Rano, wraz z chilijskim pilotem, wyruszamy na kolejny trekking w czasie naszej patagońskiej przygody. Tym razem mamy dojść do Basa de Las Torres, na wysokość 850 metrów. Planowany czas przejścia w jedną stronę to około 4.5 godziny. Park Narodowy Torres del Paine, który jest dziś naszym celem, dzieli od Puerto Natales tylko dwie godziny drogi.
Po drodze mijamy duże stada guanaco, a strusie nanu mamy na dotknięcie ręki. Teren parku narodowego ma też krwawą historie W 1890 roku Niemcy wymordowali do ostatniego mieszkańca, władców tych ziem, Indian. Próżno więc dziś szukać ich potomków...zostały zwierzęta, ptaki i siła gór.
Masyw Torres del Paine należy do grupy górskiej Cordillera del Paine i składa się z trzech wież skalnych o wysokości około 2400 m n.p.m. każda. Część łańcucha górskiego objęta jest ochroną w ramach Parku Narodowego. W 1978 roku organizacja UNESCO wpisała go dodatkowo na listę rezerwatów biosfery. Na przełomie lat 2011/2012 rozległy pożar, wzniecony przez izraelskich turystów, strawił 15 111 hektarów, głównie pierwotnych lasów bukanowych oraz zarośli.
Idziemy ostro w górę z okolicy hotelu Les Torres, do wysokości 584 m n.p.m. Ciężko. Bardzo ostre słońce. Już nawet zdjęć robimy mniej niż w czasie poprzednich trekkingów. Po nogami skalna piaszczysto - żwirowo-kamienista półka wzdłuż doliny Ascencio. Słońce, wiatr, drobny deszcz. Chwilami wiatr rozwiewa chmury i można zawiesić oko na osławionych trzech wieżach, chwilami ich gesty pułap i silny wiatr nie pozwalają na podziwianie widoków, zmuszają wręcz do pełnej koncentracji, aby stroma przepaść obok nie była ostatnim miejscem, do którego trafimy. Żadnych zabezpieczeń.
Potężne osuwiska, pionowe urwiska i zmienna pogoda nie zachęcają mnie do dalszej wędrówki. . Na trasie ludzie z całego świata. Rozumiem, że przyciąga ich piękno lodowców, jezior, wodospadów i górskich szczytów, liczne gatunki zwierząt, m.in. guanako, nandu, flamingi i kondory, ale mnie miejsce odrobinę rozczarowuje. Tak trudno znajduję to piękno jakie odsłoniły przed nami Perito Moreno czy Fitz Roy.
Docieramy do Campingu El Chileno, ostatnie miejsce na trasie z zapleczem gastronomiczo-sanitarnym. Szybka decyzja...kończę wspinaczkę na wysokości 584m n.p.m. i wraz z kilkoma innymi osobami zostajemy w El Chileno. Pozostała część grupy, po krótkim odpoczynku wyrusza dalej. Mamy na nich czekać około 5 godzin i wspólnie zejść ostatnim odcinkiem trasy. Wokół chmury gęstnieją coraz bardziej. Porwisty wiatr. Deszcz wisi w powietrzu. Podejmujemy decyzję, że wracamy nie czekając na resztę grupy. Chcemy zdążyć przed załamaniem pogody i uniknąć śliskich zejść i podejść.
W drodze powrotnej słyszymy mocny huk.. z jednej z gór schodzi lawina. Przynajmniej coś więcej się dzieje niż tylko porwisty wiatr i deszcz. Wreszcie jesteśmy na dole. Naprawdę zmęczona myślę o tych, którzy są gdzieś w wysokich górach. Jaką mają pogodę? Czy wszystko OK? Czy zdążą przed zmrokiem? Tym bardziej, że góry zasłane czarnymi chmurami. Czekamy w zaciszu restauracji. Wreszcie są, cali, zdrowi i szczęśliwi i odrobine wkurzeni, że nie czekaliśmy. Mówią, że mieli deszcz, wiatr i nawet grad, ale banan z twarzy nie schodzi. Zrobili 19 km górskiej trasy w 7 godzin ! Świetny wynik! Gratulacje za kondycje i ciekawość jaka pchnęła ich wyżej. Patrzymy wysoko w górę. Kłęby czarnych chmur. Tam w górze już bardzo mocno pada.
Już w komplecie, głodni i szczęśliwi wracamy do Puerto Natales. Mamy siłę tylko na kolację i skromne zakupy. Kroki kierujemy do znanej nam już restauracji . Tym razem skromniej. Zupa rybna, ośmiorniczki, świeże sałatki i coś tam jeszcze. Portfele coraz cieńsze.
Mieliśmy dziś szczęście, że pogoda pozwoliła na wyjście w góry. Tydzień wcześniej padał śnieg i trekking nie byłby możliwy. Pogoda jest tu bardzo nieprzewidywalna i lubi nagłe zwroty akcji nawet w czasie wyprawy. Nam pokazała wachlarz swoich możliwości, ale w bardzo minimalnym zakresie i chwała jej za to.
J.27.11.2014
Komentarze
Prześlij komentarz