Przejdź do głównej zawartości

W drodze do LIJIANG.

Dzień dla części grupy zaczął się wcześnie rano uczestnictwem w tradycyjnym obrządku pochówku zmarłego. Jak przebiega ? Żeby czytającym oszczędzić nadmiaru emocji, napisze tylko, że ciało dowożone jest na wzgórze "grzebalne" zawinięte w całun.

Mistrz ceremonii dzieląc ciało na części ułatwia sępom dokończenia dzieła. Kilkadziesiąt potężnych ptaszysk czeka na rozparcelowane ciało i tak długo "współpracuje" z mistrzem ceremonii, aż ciało zmarłego zostanie całkowicie pozbawione swej fizyczności, a dusza dostąpi niebiańskiego spokoju.

Po tej dawce przeżyć opuszczamy LITANG i ruszamy dwoma busami do LIJIANG z noclegiem i krótkim dopołudniowym pobytem w SHANGRI LA ... Na pierwszy etap mamy do pokonania 400 kilometrów w ciągu około 13 godzin. Z LITANG wyjeżdżamy na południe w kierunku prowincji YUNAN . Tuż za LITANG pastwiska koni, krów, jaków, pojedyncze, kamienne domy i namioty lub większe koczowiska nomadów. Sama droga czasy świetności ma dawno za sobą. Grupki robotników krzątają się przy jej poszerzeniu, ale już nie z takim impetem jak przy budowie w okolicach KANGDING .

Kręta droga oplata góry i wspinamy się coraz wyżej do wysokości 4890 npm . Góry i cały płaskowyż pokrywa niezliczona ilość granitowych kamieni od potężnych kilkusetonowych głazów po drobniejsze. Całość wygląda jakby NAJPOTĘŻNIEJSZY rozsypał nad tymi górami wory kamieni, a one znalazły tu dla siebie najlepsze miejsce na miliony lat. Poszycie z trawy, mchu, drobnych żółtofioletowych kwiatów oraz zastoin wody i plączącego się między kamieniami strumienia czyni to miejsce magicznym. Kierowca śpiewa w rytm regularnie zmienionych płyt, by w przerwach odebrać kolejny telefon i rozsyłać promienne uśmiechy. Głowy trochę obolałe, oddech jakby krótszy i samopoczucie nie najlepsze, ale trudno, aby zwierzę nizinne czuło się komfortowo na tych wysokościach. Mimo to chwilami zapominam, że jesteśmy, aż tak wysoko, bo za oknem pagórki lub tylko daleki horyzont. Płasko !

Opuszczamy SYCZUAN, aby dotrzeć do YUNAN najbardziej zróżnicowanej etnograficznie prowincji CHIN. Mieszka tu 30 różnych mniejszości na 50 występujących w całych CHINACH. Przed nami kolejny trudny odcinek jazdy. Koniec asfaltowej nawierzchni. W ciągu najbliższych 4 godzin bajeczne widoki, potężne przepaści, pionowe kamienne ściany, górskie wodospady, osuwiska, pod kołami bity trakt, żadnych zabezpieczeń, ostre zakręty, ale kierowcy budzą zaufanie. W górach DAXUE SHAN ..pięknie, majestatycznie, dziko, od czasu do czasu mijamy innych "zaplątanych" na tej przestrzeni. Pojedyncze domki, koczowiska nomadów, zbieracze grzybów, skubiące trawę jaki, a wszystko wciąż powyżej 4 tysięcy metrów npm.

Mijamy granicę prowincji gdzieś wysoko w górach. Żegnaj Syczuanie! Ostatni odcinek trasy bardziej dotknięty przez cywilizacje, ale daleki od komfortu. Czasem wyboiście i bardzo kręto. YUNAN wita nas deszczem i potężnymi błyskawicami. Po 13 godzinach dojeżdżamy do punktu pośredniego SHANGRI LA, małe tybetańskie miasteczko i tylko jedno marzenie kąpiel i głęboki sen.

Miasteczko to 10 lat temu miało nazwę...ZHONGDIAN. Po jego kamiennych uliczkach chodziły wówczas jaki, a młynki nabożne, jak w innych podobnych miejscach, kręcono w miarę potrzeby ducha. Zachowana wtedy tradycja ubioru i zwyczajów czyniła to miejsce wystarczająco atrakcyjnym, aby ktoś pomyślał o zarabianiu pieniędzy na tym prostym życiu . Stare domy zamieniono na sklepiki, hotele czy restauracje, a mieszkańcy zamieszkali w nowych blokach. Zmieniono nazwę miasteczka na SHANGRI LA magiczna kraina i na efekty nie trzeba było długo czekać. Chiński turysta nie zawodzi przyjeżdża chętnie .. i zdjęcie z jakiem zrobi i w strój ludowy za pieniądze się przebierze i pamiątki kupi..m.in wyroby z wełny, skóry, metalu.

Mimo turystów to przytulne miejsce i Chińczycy jakby cichsi. Mieszkańcy wciąż przed sklepami myją warzywa, jedzą, gawędzą, piorą...coś tam z minionego świata zostało. Mała świątynia w sąsiedztwie muzeum rewolucji i historii wielkiego marszu MAO z lat 1936-38, uzupełnia turystyczny koszyk miasta. Czas wyjeżdżać i jeszcze tylko na koniec smakowanie tutejszych szaszłyków z baraniny i jaka u miłej tybetańskiego dziewczyny w czerwonym ni to berecie ni to kapeluszu.

