Przejdź do głównej zawartości

Półwysep VALDES.

Chwilowo żegnamy Buenos Aires. Kolejny dzień zaczynamy bardzo wcześnie. Z lotniska Jose Newbery lecimy do Trelew, aby po kilku godzinach rzucić bagaże w hostelowym pokoju, w jedynej na półwyspie Valdes osadzie Puerto Piramides z 200 mieszkańcami. Najbliższe dwa dni spędzimy w rezerwacie Valdes, który w 1999 roku uznany został przez UNESCO Naturalnym Dziedzictwem Ludzkości. 

W 1779 roku półwysep odkryła hiszpańska ekspedycja Juana de la Piedry, a nazwano go na cześć hiszpańskiego ministra ds. morskich Antonio Valdesa. Głównym zajęciem kolonistów była hodowla bydła. Ważne źródła dochodów stanowiły polowania na morskie ssaki, lwy morskie i foki. W latach 80. zakazano polowań w celach handlowych, a mimo to szacuje się, że pierwotna populacja lwów morskich zmniejszyła się o prawie 2/3. Chociaż półwysep jest rezerwatem, w 56 gospodarstwach hodowlanych utrzymuje się prawie 80 tys. owiec, które stanowią poważne zagrożenie dla tutejszego ekosystemu.

Wokół krajobraz nieco stepowy, gleba wygląda na gliniastą, miejscami piaszczystą, ale za to przestrzeń ogromna, a ludzi mało. Może właśnie dlatego tak podoba się tutaj pingwinom, fokom, lwom morskim, delfinom, orkom i całej menażerii zwierząt lądowych....guanaco, marom czy pancernikom.

W czasie objazdu półwyspu odwiedzamy leniwe słonie morskie i kolonie Pingwinów Magellana. Bardzo komiczne zwierzątka leżą sobie przy swoich wygrzebanych w ziemi gniazdach. Gdy stoją, wyglądają jakby miały się przewrócić, a w czasie marszu kiwają się na boki jak grubszy jegomość. Czasem przekręcą głowę. Przyglądają się, a może tylko udają, bo ich wzrok przystosowany jest do wypatrywania ryb pod wodą i słabo widzą na wprost.

Po drodze mijamy guanaco, zwierzę podobne do lamy, zwinne jak nasza sarna i bardzo płochliwe. Wzdłuż drogi dojazdowej na półwysep rozłożono siatki, aby nie wchodziły nam w drogę, ale na półwyspie nie ma już tych odgrodzonych przestrzeni. Cały teren od rana do nocy należy do zwierząt i ptaków, bo człowiek to tylko chwilowy intruz....pojawia się i znika.

Miejscami krzewiaste zarośla, czasem trawy, które porastają piaszczyste gleby. Na szybie samochodowej pojedyncze krople deszczu. Dość chłodno i wietrznie. Zatoka Nuevo, przy której mieszkamy jak i pozostałe na półwyspie zatoki, mają piaszczyste i kamieniste plaże, miejscami klify, które dodają wybrzeżu dodatkowego kolorytu. Już wiem, że na kamienistych plażach cudnie czują się otarie, a wody zatoki to najlepsza miejscówka dla wielorybów, a dla nas to głęboki oddech i relaks po zatłoczonym i hałaśliwym Buenos.

Po powrocie z objazdu wyspy i szybkiej herbacie wsiadamy na kutro-statek, aby zachwycać się narcystyczną naturą waleni. Według mnie mają w sobie więcej narcyzmu niż inni mieszkańcy Valdes. Oby tylko zechciały nas dostrzec i pokazać swoje piękno, siłę, gracje, fantazję, luz i swobodę z jaką przemierzają wody zatoki. Udało się. Już wiem, że czują się tu wyjątkowo swobodnie, płyną gdzie chcą, a my biegamy od burty do burty rządni widoków i nadziei na zdjęcie roku.

