Przejdź do głównej zawartości

Z UPSALĄ w tle.

Już o 7 rano wyjeżdżamy w kierunku lodowca Upsala. Kolejny dzień w Argentynie potwierdza świetną organizację lokalnej turystyki. Wygodne autobusy odbierają z poszczególnych punktów w miasteczku spragnionych lodowych wrażeń.

Imienne bilety, listy pasażerów z numerami paszportów, wyznaczony opiekun wyprawy i w kolejnym punkcie przeładunek na katamaran. Upsala coraz bliżej.

Po miłym powitaniu, wypływamy z portu Punta Bandera katamaranem Quo Vadis. Kapitan manewruje między dryfującymi, błękitnymi górami lodu. Pod kilem jezioro Argentino w całej swojej mlecznozielonej krasie. W oddali lodowiec Upsala, a w zasięgu ręki kolejny.. Spegazzini. Bardzo zimno, silny wiatr nie pomaga zachwytom i robieniu zdjęć. Ubrani bardzo ciepło czujemy jak zimno hula po naszych kościach. Każdy z pasażerów szuka zacisznego kącika na pokładzie, bo siedzenie w ciepłej kajucie jakoś nie przystoi i mocno ogranicza wrażenia jakich oczekujemy. 

W oddali cienki pasek moreny lodowca Upsala, jednej z ikon globalnego ocieplenia. Masy jego lodu kurczą się w zatrważającym tempie. Skutkiem tego są ponoć niesamowite zjawiska nagłego zapadania się i wynurzenia gór lodowych. Nam nie było dane zmierzyć się z tym zjawiskiem, ale świadomość, że ta siła kształtuje kulę ziemską pobudza wyobraźnię. To także nasze gigantyczne źródło zapasów krystalicznie czystej wody. Niestety, przesuwając się poniżej linii wiecznego śniegu topnieją po kilka metrów rocznie. Wiele z nich to istne cuda natury, a krajobraz jaki tworzą może śmiało służyć za scenerię baśni czy filmów science fiction. 

Upsala to olbrzym o długości około 9 km i niezwykłe, błękitnej barwie. Słynie nie tylko z powodu niesamowitej formy, ale także dlatego, że topnieje najszybciej na świecie.

Zmarznięci, głodni, z bolącym palcem od naciskania migawki aparatu fotograficznego wracamy do El Calafate. Szybkie zakupy i decyzja... gotujemy w skromnej, hostelowej kuchni. Ilość dostępnych przypraw bardzo ograniczona, ale na szczęście są wśród nas osoby o dużej kulinarnej wyobraźni i gotowe przygotować smakowite warzywne penne czyli coś z niczego, z butelką lokalnego wina na deser. 

O 18-tej znowu meldujemy gotowość do wyjazdu. Tym razem do El Chalten. Przed nami 200 km wzdłuż brzegów jeziora Viedma z widokiem na lodowiec o tej samej nazwie. Miejscami krajobraz dość monotonny. Droga wije się wśród rozległy stepu, który z jednej strony dotyka brzegów jeziora, z drugiej ściany gór. Mijamy pojedyncze farmy, stada owiec, koni, ale flamingi, gęsi Magellana też nie należą do rzadkości. Po trzech godzinach jesteśmy na miejscu. Wita nas piękny, chłodny zmierzch i miasteczko jak z filmu "Przystanek Alaska" i perspektywa spędzenia tu trzech najbliższych nocy i trekkingów, które są moim osobistym testem sprawności i wydolności. Grunt to pozytywne myślenie i wiara w niemożliwe..

J.22.11.2014




























Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Polskie ślady w WIEDNIU, cz.2

Dziś wyruszamy m.in śladami Jana Franciszka Kulczyckiego w przekonaniu, że mniej Wiedeńczyków pamięta kolejną rocznicę wielkiego zwycięstwa nad Turkami niż pije kawę, bo jak głosi popularne ponoć w Wiedniu powiedzenie koniec świata poznacie po tym, że w Wiedniu zamkną kawiarnie. Postanawiamy więc iść tropem naszego rodaka, który odegrał niebagatelną rolę tak w bitwie z wojskami wezyra Kara Mustafy jak i w rozpowszechnieniu picia kawy w Wiedniu, a tym samym w całej Europie.

Polskie ślady w WIEDNIU, cz. 1

Już nie liczę ile razy mijałam tablicę drogową z napisem Wiedeń, ale wiem, że każdy mój pobyt w tym mieście daje mi mnóstwo radości i okazji do łączenia przyjemnego z pożytecznym. Stolica Austrii jest bardzo dobrze opisana w przewodnikach i wyjątkowo przyjazna dla zwiedzających. Sama wielokrotnie z nich korzystałam, aby dotrzeć do kolejnych miejsc, które pozwalają wciąż na nowo odkrywać to magiczne miasto. 

Detoks w POKRZYWNEJ.

To moja szósta wyprawa w głąb siebie. Po czterech latach przerwy w zmaganiach z samą sobą, marzyłam o wyciszeniu, relaksie i lepszym samopoczuciu fizycznym. Za oknem piękne słońce, a w głowie narastająca od wielu miesięcy motywacja do zmierzenia się z totalnym detoksem ciała i umysłu. Totalny, bo to będzie naście dni bez jedzenia i z dużą dawką fizycznej aktywności w bliskości z naturą i wśród ludzi o podobnych tęsknotach.