwie czekamy. Po godzinie jesteśmy wszyscy razem, a stacja Kijewska zdobyta bez start. 

Codziennie z moskiewskiego metra korzysta około dwa i pół miliona pasażerów. Nasze życiowe doświadczenie tego modelu komunikacji to tylko kilka stacji warszawskiego metra i inne, głównie w europejskich miastach. Nie może więc dziwić fakt, że odrobinę zagubieni i zaskoczeni nie tylko masą ludzi, ale też pięknem mijanych stacji, których część jest wzorcowym przykładem architektury socrealizmu. Wnętrza wręcz pałacowe. Pod sufitami wiszą misterne, kryształowe żyrandole, stiuki, zdobione kolumny, malowidła z bogatą ornamentyką ścienną. Jak tu skupić uwagę na celu podróży ? Jak nie zawiesić wzroku na tym pięknie? To dla mnie prawdziwa atrakcja i radość dla zmysłów. Możliwość szybkiego i bezpiecznego dotarcia do punktu A nie wzbudza takich emocji jak mijane stacje. 

Wreszcie hostel. Wieloosobowe sale, wspólne łazienki, ciasno, ale co tam, przecież zawsze może być gorzej. Po rozpakowaniu bagaży i drobnym relaksie docieramy na Plac Czerwony, który imponuje skalą i pięknem otaczających go budowli. Do mauzoleum Lenina z jego zabalsamowanym ciałem długa kolejka ciekawskich lub gotowych oddać hołd wodzowi rewolucji. My wolimy koncentrować naszą uwagę na żywych i architekturze otoczenia. Kreml i jego okolice miałam już okazję podziwiać w czasie wcześniejszych pobytów w Moskwie, ale on wciąż nie pozwala na moją obojętność.

Pierwsza drewniana baszta na Wzgórzu Borowickim powstała w 12 wieku i dała początek jednemu z najpiękniejszych zespołów architektonicznych świata. Kreml, była siedziba książąt moskiewskich, carów rosyjskich, sekretarzy partyjnych ZSRR i prezydentów od lat 60 XX wieku jest strefą niezamieszkałą. Te 28 ha monumentu wpisano już w latach 90 tych na listę światowego dziedzictwa UNESCO . Na placu jedyny pomnik Minina i Pożarskiego, którzy pomogli Moskwie wyprzeć z miasta Polaków w 1612 roku, podczas wojny polsko-rosyjskiej. Także Cerkiew Wasyla Błogosławionego nie pozwala na obojętność zwiedzających, wręcz cukierkowa śmiało konkuruje z otoczeniem. Ogrom tej przestrzeni sprawia, że plac wciąż robi wrażenie pustego. Liczne ludzkie postaci wokół nie są w stanie szczelnie go zapełnić chyba, że podczas oficjalnych uroczystości i defilad. 

Czas wolny wykorzystujemy wręcz banalnie, na spacer arkadami GUM. Ale trudno odmówić sobie przyjemności delektowania się pięknem architektury i wystroju tego miejsca. Czytamy, że ta trzypiętrowa budowla powstała w 1893 roku wg pomysłu inżyniera Szuchowa i architekta Pomierancewa i łączy w sobie konstrukcje szkła i żelaza z formami staroruskiej architektury. Po upadku Związku Radzieckiego GUM sprywatyzowano. Dziś stanowi ekskluzywne centrum handlowe, w obrębie którego działa ok. 200 sklepów. Z uwagi na wysokie ceny, Rosjanie często nazywają sklepy w GUM ie „wystawami cen”. Wpisany na listę światowego dziedzictwa UNESCO zachwyca każdym detalem. Nie mogliśmy sobie odmówić wypicia aromatycznej kawy i soku w zlokalizowanej tu Cafe Bosco z widokiem na Plac Czerwony. Rachunek 10 dolarów za filiżankę był mocno przesadzony, ale atmosfera miejsca sprawiła, że wydatek nie należał do zbyt bolesnych. Na placu zachęcają nas do wspólnego zdjęcia sobowtóry Lenina, Breżniewa i Stalina. No cóż, to nie są bohaterowie naszych bajek i grzecznie odmawiamy.

