Przejdź do głównej zawartości

Dolina Tunkijska

Wypływamy z Olchonu. Wczesny poranek. Bardzo zimno i wietrznie. Czekamy na promowy załadunek. Kiedy wpuszczą nas na pokład? Kiedy odpłyniemy? Nie wiadomo. Mają problem z silnikiem. Jak naprawią to zawołają. Kolejka chętnych do przeprawy wcale niemała. Gorąca herbata czy toaleta pozostaje w sferze marzeń. Pozostają nam widoki wokół. Szczególnie jeden punkt przyciąga moją uwagę.

Wysoko na wzgórzu z pięknym widokiem na Bajkał stoi ogrodzony pomnik. To miejsce pochówku Buriata, marynarza. Buriaci mogą sobie wybierać miejsce na wieczny odpoczynek. Daleko w stepie lub nad brzegiem Bajkału często spotykaliśmy granitowe, kamienne nagrobki pochowanych tu ludzi. Buriat za życia wybiera miejsce dla niego szczególne i wskazuje miejsce, które takim ma pozostać po jego śmierci. Rodzina szanuje wybory, a lokalne prawo nie zakazuje takich praktyk.

Po ponad dwóch godzinach czekania, mocno zmrożeni wiatrem wsiadamy na prom, aby już bez dodatkowych problemów dopłynąć do kolejnego przystanku. Na lądzie tylko jedno życzenie.. zjeść i wypić coś ciepłego. Jest dość wcześnie, ale kierowca uspakaja, że wkrótce zrobimy postój przy drodze, gdzie o tej porze miejscowi powinni już rozkładać swoje stragany z omulami i może herbatą.

Jedziemy krętą, asfaltową drogą wciąż w górę. Mglisto, szaro. Za kolejnym zakrętem linia budek, stołów, straganów mniejszych i większych. Jest wcześnie rano więc większość jeszcze pusta, ale te już rozłożone wyżywiłyby pułk wojska. Nastroje zwyżkują. Wśród sprzedających, obok straganów, wypatruję siedzącą na małym stołeczku młodą kobietę. Obok wielki termos i pakunek zawinięty grubym kocem, a w środku garnek z gorącymi, gotowanymi pierożkami i wymarzona herbata. Raj na ziemi. Stragany zapełniają się powoli dobrem wszelkim, ale dominują omule na zimno i gorąco. Te wędzone na zimno zabieramy w drogę, te na gorąco pochłaniamy jako deser po pierożkach. Wszyscy szczęśliwi. Miejscowi, bo dobrze zaczęli dzień, a my, bo syto i ciepło. Przecież nie można żyć samymi widokami.

Po kilkudziesięciu kilometrach wjeżdżamy do Doliny Tunkińskiej i Tunkińskiego Parku Narodowego. Droga prowadząca przez dolinę dostarcza wspaniałych wrażeń. Od południa dolinę ogranicza łagodnie opadające pasmo gór Chamar Daban, od północy wyrastają skaliste zbocza Tunkińskich Golców z najwyższymi szczytami przekraczającymi 3300 m n.p.m. Wrażenie tym silniejsze, że Golce wyrastają nagle z płaskiej jak stół Doliny Tunkińskiej, położonej na wysokości około 700 m n.p.m. Wzdłuż doliny wije się leniwie rzeka Irkut.

Krótki odpoczynek w uzdrowisku Żemczug położonym w stepowej części doliny nad brzegiem Irkutu. Biją tu gorące, węglanowo-azotowe źródła Wyszka o temperaturze 38,5-55 st.C. Chętnych do kąpieli brak, ale wszyscy oglądamy budynek przypominający dacan. Inny jak poznane wcześniej, bo zbudowany w kształcie buriackiej jurty, w którym mieści się dziś muzeum historii buddyzmu.

W miejscowości Kyren zwiedzamy Dacan Tuszita, zbudowany w 1817 roku. Zniszczony po rewolucji październikowej i odbudowany w 1991 roku. O dziwo to kolejny dacan, który pojawia się mojej drodze, a ja nie słyszę wewnętrznego głosu " O Boże znowu!" W ich otoczeniu zwykle czuję wyjątkowy wewnętrzny spokój, wręcz radość, swobodę myśli i dobre emocje. Jest tak bezpiecznie i swojsko. Może te kolory wokół, może uśmiech Buddy, może fakt, że można tu być ze swoimi myślami i nikt nie "wisi" nad głową, nie grozi palcem i nie mówi co dla Ciebie dobre, a co złe?

Zielona Dolina Tunkijska ma wyjątkowo korzystne warunki rolnicze i jest stosunkowo gęsto zaludniona. Wokół pola uprawne, pracujące traktory, liczne stada bydła. Dolina żyje i żywi, mało nieużytków. Buriaci robią wrażenie pracowitej i zaradnej społeczności. Uprawiają ziemie, handlują, produkują i polują. Mijamy rzędy drewnianych chat z błękitnymi okiennicami i dachami krytymi eternitem. Pomiędzy chatami wyrastają straszące powybijanymi szybami i odrapanymi ścianami budynki po dawnych kołchozach i zakładach usługowych z czasów sowieckiej "świetności". Na przestrzeni tych blisko dwustu kilometrów jest kilkanaście wsi zamieszkałych głównie przez Buriatów. Dolina tworzy naturalną granicę Rosji z Mongolią i nie da się nią nigdzie dojechać, prowadzi donikąd. Na jej końcu góry zwężają się, a dalej już tylko tajga, teren zwierząt i myśliwych.