Zatoka to dla tych morskich ssaków dom schadzek, porodówka i przedszkole w jednym. Setki wielorybów przypływają tu co roku, aby kopulować, rodzić i odchowywać swe potomstwo. Wieloryby, a zwłaszcza wale biskajskie południowe uznały, że znajdujące się u jego nasady dwie zatoki są idealnym miejscem do amorów, porodów i karmienia maluchów. To bardzo relatywne stwierdzenie, bo noworodek ma zazwyczaj 6 metrów długości i waży nawet 8 ton. Mamy szczęście, bo co roku, między majem a grudniem, masowo spływają w te okolice. Uprawiają seks grupowy, bowiem jedną samicę stara się zazwyczaj zapłodnić wielu samców o jądrach ok. 500 kg każde! Po trwającej 12 miesięcy ciąży samice rodzą zawsze jedno dziecko, fachowo zwane cielęciem.

W okresie godowo-rozrodczym obie zatoki odwiedza ok. 25 procent ich aktualnej światowej populacji. Obserwacja wielorybów na tym argentyńskim półwyspie nie była zbyt trudna. Ich gatunek wypływa na powierzchnię dość często, aby zaczerpnąć powietrza średnio co 10 minut. Jest przy tym bardzo ciekawski i chętnie eksponuje nad powierzchnią wody potężne, tylne płetwy. Migawka aparatu utrwala tyle, na ile pozwalają nam walenie i czułam, że to one miały lepszą zabawę z nami niż my z nimi.

Późnym wieczorem siadamy w knajpce, której nazwa Paradise nie zachęcała do wejścia, ale skąpy wybór gastronomicznych miejsc w osadzie nakazał zajrzeć do wnętrza z nadzieją na małe co nieco.. Głodni, spragnieni, zmęczeni mieliśmy minimum wymagań.. zaspokoić głód i złapać oddech po intensywnym dniu. Dopada nas jednak pełne zaskoczenie klimatycznym wystrojem wnętrza, aromatami podanej nam michy owoców morza i bukietem lokalnego wina. Co więcej pobudzeni smakami knajpki przysiadamy na tarasie hostelu na długie Polaków rozmowy z kolejną lampką wina w ręce. W końcu głos rozsądku każe nam wsunąć się do łóżka i przespać tę resztę nocy spokojnie......obyśmy wypoczęci, radośni i pełni sił wyruszyli jutro na podglądanie wszystkiego co biega i pływa w zasięgu naszego wzroku...OBY..!

J. 18.11.2014




















Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Polskie ślady w WIEDNIU, cz.2

Dziś wyruszamy m.in śladami Jana Franciszka Kulczyckiego w przekonaniu, że mniej Wiedeńczyków pamięta kolejną rocznicę wielkiego zwycięstwa nad Turkami niż pije kawę, bo jak głosi popularne ponoć w Wiedniu powiedzenie koniec świata poznacie po tym, że w Wiedniu zamkną kawiarnie. Postanawiamy więc iść tropem naszego rodaka, który odegrał niebagatelną rolę tak w bitwie z wojskami wezyra Kara Mustafy jak i w rozpowszechnieniu picia kawy w Wiedniu, a tym samym w całej Europie.

Polskie ślady w WIEDNIU, cz. 1

Już nie liczę ile razy mijałam tablicę drogową z napisem Wiedeń, ale wiem, że każdy mój pobyt w tym mieście daje mi mnóstwo radości i okazji do łączenia przyjemnego z pożytecznym. Stolica Austrii jest bardzo dobrze opisana w przewodnikach i wyjątkowo przyjazna dla zwiedzających. Sama wielokrotnie z nich korzystałam, aby dotrzeć do kolejnych miejsc, które pozwalają wciąż na nowo odkrywać to magiczne miasto. 

Detoks w POKRZYWNEJ.

To moja szósta wyprawa w głąb siebie. Po czterech latach przerwy w zmaganiach z samą sobą, marzyłam o wyciszeniu, relaksie i lepszym samopoczuciu fizycznym. Za oknem piękne słońce, a w głowie narastająca od wielu miesięcy motywacja do zmierzenia się z totalnym detoksem ciała i umysłu. Totalny, bo to będzie naście dni bez jedzenia i z dużą dawką fizycznej aktywności w bliskości z naturą i wśród ludzi o podobnych tęsknotach.