Wyruszamy dwoma busami w kierunku LIJANG. Nasi kolejni kierowcy to niekończąca się opowieść. Dziś trafił nam się jeden szybki i wielozadaniowy ..śpiewa, mówi cały czas, odbiera telefony, wyprzedza jak szalony na trzeciego, trąbi, dzwoni. Drugi podziwia widoki, cały czas się rozgląda, wyprzedza na piątym biegu, najchętniej jedzie na luzie i często nie wiedzieć dlaczego mocno zwalnia. To taki mały spektakl dwóch aktorów . Jedziemy wzdłuż rzeki JANGCY. Jakby zamulona , w kolorze naszej gliny. Byłam przekonana, że jest szersza, ale i tak budzi respekt i pokorę. Cudownie zielone, o różnej wysokości brzegi rzeki z licznymi uprawami warzyw i rozrzuconymi domkami dodają jej uroku i magii. Budynki z charakterystycznymi lekko zawiniętymi rogami dachów, kryte ceramiczną dachówką. Przy drodze kobiety z mniejszości NAXI z charakterystycznymi niebieskimi czapeczkami z daszkiem na głowie. Prawie sielsko, gdyby nie potężne inwestycje drogowe wokół, ale tym razem mniej dla nas uciążliwe.

Inną twarz JANGCY zobaczyliśmy, w odwiedzonym po drodze, KANIONIE SKACZĄCEGO TYGRYSA. Najniższa głębokość wąwozu to ok. 3900 metrów, długość 19 km, z najwyższym szczytem YULONG XUESHAN wys. 5590 metrów tzw. ośnieżona góra jadeitowego smoka z jednej strony oraz HABA SHAN ,odrobine niższy, z drugiej. Wąwóz uważany za najpiękniejszy w całych CHINACH i ubiegający się o miano najgłębszego na świecie!

Zeszliśmy najniżej jak tylko było możliwe nad brzeg kanionu do poziomu ok 2300 npm. Prawie ręką dotykasz tej niewyobrażalnej siły z jaką rzeka rwie do przodu pomiędzy pionowych skałami i dech zapiera widok, który rozpościera się w przed nami. Patrzysz w przód i tył, w górę i w dół...buzia otwarta z wrażenia, a słońce i wyjątkowo czyste niebo wzmacnia te wrażenia po wielekroć. Dopiero jednemu człowiekowi udało się przepłynąć cały wąwóz pontonem i nikt tego wyczynu do dziś nie dokonał mimo licznych prób. Zgadnij kto to? Tak , tak...znowu Chińczyk najlepszy !

Kontynuujmy przejazd do LIJANG. Niestety, wyjątkowo długi korek jaki pojawił się przed nami na kolejnej górskiej trasie, zmusił naszego wielozadaniowego kierowcę do znalezienia innej drogi ..i znalazł. Mimo zakazu wjazdu na wybraną przez niego drogę postanowił kontynuować jazdę. I to był kolejny na naszej drodze prawdziwy OFF ROAD, ale udało się dotrzeć do celu tylko 3 godziny później niż planowaliśmy. Chociaż my nie jesteśmy pewni, czy warto było znowu jechać bezdrożami, czy może koło za kołem lepszą, wybraną wcześniej drogą. Ale my coraz rzadziej szukamy odpowiedzi, bo kto zrozumie Chińczyka? Cudownie, że kolejny hotel przyjął zmęczonych wędrowców na spokojny, głęboki sen .

J. 13,14.08.2012





























Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Polskie ślady w WIEDNIU, cz.2

Dziś wyruszamy m.in śladami Jana Franciszka Kulczyckiego w przekonaniu, że mniej Wiedeńczyków pamięta kolejną rocznicę wielkiego zwycięstwa nad Turkami niż pije kawę, bo jak głosi popularne ponoć w Wiedniu powiedzenie koniec świata poznacie po tym, że w Wiedniu zamkną kawiarnie. Postanawiamy więc iść tropem naszego rodaka, który odegrał niebagatelną rolę tak w bitwie z wojskami wezyra Kara Mustafy jak i w rozpowszechnieniu picia kawy w Wiedniu, a tym samym w całej Europie.

Polskie ślady w WIEDNIU, cz. 1

Już nie liczę ile razy mijałam tablicę drogową z napisem Wiedeń, ale wiem, że każdy mój pobyt w tym mieście daje mi mnóstwo radości i okazji do łączenia przyjemnego z pożytecznym. Stolica Austrii jest bardzo dobrze opisana w przewodnikach i wyjątkowo przyjazna dla zwiedzających. Sama wielokrotnie z nich korzystałam, aby dotrzeć do kolejnych miejsc, które pozwalają wciąż na nowo odkrywać to magiczne miasto. 

Detoks w POKRZYWNEJ.

To moja szósta wyprawa w głąb siebie. Po czterech latach przerwy w zmaganiach z samą sobą, marzyłam o wyciszeniu, relaksie i lepszym samopoczuciu fizycznym. Za oknem piękne słońce, a w głowie narastająca od wielu miesięcy motywacja do zmierzenia się z totalnym detoksem ciała i umysłu. Totalny, bo to będzie naście dni bez jedzenia i z dużą dawką fizycznej aktywności w bliskości z naturą i wśród ludzi o podobnych tęsknotach.