Przejdź do głównej zawartości

Baba XIZHOU.

W południe wyjechaliśmy z LIJIANG kursowym autobusem do DALI, kolejnego miasta w prowincji YUNAN. Ostatecznie rozstajemy się już z mniejszością tybetańską i najwyżej położonymi punktami na naszej mapie podróży. Blisko milionowa aglomeracja DALI zamieszkana jest w dużej części przez mniejszość BAI, a jej położenie na wysokości 2000 n.p.m. i nad siódmym co do wielkości jeziorem w CHINACH o obwodzie ponad 100 km, wzmacnia ponoć jego atrakcyjność.

Po 5 godzinach wygodnej podróży po betonowych, szerokich drogach z sielskimi widokami za oknem zawitaliśmy do hostelu The Jadu Emu. To duży obiekt wybudowany w charakterystycznym dla mniejszości BAI stylu i z charakterystycznym dla CHIN mało rozgarniętym personelem. Wokół wysokie, białe, mocno zdobione malowidłami budynki, szara, zaokrąglona dachówka, zawinięte do góry cztery rogi dachu i mocno zdobione bramy wejściowe prowadzące na ich wewnętrzny dziedziniec lub wznoszone na początku i końcu ulic, stanowią o charakterze i wyglądzie miasta . To co mocno i mile zaskoczyło w hostelu to swobodny dostęp do wiadomości BBC oraz stron www uważanych powszechnie za szkodliwe np. blogger, facebook czy YouTube. 

Nasze wcześniejsze zmiany w pierwotnym planie podróży sprawiły, że możemy tu zostać jedną noc dłużej i obejrzeć nie tylko stare miasto i trzy PAGODY, z których znane jest DALI, ale także objechać jego okolice. Wieczorem po przyjeździe wypad na stare miasto i kolejna kolacja w lokalnej knajpce. Tym razem karp na styl DALI. Mocno aromatyczny, ostry i soczysty okazał się bardzo trafionym wyborem. W mieście, pomimo późnej pory mnóstwo ludzi, ale co zaskakuje .. białych ludzi. Miasto rzadziej wybierane przez chińskiego turystę, dla którego to "pobliski" LIJIANG jest lepszą miejscówką na wydawanie pieniędzy. Moim zdaniem mają rację ..w DALI nie ma tej atmosfery i miejsc, które urzekają od pierwszego spojrzenia. Piękna architektura i otaczające miasto góry to zbyt mało, ale małe ilości chińskich turystów są jego mocną stroną. 

W hostelu spotykamy spragnionego kontaktu z językiem polskim kanadyjczyka polskiego pochodzenia, który w poszukiwaniu pracy przyjechał do CHIN. Pracuje jako nauczyciel j. angielskiego na wyższej uczelni na północy kraju i cieszy się wysokimi zarobkami, ale wciąż nie zakończył etapu przyzwyczajenia się do śmierdzących toalet i hałasu. W czasie trwających właśnie wakacji poznaje bliżej swojego "dobroczyńcę" jeżdżąc po kraju, aby od końca sierpnia znowu zacząć zmagania z mało zmotywowaną do nauki, chińską młodzieżą i poszukiwaniem nowego miejsca pracy, najlepiej w HONGKONGU. 

Kolejny dzień zaczynamy od wizyty na kolejnym bazarze, gdzie z nadzieją na zarobek zjeżdżają przedstawiciele różnych mniejszości z całego regionu. Kupisz chyba wszystko co ci potrzebne do życia, a jeszcze z usług fryzjera czy dentysty też możesz skorzystać. Bogactwo ubiorów, nakryć głowy i twarzy sprawia, że migawka aparatu pracuje non stop, a tysiące oczu tubylców podąża naszym bazarowym szlakiem.

Najbardziej zaskakuje duża ilość bardzo starych, barwnie ubranych kobiet i ich zmagania z czynnościami, które wymagają ogromnej siły i sprawności. Ich aktywność imponuje i każe zadać pytanie co robią, jak żyją, aby w tak zaawansowanym wieku wykazywać taką siłę, sprawność i dynamikę ruchów?. Odpowiedzi brak! Zachęceni przez sprzedających próbowaliśmy różnych regionalnych wyrobów i kiedy wydawało nam się, że na języku mamy jakiś serek to okazało się, że to... tofu, a kiedy wydawało się, że właśnie zjadamy ziemniaczaną babe, to okazało się, że zjedliśmy.. tofu! Jedna kulinarna próbka przypominała naszą kaszankę ..tajemnicą pozostaje jednak z czego była zrobiona. 

