Przejdź do głównej zawartości

DAZHAI, PIGN'AN, trekking śladami ryżu.

Na dwa dni zostawiamy JANGSHUO, aby z małymi plecakami, 4 przesiadkami i po pięciu godzinach jazdy dotrzeć do wioski DAZHAI, w której zaczyna się nasz ryżowy szlak. Jeszcze tylko godzina trekkingu na wysokość 1380 m npm i będziemy na miejscu. 

Widoki wokół zapierają dech w piersiach, tarasy z pełnymi kłosami ryżu, gdzie nie gdzie poletko kukurydzy i słodkich ziemniaków. Wspinamy się wąską kamienno-trawiastą ścieżką oplatającą górzyste wzniesienia.. raz w górę raz w dół. Parno i duszno. Niektóre odcinki z dość ostrym podejściem. Krajobraz żywcem wyjęty z alpejskich wiosek SZWAJCARII, skupiska drewnianych, jednakowych, piętrowych domów lub pojedyncze domostwa przyklejone do ściany góry. Gdyby nie ryżowe trasy wokół można by zapomnieć, że to CHINY. Szum wszechobecnej, nawadniającej pola wody, soczysta zieleń i tylko MY. Czy to aby nie sen ?

Czar pryska, gdy zbliżamy się do domostwa, pełno śmieci i przedmiotów, które przestały być przydatne, ale wciąż są w zasięgu ręki. Ludzie jak w wielu innych miejscach w CHINACH uodpornieni na brud i bałagan, bo lepiej oddać się drzemce czy błogiemu leniuchowaniu niż porządkom. Barwną przeciwwagą brzydkich podwórek są kobiety mniejszości YAO, które zamieszkują na tym terenie i które wyróżniają się bardzo długimi czarnymi włosami upiętymi fantazyjnie pod czarnym czepcem i różowo-czarnym strojem przepasanym tkanym pasem. Wszystkie jak spod igły, trudne do rozróżnienia i z lubością oddające się wyszywaniu i pozowaniu do fotografii za pieniądze. Wciąż słychać "long hair, long hair " i " cheap" a produkty w ich koszykach i na prowizorycznych straganach przyciągają bogactwem wzorów i kolorów. Ryż rośnie już sam, ręcznego podlewania też nie potrzebuje, woda płynie bez zakłóceń, więc kobiety oddają się prostszym i łatwiejszym zajęciom ..handlowi. Nawet zdjęcie z nimi ma swoją cenę. Mężczyźni z dala od handlu budują kolejny drewniany dom na wzór i podobieństwo poprzedniego. Zarobione pieniądze trzeba przecież zainwestować!

Docieramy w końcu do hotelu, pięknie położony z szeroką panoramą na okolicę. Mimo lekkiej szarości wieczoru zachwyca widokiem. Zmęczenie szybko mija. Zimne piwo bardzo szybko pojawia się na hotelowym tarasie. Otoczeni przez poznane już kobiety próbujemy coś NIE kupić i zrobić więcej zdjęć przed zapadnięciem zmroku. Sukces częściowy. Niektórzy weszli w posiadanie lokalnych wyrobów jeszcze przed kolacją. Zdjęcia, no cóż nie tak piękne i ostre. Jedzenie nie zachwyca smakiem i dużo droższe jak na nizinach, ale który dobry kucharz chciałby zamieszkać na tym odludziu? Ponadto wszystko trzeba tu wnieść na własnych plecach lub przeciągnąć na linach zawieszonych między domami. Żadnych dojazdowych dróg. W hotelu grupa chińskich turystów, więc trudno o pełny relaks i delektowanie się otoczeniem czy głęboki sen. Niewyspana i w nienajlepszym nastroju budzę się.... zgryziona przez pluskwy...tak pluskwy. Straszne, bolesne i swędzi jak cholera. To taki hotelowy bonus za trud dotarcia tak daleko i wysoko..

O 8 rano ruszamy dalej po dużej porcji jajecznicy i czajnikach herbaty przygotowanych osobiście przez Rafała i Wana dla całej grupy. Tym razem kierunek PING'AN, kolejna miejscowość na trasie ryżowego trekkingu. Przed nami około 6 godzin marszu wśród ryżowych tarasów, bogatej roślinności drzew, traw i krzewów. Łatwo nie jest. Znowu ostre podejścia i zejścia, a wysokość krąży wokół 1300 npm. WAN wciąż przed nami sprawnie prowadzi grupę kamiennymi ścieżkami i bezdrożami. Żadnych śladów zmęczenia lekko i zwinnie do przodu. Jak on to robi?

Kilka krótkich postojów i skuteczna odmowa kolejnych zakupów od krążących ścieżkami kobiet YAO. Po 6 godzinach jesteśmy u celu. Równie magiczne miejsce jak cała trasa jaką pokonaliśmy.

