Przejdź do głównej zawartości

Boskie BUENOS ?

Po spokojnej nocy, o 9.10 czasu lokalnego, dość miękko lądujemy na lotnisku Buenos Aires Ezeiza. Wita nas ciepły, słoneczny dzień, uśmiechy na twarzach i ta ciekawość, która pcha do przodu. Jeszcze tylko formalności paszportowe, zdjęcia, pieczątki, proste pytania służb mundurowych, skanowanie odcisków palców, wypełnianie granicznych karteczek, odbiór bagażu, spotkanie z resztą grupy i ....wreszcie możemy zacząć naszą patagońską przygodę. Po sprawnym zakwaterowaniu w centrum miasta, ruszamy zobaczyć coś więcej poza drogą lotnisko-hostel.

Miasto założył w 1536 roku hiszpański konkwistador Pedro de Mendoza. Osadę w delcie Río de la Plata nazwano Ciudad de La Santísima Trinidad y Puerto de Santa María de Buen Aire, co oznaczało Miasto Świętej Trójcy i Port Najświętszej Maryi Panny od Dobrych Wiatrów. Mało kto mógł zapamiętać tę długą nazwę, więc miasto zaczęto nazywać Buenos Aires. Od 25 maja 1810, kiedy odcięto wszystkie związki miasta z hiszpańską koroną, miastem niepodzielnie rządzą portenos, jak nazywają siebie mieszkańcy Buenos Aires. 

Stoimy na Plaza de Mayo w dzielnicy Monserrat będącej śródmieściem BA. Zielony plac, ocieniony jakarandą z zabytkowym obeliskiem Píramide de Mayo zaskakuje mnie architektonicznym chaosem. Całą wschodnią ścianę placu zajmuje Casa Rosada, pałac prezydencki z charakterystycznym balkonem, gdzie ukochana przez Argentyńczyków Evita dawała płomienne przemówienia. Oryginalny, różowy kolor fasady miał podobno pochodzić z czasów prezydenta Sarmiento, który doprowadził do pokoju między „czerwonymi” i „białymi” Unitarystami i Federalistami. Bardziej prawdopodobna jest jednak teoria, głosząca iż do ozdobienia ścian pałacu użyto popularnego w XIX wieku barwnika znanego z wytrzymałości i odporności na wodę, wapna wymieszanego z byczą krwią.

Wchodzimy do XVI w Katedry Metropolitalnej na skrzyżowaniu ulic San Martin i Aveni da Rivada. To główna, katolicka świątynia Argentyny i siedziba arcybiskupstwa Buenos Aires. Neorenesansowe i neobarokowe wnętrza mieszczą także mauzoleum generała San Martína, bohatera narodowego i wyzwoliciela Argentyny spod panowania hiszpańskiego. Obok katedry, za zdobnymi XVIII wiecznymi krużgankami, które niegdyś oplatały cały plac, kryje się dawna siedziba ratusza, gdzie rada miejska zatwierdziła niepodległość BA. 

Plaza de Mayo nazywany jest też placem protestów. Od czasów powstania, aż po dziś dzień, to tu odbywają się niezwykle hałaśliwe demonstracje, spontaniczne zebrania i marsze. Na co dzień to także miejsce spotkań portenos i zmęczonych turystów. Przysiadamy więc na jednej z licznych ławek w cieniu pięknie i obficie kwitnącej jakarandy. Dzwonkowate, lawendowo-niebieskie kwiaty i delikatne liście, podobne do liści paproci, wyglądają bardzo ozdobnie. Niektórzy wierzą, że jeśli osobie przechodzącej pod jakarandą, spadnie kwiat na głowę to będzie jej sprzyjać szczęście. 

Szybki przemarsz przez centrum administracyjno-rządowo-finansowego, oficjalnie zwane Microcentro, był dobrym pomysłem. Otoczenie brzydkie, ciężkie i przytłaczające. Monumenty gmachów banków, ministerstw, urzędów, ulice pełne śmieci i dusznego, nieświeżego powietrza. Dziś niedziela i miejsce robi wyjątkowo przygnębiające wrażenie. Brudno, prawie bezludnie, jakby opuszczone w pośpiechu...pewnie od jutra będzie tu wyjątkowo hałaśliwie i równie brzydko. Długą ulicą San Martin dochodzimy do dzielnicy Retiro, gdzie w okolicach parku spotykamy mnóstwo przebranych "halloweenowo" dzieci i dorosłych.. My łapiemy relaks, a oni uczestniczą w jednej z wielu lokalnych akcji samopomocy. 

Noga za nogą docieramy do Puerto Madero. Dla mnie to piękna nowoczesność z historią w tle. To najmłodsza z 48 dzielnic miasta, które do XIX borykało się z brakiem dogodnej przystani dla statków. W 1882 roku architekt Eduardo Madero zaproponował autorski projekt przekształcenia podmokłych terenów na nowoczesny port z dokami, ruchomymi mostami i profesjonalną przystanią. Z biegiem czasu port okazał się zbyt mały na napływające nieustannie ładunki, a jedyna linia kolejowa łącząca doki z centrum była zawsze przeciążona. Wkrótce na port znaleziono nowe miejsce, a Puerto Madero stało się jedną z najbardziej luksusowych dzielnic z przestronnymi loftami w portowych, ceglanych budynkach sąsiadujących z biurowcami i nowoczesnymi wieżowcami, ekskluzywnymi kawiarniami i restauracjami. Świetne miejsce na spacer nad wodą w cieniu malowniczych, kwitnących na niebiesko drzew jakarandy... gdyby jeszcze tych kilometrów w nogach było mniej. No cóż nikt nie obiecywał, że będzie łatwo,.

