Przejdź do głównej zawartości

Tashi delek LITANG.

Dzień zaczynamy później niż zwykłe. O 9.30 wyruszamy zbliżyć się do świata, do którego dotarcie kosztowało nas tyle trudu. Okazało się że wraz z budowniczymi drogi pokonaliśmy wysokość 4780 n.p.m, a nie 4200 m n.p.m.

Widok nomadów i jaków w czasie tego przejazdu, na mniej lub bardziej stromych zboczach czy płaskowyżach oraz małych kamiennych osad pozwala mieć nadzieję, że natura broni się przed chińską "agresją". A swoją drogą ja wciąż nie mogę uwierzyć w zakres robót budowlanych na tych wysokościach. Skala prac przerosła moją wyobraźnię. Już wiem, że oni mogą więcej niż nam się wydaje i są nie do zatrzymania .

LITANG to najbardziej tybetańskie z tybetańskich miast. Położone na wysokości 4300 metrów n.p.m. To około pięćdziesiąt tysięcy mieszkańców, którzy są ciągłym źródłem i zarzewiem konfliktów tej mniejszości narodowej w Chinach. To ciągle zmartwienie władz i powód, aby utrzymywać tu garnizony wojska i policji, których pokaz siły widoczny jest codziennie na ulicach miasteczka. Samochody policyjne na sygnale świetlnym lub dźwiękowym są widoczne wszędzie. W dniach wolnych od pracy np. 1 maja czy w czasie festiwali koni, ilość sił porządkowych jeszcze wzrasta, by tłumić zamieszki wywoływane okresowo przez Tybetańczyków .

To miasto, gdzie urodził się DALAI LAMA trzeci i siódmy oraz PANCHEN LAMA. To miasto, które upomina się o powrót DALAI LAMY czternastego z wygnania i któremu udaje się pielęgnować prawdę o religii i tradycji Tybetu. To miasto, które wierzy w wolny Tybet czyli własną państwowość i jest symbolem tęsknoty za wolnością. Miasto zaniedbanych ulic, wszechobecnych śmieci i rzadko sprzątanych obejść. Sprzątaczy z miotłą jak pawi ogon, którzy wpisali się na stale w krajobraz typowych miast chińskich, nie znajdziesz! Każdy tu rusza własną miotłą kiedy ma czas i ochotę. Miasto żyje własnym rytmem wyznaczonym przez naturę i kalendarz. Żyją z handlu, upraw i hodowli, pracują też przy budowie drogi, która ma ich przybliżyć do świata. Dziś do najbliższego miasta trzeba jechać blisko 6 godzin.

Widać, że to zaradna społeczność, chociaż nie odmówiamy proszącemu o wsparcie miski zupy czy kilku groszy. Bardzo łatwo dostrzec charakterystyczny wygląd i strój, który w niczym nie przypomina obrazów z innych chińskich miast. Ta dzikość, inność i surowość wyglądu budzi respekt i chwilami podziw, że udało im się zachować tę odrębność tak długo. Gęste i kruczoczarne, często nie znające grzebienia włosy, brosze, kolczyki, korale, pasy, zapinki, kapelusze, wełna i czarna skóra widoczna w każdym ubiorze, modlitewne młynki w ręku, długie suknie lub spódnice u kobiet to powszechny widok. Szczupłe wręcz kościste sylwetki, zdecydowany krok i śmiałość spojrzenia widoczny głównie u młodych mężczyzn. Ci z Litang to mniejszość tybetańska KHAMPA, podobni bardziej do peruwiańskich Indian niż Chińczyków. Dla nas to jakby chwila na wyżynach Peru, a to przecież Chiny.. zachodni Syczuan.

Litang od 16 wieku szczyci się buddyjskim klasztorem z 1000 mnichów, który wciąż pielęgnuje odmianę buddyzmu tybetańskiego. Najmłodsi adepci tej sztuki mają trzy lata. Dla wszystkich to czas nauki i doświadczenia klasztornego jakiego tradycja tybetańska wymaga od mężczyzny. Odbycie klasztornej "służby" to marzenie i duma każdego mężczyzny. Ci dorośli mnisi są bardzo otwarci na kontakt z nami, chętnie wpuszczają nas do swojego świata, proponują wspólne fotografie...i nie chcieli nic w zamian. Tylko "klasztorne " dzieci gorąco upominały się o cukierki. 

