Przejdź do głównej zawartości

Berberys bukszpanowaty czyli El CALAFATE.

Opuszczamy prowincje Chubut. Jeszcze tylko muzeum historii, fauny i flory półwyspu i z lotniska Trelew startujemy do El Calafate w prowincji Santa Cruz. Po wylądowaniu dostrzegamy kilku mężczyzn z karteczką " Grupo Jarek" 

Nie mamy wątpliwości, że czekają na nas. Miło, swojsko, szybko i sprawnie docieramy do kolejnego hostelu. Tym razem kwaterujemy w najmniejszym pokoju świata. Coś co ma 4 metry kwadratowe ma przyjąć na noc 3 osoby. Nauczeni niewygód, w czasie podobnych podróży, sprawnie radzimy sobie z tą micro przestrzenią. Jedna osoba w środku, dwie na zewnątrz. Z bagażami podobnie. 

Wreszcie idziemy zobaczyć znane miejsce przerzutowe turystów w tej części świata. Strategiczne położenie między El Chalten i Torres del Paine w Chile oraz bliskość lodowca Perito Moreno sprawiają, że to nieunikniony przystanek na patagońskim szlaku. Mimo ciepłego wiatru i ostrego słońca nie zdejmujemy ciepłych kurtek. Wokół dość swojsko. Kwitną bzy, piwonie, wiciokrzew, a główna ulica Avenida del Libertador przypomina nasze Krupówki. 

Miasteczko z jednej strony opiera się o magiczne Lago Argentino i powstało w miejscu, gdzie gromadzili się farmerzy przed wyruszeniem w wielotygodniową podróż z belami wełny do Río Gallegos. Oficjalna data założenia to rok 1927, ale miasteczko złapało wiatr w żagle od momentu powstania w 1937 PN Los Glaciares. Według oficjalnych danych mieszka tu około 22 000 mieszkańców, których głównym źródłem dochodów jest obsługa lokalnego ruchu turystycznego. Nazwa miejscowości pochodzi od hiszpańskiej nazwy krzewu berberysu bukszpanolistnego Calafate, który nie trudno tu spotkać.

Główna ulica, w skrócie Libertador, usiana sklepami z sosnowymi i blaszanymi elewacjami, z mnóstwem pamiątek, biżuterii, czekoladowych wyrobów, likierów, lodów, ciasteczek i innych słodyczy z jagodami berberysu w składzie. Mnóstwo knajpek mniej i bardziej podobnych do siebie. Szukamy tych z prostym menu i przyjazną ceną. Krążymy też bocznymi uliczkami. Z jednej strony prowadzą do brzegów jeziora, z drugiej do otwartych pastwisk. Tłumnie, kolorowo i tak dużo swojskich kwiatów jak łubiny, piwonie, wiciokrzewy.

Zaskakuje bardzo długi dzień. Jeszcze o 23 siedzimy przy steku, a za oknem widno i duży uliczny ruch. Większość to turyści z nosami przyklejonymi do witryn i oczami, które chcą zarejestrować jak najwięcej. Pora wracać do tej naszej micro przestrzeni. Jutro Los Glacieres, a więc równie spokojny dzień.

J. 20.11.2014















Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Polskie ślady w WIEDNIU, cz.2

Dziś wyruszamy m.in śladami Jana Franciszka Kulczyckiego w przekonaniu, że mniej Wiedeńczyków pamięta kolejną rocznicę wielkiego zwycięstwa nad Turkami niż pije kawę, bo jak głosi popularne ponoć w Wiedniu powiedzenie koniec świata poznacie po tym, że w Wiedniu zamkną kawiarnie. Postanawiamy więc iść tropem naszego rodaka, który odegrał niebagatelną rolę tak w bitwie z wojskami wezyra Kara Mustafy jak i w rozpowszechnieniu picia kawy w Wiedniu, a tym samym w całej Europie.

Polskie ślady w WIEDNIU, cz. 1

Już nie liczę ile razy mijałam tablicę drogową z napisem Wiedeń, ale wiem, że każdy mój pobyt w tym mieście daje mi mnóstwo radości i okazji do łączenia przyjemnego z pożytecznym. Stolica Austrii jest bardzo dobrze opisana w przewodnikach i wyjątkowo przyjazna dla zwiedzających. Sama wielokrotnie z nich korzystałam, aby dotrzeć do kolejnych miejsc, które pozwalają wciąż na nowo odkrywać to magiczne miasto. 

Detoks w POKRZYWNEJ.

To moja szósta wyprawa w głąb siebie. Po czterech latach przerwy w zmaganiach z samą sobą, marzyłam o wyciszeniu, relaksie i lepszym samopoczuciu fizycznym. Za oknem piękne słońce, a w głowie narastająca od wielu miesięcy motywacja do zmierzenia się z totalnym detoksem ciała i umysłu. Totalny, bo to będzie naście dni bez jedzenia i z dużą dawką fizycznej aktywności w bliskości z naturą i wśród ludzi o podobnych tęsknotach.