Ogólne wrażenie silniejsze jak przed laty. Moskwa to bogata mieszanka barw i stylów przeszłości z teraźniejszością. Potężne odległości, imponujące swoją szerokością ulice, luksusowe centra handlowe i bazary pełne przybyszy z krajów byłego ZSRR. Moskwa to wszechobecna drożyzna, miasto miliarderów i babuszek próbujących drobnym handlem utrzymać całe rodziny. Każdy na swój sposób stara się odnaleźć w tej niełatwej dla wielu rzeczywistości. Miasto imponuje rozmachem, bajeczną architekturą i nowoczesnością. Na ulicach liczne posterunki policji, częste, wyrywkowe kontrole kierowców i pieszych głównie tych o mniej słowiańskich rysach.

Późnym południem docieramy na Arbat, ulice artystów, na której można poczuć atmosferę dawnej Moskwy i odpocząć od zgiełku metropolii. Dla mieszkańców nadal swoista "Moskwa w Moskwie" ze swoją historią, charakterem i tradycjami. Atmosferę tworzą liczne kawiarniane ogródki, uliczni muzykanci prezentujący swoje wersje utworów Wysockiego, Okudżawy czy Wertyńskiego, gęsto rozstawione sztalugi malarzy i spektakle jednego aktora. Wszystko to zdecydowanie odbiega od nowoczesnej, oszalałej w pędzie po wielkie pieniądze Moskwy początku XXI wieku. To miejsce ze swoistym rytmem ponoć dalekie od Arbatu z czasów Majakowskiego i Jesienina, ale wciąż da się tu poczuć ducha minionej epoki. 

Moją uwagę przykuwa ciekawy, nowoczesny pomnik barda Okudżawy, który mieszkał przy deptaku pod numerem 43. Ten romantyzm Arbatu zakłócają wg. mnie liczne kantory i stragany pełne tandetnej produkcji rzeczy bezużytecznych. Obok bylejakości nie trudno dostrzec w witrynach sklepów cenne antykwaryczne perełki, obrazy, srebra, kryształy czy biżuterie. Liczne szyldy w języku angielskim, jakich próżno szukać poza Arbatem. 

Ulica proponuje także imponujący przekrój gastronomicznej oferty od barów sushi, przez restauracje sieci Mu-Mu z regionalnymi daniami, gruzińskie chaczapuri czy wyciągane przez staruszkę z owiniętego kocem garnka pierożki z mięsnym bądź ziemniaczanym nadzieniem. Naprawdę zmęczeni i głodni przysiadamy w jednej z ulicznych knajpek. Zimne piwo i mięsne szaszłyki to jakby nagroda za trudy wyjątkowo długiego dnia, który dla nas zaczął się 48 godzin wcześniej w Warszawie.

Jutro kontynuujemy zwiedzanie. W planach XVI wieczny Klasztor Nowodziewiczy, jeden z najpiękniejszych monasterów w Rosji i przejazd na dworzec Jarosławski. Syberia coraz bliżej.


J. 10.08.2009




          
   
                 

     


      















































Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Polskie ślady w WIEDNIU, cz.2

Dziś wyruszamy m.in śladami Jana Franciszka Kulczyckiego w przekonaniu, że mniej Wiedeńczyków pamięta kolejną rocznicę wielkiego zwycięstwa nad Turkami niż pije kawę, bo jak głosi popularne ponoć w Wiedniu powiedzenie koniec świata poznacie po tym, że w Wiedniu zamkną kawiarnie. Postanawiamy więc iść tropem naszego rodaka, który odegrał niebagatelną rolę tak w bitwie z wojskami wezyra Kara Mustafy jak i w rozpowszechnieniu picia kawy w Wiedniu, a tym samym w całej Europie.

Polskie ślady w WIEDNIU, cz. 1

Już nie liczę ile razy mijałam tablicę drogową z napisem Wiedeń, ale wiem, że każdy mój pobyt w tym mieście daje mi mnóstwo radości i okazji do łączenia przyjemnego z pożytecznym. Stolica Austrii jest bardzo dobrze opisana w przewodnikach i wyjątkowo przyjazna dla zwiedzających. Sama wielokrotnie z nich korzystałam, aby dotrzeć do kolejnych miejsc, które pozwalają wciąż na nowo odkrywać to magiczne miasto. 

Detoks w POKRZYWNEJ.

To moja szósta wyprawa w głąb siebie. Po czterech latach przerwy w zmaganiach z samą sobą, marzyłam o wyciszeniu, relaksie i lepszym samopoczuciu fizycznym. Za oknem piękne słońce, a w głowie narastająca od wielu miesięcy motywacja do zmierzenia się z totalnym detoksem ciała i umysłu. Totalny, bo to będzie naście dni bez jedzenia i z dużą dawką fizycznej aktywności w bliskości z naturą i wśród ludzi o podobnych tęsknotach.