Zaopatrzeni nie tylko w nowe wrażenia, ale i torby owoców wyruszyliśmy dalej. Mała manufaktura farbowania tkanin w dowolne wzory i kolory nie zachwyciła wyrobami, ale sama "technologia" ich wytwarzania była warta naszej wizyty w tym miejscu. Wśród pól kukurydzy, ryżu i tytoniu docieramy do miasteczka XIZHOU, w którym zachowały się nadgryzione zębem czasu domy mniejszości BAI z przed blisko 200 lat.! Jak obroniły się przed zawieruchą historii i czasami niszczenia wszystkiego co wyróżniało i stanowiło o jakiejkolwiek odrębności ? Nie wiem! Dziś wołają o pomoc i już widać, że powoli nadchodzi..bo to może być kolejny produkt, na który znajdzie się masowy nabywca wśród chińskich turystów.. Trzeba go tylko właściwe oprawić i zareklamować. Chiński turysta dojedzie na pewno i zostawi pieniądze.

Budowane przed wiekami z użyciem lokalnych materiałów tj. gliny, słomy, kamienia, drewna, z wewnętrznymi dziedzińcami i kamiennymi studniami, z pięknymi, wyblakłymi już freskami na ścianach i drewnianą sztukaterią wewnętrznych i zewnętrznych portali ..wprost zachwycają. Te perły minionych wieków wciąż zamieszkują ludzie, ale wiele pomieszczeń zamkniętych na głucho i nie użytkowanych....pewnie czekają na lepsze dla nich czasy. 

Mały rynek pełen lokalnych przysmaków, z których jeden okazał się przebojem....baba XIZHOU. Długo wyczekana w kolejce, wprost wyrywana z rąk sprzedającego przez chętnych do jej konsumpcji, robiona na naszych oczach z ciasta z mięsno-szczypiorkowym lub śliwkowym wnętrzem, smażona na smalcu i duszona pod pierzynką rozżarzonych, drewnianych szczap, smakowała każdemu, a nie malejącą kolejka chętnych zdawała się to potwierdzać. 

Nasyceni wracamy do hostelu, aby oddać się ulubionym popołudniowym zajęciom.. przeglądanie światowych informacji i uzupełnienie zapisków z podróży, bo kto wie kiedy znowu będzie tyle luzu i możliwości pracy w podgrupach? Jutro ok 8 rano wyjazd lokalnym autobusem na lotnisko do KUMNING. Niestety, nie możemy skorzystać z przewozu prywatnym transportem, bo wyjazd poza prefekturę DALI wymaga łapówki, której prywatni przewoźnicy nie chcą płacić. Władze skutecznie realizują politykę zwiększania wpływów do budżetu państwa.. "Zalecane" jest przemieszczanie się między prowincjami jedynie państwowymi środkami komunikacji lub za pośrednictwem państwowych biur podróży. I co? I w naszym przypadku autobus liniowy zawiezie nas na dworzec KUMNING i dalej ponoć bez przesiadki na lotnisko ..oby zdążył na czas! Nam czasem trudno tym chińskim obietnicom zaufać.

J. 16,17.08.2012










Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Polskie ślady w WIEDNIU, cz.2

Dziś wyruszamy m.in śladami Jana Franciszka Kulczyckiego w przekonaniu, że mniej Wiedeńczyków pamięta kolejną rocznicę wielkiego zwycięstwa nad Turkami niż pije kawę, bo jak głosi popularne ponoć w Wiedniu powiedzenie koniec świata poznacie po tym, że w Wiedniu zamkną kawiarnie. Postanawiamy więc iść tropem naszego rodaka, który odegrał niebagatelną rolę tak w bitwie z wojskami wezyra Kara Mustafy jak i w rozpowszechnieniu picia kawy w Wiedniu, a tym samym w całej Europie.

Polskie ślady w WIEDNIU, cz. 1

Już nie liczę ile razy mijałam tablicę drogową z napisem Wiedeń, ale wiem, że każdy mój pobyt w tym mieście daje mi mnóstwo radości i okazji do łączenia przyjemnego z pożytecznym. Stolica Austrii jest bardzo dobrze opisana w przewodnikach i wyjątkowo przyjazna dla zwiedzających. Sama wielokrotnie z nich korzystałam, aby dotrzeć do kolejnych miejsc, które pozwalają wciąż na nowo odkrywać to magiczne miasto. 

Detoks w POKRZYWNEJ.

To moja szósta wyprawa w głąb siebie. Po czterech latach przerwy w zmaganiach z samą sobą, marzyłam o wyciszeniu, relaksie i lepszym samopoczuciu fizycznym. Za oknem piękne słońce, a w głowie narastająca od wielu miesięcy motywacja do zmierzenia się z totalnym detoksem ciała i umysłu. Totalny, bo to będzie naście dni bez jedzenia i z dużą dawką fizycznej aktywności w bliskości z naturą i wśród ludzi o podobnych tęsknotach.