Zjeżdżamy do wygasłych wulkanów, zlokalizowanych pomiędzy Arszanem a Tunką. Kilka lei w ziemi wypełnionych wulkaniczną szlaką. Wokół pojedyncze drzewa, czerwona glina. Odrobinę kosmicznie. Wulkany związane są czwartorzędowymi ruchami górotwórczymi i uznane za pomniki przyrody chociaż wulkaniczny tuf wciąż jest powszechnie eksploatowany i używany głównie do budowy dróg.

W Tunce zatrzymujemy się na dłużej. Ta buriacka wieś pełna drewnianych, zabytkowych domów stała się głośna na Syberii głównie jako największe miejsce karnego osiedlenia księży, uczestników powstania 1863r. Leży na dawnym trakcie handlowym pomiędzy Bajkałem, a mongolskim jeziorem Kosogoł, około 200 km do Irkucka i 100 km od granicy chińskiej.

Ponad 100 zesłanych tu księży pochodziło z Królestwa Polskiego, pozostali z ziem wschodnich, jeden z Galicji. Wszyscy żyli w odosobnieniu, pod policyjną kontrolą, ale z pewnym zakresem wolności w obrębie wioski i samej wspólnoty. Nie wolno im było odprawiać mszy świętej, ale mogli pracować, uczyć się i prowadzić życie towarzyskie. Początkowo otrzymywali od władz trzy ruble miesięcznie, później sześć. Pod tym względem traktowano ich jako grupę uprzywilejowaną. Materialnie mieli się więc znacznie lepiej niż chłopi. Księża uczyli się języków, zgłębiali różne dziedziny wiedzy, głównie teologię i filozofię, ale także historię, przyrodę, etnografię. Niektórzy malowali, rzeźbili, inni pisali wiersze i powieści. Wielu z nich było krawcami, szewcami, introligatorami, rzeźnikami, rolnikami, wytwórcami cygar i papierosów, rybakami czy cukiernikami. Był nawet jubiler. Ze wspólnego kapitału utworzono spółkę i sklep "Artel". Założono na własne potrzeby aptekę. Wspólnie obsiewano i uprawiano okoliczne pola. Mimo tej aktywności przytłaczała ich nostalgia, brak perspektyw i niepewność jutra, choroby, prymitywizm otoczenia i dzikość przyrody. Z całej 156 osobowej grupy wielu nie dożyło uwolnienia. 15 zmarło w Tunce i zostali pochowani na miejscowym katolickim cmentarzu, gdzie udało nam się odnaleźć groby z tamtych czasów.

Tunka funkcjonowała jako główne miejsce osiedlenia księży do roku 1875. W następnych latach wioska wyludniała się po kolejnych carskich amnestiach. Niektórzy zostali tu na stałe, inni opuścili Syberię, jeszcze inni nie zostali uwolnieni i tych zesłano do miejsc w europejskiej części Rosji.

Ruszamy dalej z zadaniem znalezienia dobrej gastronomicznej przystani. Kierowca nie ma wątpliwości gdzie nas zawieźć. Lokalny targ w szerokim stepie. Gwarno. Mnóstwo sprzedających i kupujących. Można się ubrać od stóp do głów, najeść do syta, wsiąść na grzbiet zakupionego konia i ruszyć przed siebie. My jesteśmy jednak monotematyczni i tradycyjnie szukamy czegoś do jedzenia. Z radością odkrywamy mały barak z krótkim menu. Szybka decyzja "pozi" i piwo.. zimne piwo.

W końcu Arszan, położona na wysokości 900 m n.p.m. uzdrowiskowa miejscowość u podnóża Golców Tunkińskich, gdzie spędzimy kolejne trzy noce. Lokujemy się w skromnych, drewnianych domkach w pobliżu rzeki Kyngara. Zwiedzanie okolicy i wyprawę na górę miłości pozostawiamy na najbliższe dni. Dziś zasłużona "bania" i czas nic nierobienia. Jak ja to lubię!

J. 28.08 2009

















Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Polskie ślady w WIEDNIU, cz.2

Dziś wyruszamy m.in śladami Jana Franciszka Kulczyckiego w przekonaniu, że mniej Wiedeńczyków pamięta kolejną rocznicę wielkiego zwycięstwa nad Turkami niż pije kawę, bo jak głosi popularne ponoć w Wiedniu powiedzenie koniec świata poznacie po tym, że w Wiedniu zamkną kawiarnie. Postanawiamy więc iść tropem naszego rodaka, który odegrał niebagatelną rolę tak w bitwie z wojskami wezyra Kara Mustafy jak i w rozpowszechnieniu picia kawy w Wiedniu, a tym samym w całej Europie.

Polskie ślady w WIEDNIU, cz. 1

Już nie liczę ile razy mijałam tablicę drogową z napisem Wiedeń, ale wiem, że każdy mój pobyt w tym mieście daje mi mnóstwo radości i okazji do łączenia przyjemnego z pożytecznym. Stolica Austrii jest bardzo dobrze opisana w przewodnikach i wyjątkowo przyjazna dla zwiedzających. Sama wielokrotnie z nich korzystałam, aby dotrzeć do kolejnych miejsc, które pozwalają wciąż na nowo odkrywać to magiczne miasto. 

Detoks w POKRZYWNEJ.

To moja szósta wyprawa w głąb siebie. Po czterech latach przerwy w zmaganiach z samą sobą, marzyłam o wyciszeniu, relaksie i lepszym samopoczuciu fizycznym. Za oknem piękne słońce, a w głowie narastająca od wielu miesięcy motywacja do zmierzenia się z totalnym detoksem ciała i umysłu. Totalny, bo to będzie naście dni bez jedzenia i z dużą dawką fizycznej aktywności w bliskości z naturą i wśród ludzi o podobnych tęsknotach.