Przed nami jeszcze najstarsza i urzekająca dzielnica...San Telmo. Trafiamy na największą atrakcję tej dzielnicy, jaką jest odbywający się każdej niedzieli pchli targ, ciągnący się na długości paru kilometrów wzdłuż ulicy Defensa. Na straganach wyciągnięte z piwnicy rupiecie, wyroby rękodzieła, obrazy, grafiki z tangiem w tle, zespoły muzyczne grające tradycyjne melodie, a na obnośnych stoiskach sprzedawane świeże empanady czy soki pomarańczowe. Mam wrażenie, że tu ważniejsza od kupowania czy sprzedawania jest dobra zabawa, a tej nie brakuje. Wszystko razem buzuje dziką energią i niczym nieskrępowaną radością życia. Brukowane wąskie uliczki, kilkupiętrowe kamieniczki pamiętające początki XIX wieku, malownicze zaułki, mnóstwo galerii i sklepików z antykami i zwykłymi starociami, a do tego gąszcz niedrogich restauracji, czynnych całą dobę cukierni i staromodnych kawiarenek. Wręcz Bosko! Na Placu Dorrego tancerze prezentują swoje umiejętności za przysłowiową wrzutkę do kapelusza. Mamy szczęście, bo tylko w niedzielę zwykli mieszkańcy zapełniają skwery tańcem i szczególnymi emocjami, jakby tańczyli historię własnego życia, a my podziwiamy i zazdrościmy tej radości, ekspresji, gracji i tego wdzięku w jednym.

Wiem, że tango potrafi być piękne, głębokie, smutne, wzruszające... to taki emocjonalny narkotyk, który w Buenos Aires podaje się na tacy. Ponoć uzależnić się od niego to jakby popaść w jedną z najnieszczęśliwszych miłości. Fachowcy twierdzą, że tango można ujarzmić dopiero po latach bolesnych niepowodzeń. Podobno sukces w tym tańcu wyzwala w człowieku jeszcze więcej ambicji, aby poprowadzić partnerkę pewniej, szybciej, precyzyjniej. Mam wrażenie, że te pełne tańczących ludzi skwery są tego pięknym potwierdzeniem, ale nam brak zarówno umiejętności jak odwagi, aby wskoczyć na podesty i oddać się tej tanecznej namiętności. Może następnym razem? 

Na koniec dnia chwila wytchnienia u Don Ernesta przy kieliszku wyśmienitego czerwonego wina i soczystym steku ze słynącej na cały świat argentyńskiej wołowiny. Smacznie, spokojnie i tyle wrażeń do opowiadania, tyle obserwacji i emocji, a to dopiero nasz pierwszy dzień za oceanem.

J.16.11.2014






                            

          

   

     

       












Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Polskie ślady w WIEDNIU, cz.2

Dziś wyruszamy m.in śladami Jana Franciszka Kulczyckiego w przekonaniu, że mniej Wiedeńczyków pamięta kolejną rocznicę wielkiego zwycięstwa nad Turkami niż pije kawę, bo jak głosi popularne ponoć w Wiedniu powiedzenie koniec świata poznacie po tym, że w Wiedniu zamkną kawiarnie. Postanawiamy więc iść tropem naszego rodaka, który odegrał niebagatelną rolę tak w bitwie z wojskami wezyra Kara Mustafy jak i w rozpowszechnieniu picia kawy w Wiedniu, a tym samym w całej Europie.

Polskie ślady w WIEDNIU, cz. 1

Już nie liczę ile razy mijałam tablicę drogową z napisem Wiedeń, ale wiem, że każdy mój pobyt w tym mieście daje mi mnóstwo radości i okazji do łączenia przyjemnego z pożytecznym. Stolica Austrii jest bardzo dobrze opisana w przewodnikach i wyjątkowo przyjazna dla zwiedzających. Sama wielokrotnie z nich korzystałam, aby dotrzeć do kolejnych miejsc, które pozwalają wciąż na nowo odkrywać to magiczne miasto. 

Detoks w POKRZYWNEJ.

To moja szósta wyprawa w głąb siebie. Po czterech latach przerwy w zmaganiach z samą sobą, marzyłam o wyciszeniu, relaksie i lepszym samopoczuciu fizycznym. Za oknem piękne słońce, a w głowie narastająca od wielu miesięcy motywacja do zmierzenia się z totalnym detoksem ciała i umysłu. Totalny, bo to będzie naście dni bez jedzenia i z dużą dawką fizycznej aktywności w bliskości z naturą i wśród ludzi o podobnych tęsknotach.