Przejdź do głównej zawartości

Japońska wycieczka "24 godziny, trzy kraje".

Około godziny 21 wyruszamy na dworzec autobusowy, aby dotrzeć do SHENZEN i tu przekroczyć granicę z HONGKONGIEM. Niestety, w drodze na dworzec autobusowy spotyka nas przykre zdarzenie.

Jeden z naszych, przechodząc przez jezdnię w niedozwolonym miejscu, rzekomo uszkadza chiński samochód....ręką! Agresywny właściciel auta zablokował wyjazd naszego autobusu, wezwał policję i po ponad godzinie przepychanek słownych i wymuszeniu pokrycia rzekomych strat przez "sprawcę" ruszamy dalej. Już wiemy, że próba udowodnienia kierowcy kłamstwa, bo jego samochód nie miał żadnych start, wymaga zatrzymania "sprawcy" w areszcie na minimum dobę, a to zagroziłoby naszym planom podróży. Dobrze, że autobus czekał i opóźnił odjazd do zakończenia sporu.

Rano dojeżdżamy do SHENZEN, 16 milionowego miasta, które miało rzucić HONGKONG na kolana i... robi wielkie wrażenie rozmachem zabudowy i nowoczesnością. Tempo bogacenia się CHIŃCZYKÓW w tej strefie sprawia, że mieszkańcy, w przeciwieństwie do innych, mogą bez problemu przekraczać granicę z HONGKONGIEM. My też ją pokonujemy i ok 10 jesteśmy na KOWLOON. Zbyt wcześnie, aby zainstalować się w hostelu więc ruszamy "dotknąć " miasta, bo czasu bardzo mało. Wszechobecna multikulturowość obok luksusu, nowoczesności, rozmachu i fantazji budowniczych. Zielone skwery i piękne budynki w stylu kolonialnym, ale i szare wręcz ponure klocki, jakby otarły się o znany nam socrealizm . 70% miasta to tereny zielone, które wraz z opasającą wodą tworzą klimat jakże inny niż w SHENZEN, ale i tak odnoszę wrażenie, że to jego ubogi krewny.

Docieramy do współczesnej "wieży Babel", gdzie ukojenie mają znaleźć nasze zmęczone ciała. Jak inaczej nazwać coś co ma 25 pięter, pomieszczenia wielkości klatki dla szczurów, tłumy ocierających się o siebie ludzi różnych kolorów i rysów twarzy.? To jakby znak od Boga, że ludzie „nie rozproszą się”. Wiem, że Bóg pomieszał budowniczym języki, dzieląc ludzi na różne narody, by uniemożliwić budowę wieży. Ale czy mu się to udało? Dla mnie prawdziwy SZOK. Na windę czekam pokornie w długiej kolejce, słysząc chyba nawet suahili. Tylko windą mogę dostać się do naszej klatki wielkości 3x2 m na 12 piętrze, gdzie mam spędzić dwie najbliższe noce. Co więcej ....na drzwiach windy ostrzeżenie, że " w związku ze zbliżającym się tajfunem windy będą wyłączone" Jak wówczas trafić do naszej "klatki" oddzielonej od innych korytarzami, zakrętami, kratami i tłumem kolorowych, czasem dziwnych, budzących przestrach postaci? Czuję się osaczona i zaskoczona tym "komfortem" bytu setek ludzi mieszkających tu ponoć długie, długie lata. Po kilku godzinach ruszamy dalej.

Kolejna granica. Tym razem do MACAU (Makao). Była portugalska kolonia, 600 tysięcy mieszkańców, raptem godzinę drogi morskiej od HONGKONGU promem SUPERJET.

Wzmożony ruch uliczny, ogólna ciasnota i mieszanka stylów w architekturze tworzą jego charakter. Kilkugodzinny rekonesans plus konsumpcja lokalnych, ulicznych przysmaków i opowieści RAFAŁA o teraźniejszości i przeszłości miejsca, pozwalają lepiej go poczuć. Na jednej z uliczek trafiamy do galerii przedmiotów różnych z bardzo ciekawym właścicielem, wręcz pasjonatem tematu. Ku mojej radości wypatruję porcelanową filiżankę " bone china" do kawowo-herbacianej galerii. Wysłuchałam opowieści o historii i jakości przedmiotu, a to sprawiło, że wydanie 10 EUR za przedmiot służący wielkim minionego świata, było prawdziwą przyjemnością.

Wokół napisy w językach chińskim, portugalskim, angielskim. Portugalski to dla większości obcy język. Ruch lewostronny przypomina o bliskości HONGKONGU. Faktem jest, że MACAU to dziś najbardziej dochodowe kasyna na świecie. Drugie oblicze tego miejsca to legalna prostytucja i najlepsi klienci...zgadnij.. tak ..CHIŃCZYCY. Tylko w ostatnim roku HONGKNG I MACAU odwiedziło 18 mln obywateli "mainlandu" Czy my jesteśmy im jeszcze do czegoś potrzebni ? I tym sposobem zamknęliśmy koło Chiny, Hong Kong, Macau, Hong Kong. Wystarczało 24 godziny. POLECAM mimo dużego wysiłku .


J. 23,24.08.2012
















Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Polskie ślady w WIEDNIU, cz.2

Dziś wyruszamy m.in śladami Jana Franciszka Kulczyckiego w przekonaniu, że mniej Wiedeńczyków pamięta kolejną rocznicę wielkiego zwycięstwa nad Turkami niż pije kawę, bo jak głosi popularne ponoć w Wiedniu powiedzenie koniec świata poznacie po tym, że w Wiedniu zamkną kawiarnie. Postanawiamy więc iść tropem naszego rodaka, który odegrał niebagatelną rolę tak w bitwie z wojskami wezyra Kara Mustafy jak i w rozpowszechnieniu picia kawy w Wiedniu, a tym samym w całej Europie.

Polskie ślady w WIEDNIU, cz. 1

Już nie liczę ile razy mijałam tablicę drogową z napisem Wiedeń, ale wiem, że każdy mój pobyt w tym mieście daje mi mnóstwo radości i okazji do łączenia przyjemnego z pożytecznym. Stolica Austrii jest bardzo dobrze opisana w przewodnikach i wyjątkowo przyjazna dla zwiedzających. Sama wielokrotnie z nich korzystałam, aby dotrzeć do kolejnych miejsc, które pozwalają wciąż na nowo odkrywać to magiczne miasto. 

Detoks w POKRZYWNEJ.

To moja szósta wyprawa w głąb siebie. Po czterech latach przerwy w zmaganiach z samą sobą, marzyłam o wyciszeniu, relaksie i lepszym samopoczuciu fizycznym. Za oknem piękne słońce, a w głowie narastająca od wielu miesięcy motywacja do zmierzenia się z totalnym detoksem ciała i umysłu. Totalny, bo to będzie naście dni bez jedzenia i z dużą dawką fizycznej aktywności w bliskości z naturą i wśród ludzi o podobnych tęsknotach.