Przejdź do głównej zawartości

CHENGDU i okolice.

Mam jeszcze w głowie wczorajszy dzień i mój nastrój zwyżkuje. CHENGDU to 12 milionowa stolica prowincji SYCZUAN. Pierwsze miasto, które nie zmęczyło mnie swoim hałasem i pierwsze, w którym mogłabym zamieszkać, gdyby nie Chińczycy wokół. Ponoć najchętniej wybierane przez obcokrajowców do pracy i studentów do studiowania.
Tu swoje siedziby ma wiele banków korporacji, uczelni , pięknych sklepów , a ludzie żyją tu wolniej i na większym luzie. Może to wiatry Tybetu? Ulice jakby węższe z liniami naturalnych drzew i kwiatów. 

W mieście mnóstwo gościnnych herbaciarni. Kolejny zachwyt. W tej, którą odwiedziliśmy obowiązuje zasada " one seat one tea " I możesz siedzieć człowieku od rana do wieczora, donoszą Ci brakujący wrzątek, którym przelewasz to co leży na dnie filiżanki . Równolegle możesz korzystać z usług masażysty karku albo wyświecować uszy lub wpatrywać się w kwiaty lotosu i soczystą zieleń wokół. Nikt z nas nie zdecydował się na te wzmacniające zabiegi terapeutyczne, ale Chińczycy a jakże! I tak siedzisz sobie w herbaciarni, delektujesz się chryzantemową lub inną herbatką, a obok chińczyk chińczykowi oczyszcza uszne małżowiny i uaktywnia meridiany w towarzystwie śpiewających ptaków i cykad. Po raz pierwszy mam też w knajpkach mnóstwo smażonego ryżu z krewetkami, korzeniami lotosu, warzywami, jajkiem i innymi dodatkami. I jak tu nie zgłupieć ze szczęścia? 

W mieście największy w CHINACH pomnik MAO. "Oryginał " leży w mauzoleum w PEKINIE przyjmując na audiencji swoich wielbicieli i ciekawskich . Zdjęć i symboli tamtych czasów też w CHINACH nie mało , ale już oficjalne przyznaje się, że MAO miał rację tylko w 70%...notowania wodza wyraźnie spadają. Czy Chińczyk chce pamiętać tamte czasy ? Nie wiem. To temat tabu. 

Wiem, że jeden Chińczyk może żyć za kilka juanów dziennie i nie jest głodny, a inny cieszy się , że znalazł miejsce w hotelu za 5000 juanów i to była okazja. Ale wiem też, że mały kwartał HUTONGU w PEKINIE kosztuje , po zrobieniu tam luksusowego apartamentu lub sklepu, ok 200 mln złoty i na to nie może sobie jeszcze oficjalne pozwolić żaden chińczyk. Może taki apartament dzierżawić od państwa. Wiem też że, Chińczycy lubią rywalizację, lubią być najlepsi, są ambitni, a ich głęboka specjalizacja częściej jest zaletą niż wadą. Na ulicach i w innych miejscach publicznych spotykasz zdjęcia najlepszego pracownika czy całych zespołów pracowników, którzy z dumą reprezentują swój zakład pracy. Pod szyldami zakładów pracy jeżdżą i zwiedzają kraj i pewnie później z dumą prezentują zdjęcia na zakładowych tablicach. Wczoraj w CHENGDU kilkunastoosobowy zespół Pań w wieku mocno przedemerytalnym, ubrany na pomarańczowo, maszerował dziarskim krokiem i wręczał ulotki reklamowe przechodniom. Zachwalano wyroby własne fabryki...kaczki w atrakcyjnych cenach. Ale żeby tylko kaczki. Na ulotce widoczne też zdjęcia nowoczesnych linii produkcyjnych zakładu i szczęśliwych, szeroko uśmiechniętych pracowników . 

Wracamy powoli do hostelu, bo zbliża się godzina wyjazdu do opery. Przed spektaklem odwiedzamy buddyjską świątynie WENSHU z czasów dynastii TANG. Pierwszy raz zobaczyłam tu miejsce prawdziwe, piękne, wręcz mistyczne . Zespół budynków z PAGODĄ z ok. siódmego wieku , które "żyją" służą, pozwalają na modlitwę, skupienie i refleksję . Bilet wstępu to tylko 5 juanów , traktowany bardziej jako datek niż bilet. Mogliśmy też obserwować ich codzienne nabożeństwo, ale tym razem bez udziału innych wyznawców buddyzmu. W każdej ze świątyń , w których byliśmy, na rękach jednej ręki policzysz tych, którzy zapalą kadzidełko i pokłonią się NAJWYŻSZEMU ...to nie INDIE.! 

Pora na inną duchową strawę ..OPERĘ . Piękny, stylowy budynek, szkło, granit, kryształy , lustra . Muszę przyznać, że wyglądaliśmy mocno casual. Na szczęście nie byliśmy zbyt odosobnieni. Przedstawienie, spektakl o charakterze komediowym z udziałem aktorów, akrobaty, muzyka , mistrza sztuki cieni i śpiewaków operowych. Dwa monitory z napisami w j. angielskim oraz prowadząca spektakl wyjaśniała kolejne jego odsłony. To było 90 minut talentu, pracy, piękna, barw i wdzięku. Ostatnia część, MASKI zapierała dech w piersiach i kazała się mocno pochylić nad kunsztem zespołu .