Sam klasztor zdecydowanie piękniejszy od WENSHU, ale równie prawdziwy i pełen głębokiej wiary i troski o zachowanie pamięci o duchowych przywódcach TYBETU. W części zespołu klasztornego pomieszczenia z młynkami modlitewnymi, które wciąż kręcone przez tubylców z wielką nabożnością i pokorą.

Wokół słychać pod naszym adresem TASHI DELEK i staramy się odpowiadać z tą samą z szczerością i akcentem co oni. Trudno u uczestniczących w modlitwie określić wiek, ale ślady surowego i niełatwego życia bardzo widoczne na twarzach i zgarbionych sylwetkach. Wsparci o laskach, pociągający nogą za nogą, czasem zgięci w pół, wciąż mają siłę kręcić młynkiem i modlić się żarliwie. Chwilami myślisz, że człowiek tak długo nie żyje. Młodych jakby mniej w miejscach kultu....tych spotykamy w małych sklepach, warsztatach, zakładach rzemieślniczych, miejscowym bazarze czy rozprawiających o czymś w małych grupach lub oddających się ulubionym grom wprost na ulicy... namiętnie grają m.in w bilard.

Ujmuje ich otwartość, uśmiech oraz powitania jakie kierują pod naszym adresem.... TASHI DELEK! O dziwo, nie słyszymy słowa "białas"! Często proszą o zdjęcie lub proszeni przez nas o zdjęcie pozują cierpliwie i z radością. Pokazanie im zapisu scenki w aparacie wywołuje uśmiech i dumę, że tak pięknie wyszli, a czasem zaskoczenie w oczach, jakby spodziewali się czegoś innego.

Jutro wyjeżdżamy z tego przyjaznego, słonecznego i jakże innego miasteczka. W przyszłym roku będzie można tu dojechać sprawniej i szybciej, no chyba, że władze postanowią znowu utrudniać białasom dostęp do tego świata, a piękna, betonowa, nowa droga zachęci chińczyków do większego osiedlania się na tym terenie oraz ułatwi sprawne przerzucanie tych, których ojczyzna będzie tu najbardziej potrzebowała...wojska. Mieliśmy szczęście, że w czasie naszego pobytu nie było żadnych świąt, bo nasz przyjazd nie byłby możliwy, a tak próbowano nas tylko zrazić zakazem sprzedaży biletów autobusowych...ale POLAK potrafi! TASHI DELEK LITANG !

J. 12.08.2012







 















































































































Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Polskie ślady w WIEDNIU, cz.2

Dziś wyruszamy m.in śladami Jana Franciszka Kulczyckiego w przekonaniu, że mniej Wiedeńczyków pamięta kolejną rocznicę wielkiego zwycięstwa nad Turkami niż pije kawę, bo jak głosi popularne ponoć w Wiedniu powiedzenie koniec świata poznacie po tym, że w Wiedniu zamkną kawiarnie. Postanawiamy więc iść tropem naszego rodaka, który odegrał niebagatelną rolę tak w bitwie z wojskami wezyra Kara Mustafy jak i w rozpowszechnieniu picia kawy w Wiedniu, a tym samym w całej Europie.

Polskie ślady w WIEDNIU, cz. 1

Już nie liczę ile razy mijałam tablicę drogową z napisem Wiedeń, ale wiem, że każdy mój pobyt w tym mieście daje mi mnóstwo radości i okazji do łączenia przyjemnego z pożytecznym. Stolica Austrii jest bardzo dobrze opisana w przewodnikach i wyjątkowo przyjazna dla zwiedzających. Sama wielokrotnie z nich korzystałam, aby dotrzeć do kolejnych miejsc, które pozwalają wciąż na nowo odkrywać to magiczne miasto. 

Detoks w POKRZYWNEJ.

To moja szósta wyprawa w głąb siebie. Po czterech latach przerwy w zmaganiach z samą sobą, marzyłam o wyciszeniu, relaksie i lepszym samopoczuciu fizycznym. Za oknem piękne słońce, a w głowie narastająca od wielu miesięcy motywacja do zmierzenia się z totalnym detoksem ciała i umysłu. Totalny, bo to będzie naście dni bez jedzenia i z dużą dawką fizycznej aktywności w bliskości z naturą i wśród ludzi o podobnych tęsknotach.