Trud nie poszedł na marne, mnóstwo zdjęć i widoków, które chce się zabrać ze sobą na zawsze! W PIGN'AN inne barwne kobiety z mniejszości ZHOUANG z charakterystycznymi "ręcznikami frotte" na głowach, a może nam się tak tylko wydawało i tkanina była bardziej wysublimowana?

Po obiedzie w PIGN'AN nasz "dobry duch" WAN szuka dla nas transportu powrotnego do JANGSHUO. Przygotowani na kolejne przesiadki i długą drogę...mile nas zaskakuje. Udało mu się znaleźć samochód, który jechał bezpośrednio do JANGSHUO bez przesiadek, szybko i sprawnie, ale znowu emocje na trasie.

Szeroka jak na teren górzysty i betonowa nawierzchnia to niestety mała gwarancją spokojnej i bezpiecznej jazdy. Znów tradycyjne ryzykowne mijanki, wyprzedzania i potężny korek. Nasz kierowca z uśmiechem na twarzy nie czeka w korku tylko śmiało go omija, przecina ciągłą i jedzie w górę. Nikt nie ma do niego pretensji, pozdrawiają go, coś wołają z uśmiechem na twarzy. Ciekawe co o nim myślą "odważny czy idiota!! ?" U nas byłaby gwarantowana awantura na drodze, pewne blokowanie przejazdu i pukanie się w czoło, a tu radość, że ktoś ich mija!. I kto zrozumie Chińczyka? Oczywiście żadne zaskoczenie, znowu wypadek, przewrócony autobus, rozbity osobowy, kilkaset metrów dalej kolejne wypadki też z udziałem autobusów. Policja pozdrawia nas uśmiechem. Jakby wszyscy cieszyli się, że to nie oni tym razem. ! Pytamy WANA jaki powód tych wypadków "śliska droga, pada deszcz" odpowiada. A może nieostrożność pytamy "nie z pewnością nie" odpowiada!

Moim zdaniem zbyt szybko zamienili rowery na nowe samochody z wielkim silnikami plus nadmierna pewność siebie, arogancja nowobogackich i powszechne łamanie przepisów...ot i wszystko. Wróciliśmy bezpiecznie na stare śmieci z bardzo rozgadanym i rozweselonym kierowcą, któremu całą drogę wtórował WAN. Jutro dzień na relaks i czas na absolutne nic nie robienie lub robienie zakupów. Wieczorem 23 sierpnia wyjazd nocnym autobusem do HONGKONGU i coraz bliżej końca naszej eskapady. Pożegnamy JANGSHUO i MAJORITY Cafe, miejsce naszych spotkań w ostatnich dniach oraz poszukiwań lokalnych i europejskich smaków. Pożegnamy CHINY.


J. 21,22.08.2012







Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Polskie ślady w WIEDNIU, cz.2

Dziś wyruszamy m.in śladami Jana Franciszka Kulczyckiego w przekonaniu, że mniej Wiedeńczyków pamięta kolejną rocznicę wielkiego zwycięstwa nad Turkami niż pije kawę, bo jak głosi popularne ponoć w Wiedniu powiedzenie koniec świata poznacie po tym, że w Wiedniu zamkną kawiarnie. Postanawiamy więc iść tropem naszego rodaka, który odegrał niebagatelną rolę tak w bitwie z wojskami wezyra Kara Mustafy jak i w rozpowszechnieniu picia kawy w Wiedniu, a tym samym w całej Europie.

Polskie ślady w WIEDNIU, cz. 1

Już nie liczę ile razy mijałam tablicę drogową z napisem Wiedeń, ale wiem, że każdy mój pobyt w tym mieście daje mi mnóstwo radości i okazji do łączenia przyjemnego z pożytecznym. Stolica Austrii jest bardzo dobrze opisana w przewodnikach i wyjątkowo przyjazna dla zwiedzających. Sama wielokrotnie z nich korzystałam, aby dotrzeć do kolejnych miejsc, które pozwalają wciąż na nowo odkrywać to magiczne miasto. 

Detoks w POKRZYWNEJ.

To moja szósta wyprawa w głąb siebie. Po czterech latach przerwy w zmaganiach z samą sobą, marzyłam o wyciszeniu, relaksie i lepszym samopoczuciu fizycznym. Za oknem piękne słońce, a w głowie narastająca od wielu miesięcy motywacja do zmierzenia się z totalnym detoksem ciała i umysłu. Totalny, bo to będzie naście dni bez jedzenia i z dużą dawką fizycznej aktywności w bliskości z naturą i wśród ludzi o podobnych tęsknotach.