Czas wrócić do dzisiejszego poranka z pandami. Ośrodek badań nad pandą to ok 100 ha pięknego parku z dominacja krzewów bambusa, ulubionej strawy tych słodkich stworzeń. Ponoć z wrodzonego lenistwa nie chcą się rozmnażać na wolności, a na skutek innych zagrożeń należy je otoczyć szczególną opieką. Dziś miejsce to jest największym na świecie ośrodkiem z imponującymi wynikami w zakresie ich rozrodczości. Nie żeby tu szczególnie wiało amorem i pandy zwiększyły aktywność w tym zakresie, a prowadzona sztuczna inseminacja sprawia, że rocznie przybywa kolejnych 87 sztuk równie leniwych osobników.

Obsługa nie przekonała nas jednak do pomysłu zrobienia sobie zdjęcia w objęciach pandy za ok 200 dolarów.. ale nie brak amatorów takich doznań. Mieliśmy szczęście, że pandy w ogóle pojawiły się w parku i można było z bardzo bliska podglądać ich zmagania z pierwszym śniadaniem czy leniwie wyczekiwanie na kolejny posiłek. Zarządzający parkiem nie gwarantują ich obecności. Przy bardzo wysokich temperaturach mogą nie mieć ochoty na kontakt że światem zewnętrznym, jedynie z klimatyzacją, ale zobaczyć kilkadziesiąt sztuk w jednym miejscu to rzadkość i nie lada gratka. 

Wczesnym popołudniem wyjeżdżamy do BUDDY LESHAN, największego siedzącego BUDDY na świecie. 73 metrowa postać wykuta w skale, nad brzegiem potężnej rzeki, by udobruchał okrutne dla rybaków jej wiry. Wokół górzysty park pełen bogatej roślinności, groty, wzniesienia, uskoki, świątynie, rybacka wioska i wiele miejsc na cały dzień dreptania. Ci bardziej ambitni poszli do najwyżej położonej świątyni , ale mnie upał i wysoka wilgotność przekonała , aby ambicje schować do plecaka. Siedzę więc przy stole z miła Chinką. Ryby i inne wodne stwory pływają przed nami w miednicy gotowe na najgorsze. Wentylator czyni cuda...ona obiera ziemne orzeszki na strawę dla zgłodniałych, a ją pije zimne piwo. Zrobili sobie ze mną zdjęcie, popatrzyli na ekran, pokiwali głową z uśmiechem i nawet coś mówili...ale kto zrozumie chińczyka? Po raz kolejny namawiają mnie , aby skorzystać z ich kuchni , ale pogoda sprawia, że muszę odmówić. Coraz rzadziej korzystamy z lokalnych przysmaków , coraz częściej sięgamy po butelki z płynem . Ale na myśl, że zaraz pojawią się Ci silni i ambitni i trzeba wracać napawa smutkiem ...Chwilo trwaj! 

Koniec leniuchowania... wracamy na kociołek HUOGUO ...do CHENGDU. To nasz pożegnalny wieczór z tym miastem. Jutro rano czas wyruszyć do kolejnego punktu na mapie. Ponoć będzie trudniej, ale czy ktoś obiecał, że będzie łatwo ? Ależ dużo dziś napisałam. Jakaś wena mnie dopadła czy coś gorszego?. Jest jednak w tym mieście to coś co sprawia, że się chce !

J. 8.08.2012





     





Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Polskie ślady w WIEDNIU, cz.2

Dziś wyruszamy m.in śladami Jana Franciszka Kulczyckiego w przekonaniu, że mniej Wiedeńczyków pamięta kolejną rocznicę wielkiego zwycięstwa nad Turkami niż pije kawę, bo jak głosi popularne ponoć w Wiedniu powiedzenie koniec świata poznacie po tym, że w Wiedniu zamkną kawiarnie. Postanawiamy więc iść tropem naszego rodaka, który odegrał niebagatelną rolę tak w bitwie z wojskami wezyra Kara Mustafy jak i w rozpowszechnieniu picia kawy w Wiedniu, a tym samym w całej Europie.

Polskie ślady w WIEDNIU, cz. 1

Już nie liczę ile razy mijałam tablicę drogową z napisem Wiedeń, ale wiem, że każdy mój pobyt w tym mieście daje mi mnóstwo radości i okazji do łączenia przyjemnego z pożytecznym. Stolica Austrii jest bardzo dobrze opisana w przewodnikach i wyjątkowo przyjazna dla zwiedzających. Sama wielokrotnie z nich korzystałam, aby dotrzeć do kolejnych miejsc, które pozwalają wciąż na nowo odkrywać to magiczne miasto. 

Detoks w POKRZYWNEJ.

To moja szósta wyprawa w głąb siebie. Po czterech latach przerwy w zmaganiach z samą sobą, marzyłam o wyciszeniu, relaksie i lepszym samopoczuciu fizycznym. Za oknem piękne słońce, a w głowie narastająca od wielu miesięcy motywacja do zmierzenia się z totalnym detoksem ciała i umysłu. Totalny, bo to będzie naście dni bez jedzenia i z dużą dawką fizycznej aktywności w bliskości z naturą i wśród ludzi o podobnych tęsknotach.