Przejdź do głównej zawartości

BEER DUCK.

Dotarliśmy tu ok 22. Pierwsza noc w JANGSHUO wymagała, jak wiele poprzednich, osłabienia bodźców słuchowych . Zalecane korki do uszu lub alkohol. Wybrałam to pierwsze. Już na wjeździe do miasta wiedziałam, że łatwo nie będzie. Tłum chińskich turystów siedzących przy tysiącach stolików lub wstających od stolików. 
Gdzie wzrok odwrócisz jedzą i jedzą, ciągle jedzą, a właściwie ciapią, chrupią, siorbią, wciągają, wrzucają wszystko co w zasięgu do jamy gębowej i przeżute resztki rzucają na stół lub pod stół.. taki narodowy smaczek.. i gadają. Ale kto zrozumie chińczyka.?

Chodzą słuchy, że Chińczyk je wszystko co ma cztery nogi z wyjątkiem stołu, wszystko co lata z wyjątkiem samolotu i wszystko co pływa z wyjątkiem łodzi podwodnej...i patrząc na nich trudno autorowi tej złotej myśli nie przyznać racji. Na ulicach oprócz stolików mnóstwo samochodów jeżdżących wzdłuż, poprzek i byle jak.. dużych, solidnych i najlepiej z ciemnymi szybami, skuterów, rowerów i pieszych. Znaki drogowe poziome i pionowe czekają czasów, aż ktoś zwróci na nie uwagę. Z głośników rozwieszonych w każdym możliwym miejscu słychać muzykę, która z jazgotem chińczyków tworzyła powitalny klimat ponoć małego, sympatycznego miasteczka.

Boże! byle przetrwać do rana! Korki w uszach pomogły, wytłumiły nawet chińczyków oddających się piętro niżej ulubionej grze w bilard przy dźwiękach kolejnego głośnika mimo bardzo późnej pory.

"Wyspani" wyruszamy około 10 rano poznać miasto i jego okolice i co ważne szlakami, na których możemy spotkać chińczyka, ale nie chińskiego turystę. To istotna różnica . Piesza wycieczka wśród pól, wiosek i wapiennych, bajecznych, górskich wypiętrzeń pozwala zapomnieć, że chiński turysta jest gdzieś obok i że wkrótce i tak na niego trafimy. Maleńkie uprawy bawełny, ryżu, papryki chili, bakłażana, orzeszków ziemnych, gorzkiego melona, pomelo, słodkich ziemniaków czy zielonych pomarańczy zatrzymują naszą uwagę na dłużej.

Wilgotność powietrza ok. 90% ponad 33 stopni ciepła i kilka kilometrów w nogach każe zatrzymać się w wiosce na zimne piwo i chwilę relaksu w cieniu drzewa. Wokół domy budowane przez władze ludową i oddane rodzinom na prawach wynajmu. Wiele nie wykończonych, pustych, z betonową podłogą, skromnym wyposażeniem, bo chińska wieś daleka od luksusu i wielkomiejskiego szpanu, ale ludzie stąd wolą sprzedać turyście cokolwiek niż pracować na swojej " grządce" ..i wcale nas to nie dziwi.

Samo JANGSHUO miasteczko prawie austriackie i żeby to zobaczyć musisz zawiesić wzrok od pierwszego piętra do trzeciego. Parter to niezbyt wyrafinowane propozycje handlowe. Czwarte piętro sznury bielizny lub bojlerów z wodą w niczym nie przypominają Tyrolu czy Bayernu. Te piętra pomiędzy przypominają niemieckojęzyczną Europę. W miasteczku otworzyła nawet swoje podwoje knajpa z oryginalnym niemieckim piwem i kuchnią i liczy pewnie, że turystów mających podobne skojarzenia będzie więcej.

Po przebyciu ok 10 km siadamy w znanej nam już knajpce, która nas mile zaskoczyła śniadaniem za 3 euro i to tu chcemy wydać nasze pieniądze na kolejną strawę. Tym razem długo wypatrywana w menu kaczka. BEER DUCK. Całe 10 euro za pół kaczki. Poezja smaku, przypraw, bajeczna ostrość papryczek chili i sosu piwnego bez extra zagęszczeń a' la CHINA czyli czystego glutaminianu. Co więcej ..bez ryżu i dodatków cudownie syci i nakazuje wręcz wrócić tu jutro. To zaskakujące miejsce to.. MINORITY CAFE. Proste w wystroju, z obsługą, która cię rozumie i łapie w lot twoje potrzeby. To tak rzadki i wręcz luksusowy towar w CHINACH.

J. 19.08.2012














Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Polskie ślady w WIEDNIU, cz.2

Dziś wyruszamy m.in śladami Jana Franciszka Kulczyckiego w przekonaniu, że mniej Wiedeńczyków pamięta kolejną rocznicę wielkiego zwycięstwa nad Turkami niż pije kawę, bo jak głosi popularne ponoć w Wiedniu powiedzenie koniec świata poznacie po tym, że w Wiedniu zamkną kawiarnie. Postanawiamy więc iść tropem naszego rodaka, który odegrał niebagatelną rolę tak w bitwie z wojskami wezyra Kara Mustafy jak i w rozpowszechnieniu picia kawy w Wiedniu, a tym samym w całej Europie.

Polskie ślady w WIEDNIU, cz. 1

Już nie liczę ile razy mijałam tablicę drogową z napisem Wiedeń, ale wiem, że każdy mój pobyt w tym mieście daje mi mnóstwo radości i okazji do łączenia przyjemnego z pożytecznym. Stolica Austrii jest bardzo dobrze opisana w przewodnikach i wyjątkowo przyjazna dla zwiedzających. Sama wielokrotnie z nich korzystałam, aby dotrzeć do kolejnych miejsc, które pozwalają wciąż na nowo odkrywać to magiczne miasto. 

Detoks w POKRZYWNEJ.

To moja szósta wyprawa w głąb siebie. Po czterech latach przerwy w zmaganiach z samą sobą, marzyłam o wyciszeniu, relaksie i lepszym samopoczuciu fizycznym. Za oknem piękne słońce, a w głowie narastająca od wielu miesięcy motywacja do zmierzenia się z totalnym detoksem ciała i umysłu. Totalny, bo to będzie naście dni bez jedzenia i z dużą dawką fizycznej aktywności w bliskości z naturą i wśród ludzi o podobnych tęsknotach.