Przejdź do głównej zawartości

Dotrzeć do KANGDING.

Pożegnalny wieczór w CHANGDU okazał się dla mnie dużym niewypałem. Po późniejszym niż planowaliśmy powrocie, zaproponowano nam lokalny "przysmak" kociołek HUOGUO.

Wprost z trasy trafiamy do chińskiego wyszynku , pełnego podpitych chińczyków , niektórzy o gołych torsach czy odkrytych brzuchach. Ogromny zgiełk, smród i postumenty z dziurą , w którą obsługa umieszcza miednice z wrzącą cieczą. Naród siada wokół postumentu i sam umieszcza w gorącej cieczy surowe " przysmaki", które uprzednio wybrał z menu. Mogą to być głowy ryby, mięsne kuleczki, tofu , grzyby , wnętrzności ulubionych zwierząt i inne surowe produkty matki natury suto zapijając piwem lub mocnymi trunkami. 

Z miednicy unosi się dym lokalnych przypraw i jak uda ci się coś wyłowić i poznać, że to jest to co planowałeś lub chcesz zjeść to należy to coś zamoczyć w misce z ciemnym olejem mieszanym z kolendrą i czosnkiem, a potem wprost do otworu gębowego. Luksus polega na tym, że sam sobie to coś gotujesz w ostrej lub łagodnej cieczy, która umieszczona jest w mniejszym naczyniu buchającej parą miednicy. Sztuką jest odczuwać przyjemność w samodzielnym przygotowaniu i konsumpcji zamówionej surowizny. 

Wszechobecny, pryskający tłuszcz, potężny hałas, duszące opary gotującej się cieczy , gorąc, spływający z twarzy pot i tłuszcz uczestników biesiady, biegające wokół podestów robaki, góra resztek jedzenia i ciarup na podestach, każe się zastanowić czy tak miał wyglądać nasz pożegnalny wieczór po upalnym dniu i o tej porze? A może wystarczyło wejść, rzucić okiem na stoły chińczyków.. nigdy nie mają nic przeciwko takim zachowaniom, zobaczyć te egzotykę i wyjść do miejsca równie chińskiego, ale dającego szansę na miłe spędzenie wieczoru, sytość uczestników, a potrawy warte wydanych pieniędzy. Osobiście nie brałam udziału w tej degustacji, wolę mniej wyszukane potrawy i doznania lub głęboki sen z pustym żołądkiem. 

Rano wyjazd na dworzec lokalnym środkiem transportu, korki i tłok. Dworzec nie imponuje powierzchnią i wygodami. Po kolejnym w Chinach prześwietleniu bagażu szybkie zajęcie miejsc w autobusie jadącym do KANGDING. Odległość 330 km mamy pokonać w siedem godzin, ale podróż może się wydłużyć nawet do dwunastu.

Ostatni rzut oka na CHANGDU, wokół potężne wizualizacje nowych, rozpoczętych inwestycji, które potwierdzają ich ogromny pęd do zmian. Trzeba mocno wytężać wzrok, aby wśród imponujących rozmachem obiektów, dostrzec wąskie uliczki z mocno wysłużonymi budynkami, starymi elewacjami, które pewnie niedługo podzielą los im podobnych....ustąpią miejsca nowej wizji. Coraz mniej tu miejsca na gry planszowe z sąsiadem lub wieczorne tańce mniejszych i większych grup wprost na ulicy przed domem. A gdzie będą te mini zakłady masażu i fryzjerskie, gdzie nigdy nikomu nie zrobiono masażu i fryzury? Są jedynie przykrywką dla masowej prostytucji , której sprzyjają statystyki. Na 200 mieszkańców ..112 mężczyzn i 85 kobiet. 

Po ok 2 godzinach jazdy skończyła się autostrada. Drogi dziurawe i kręte. To inne Chiny , biedniejsze, gdzie niechętnie wpuszczają białasów, brudno, strach zjeść cokolwiek przy drodze, a opis stanu przydrożnych toalet pominę dla komfortu czytelnika. Ponoć mamy dużo szczęścia, że sprzedano nam bilety do KANGDING i nie zatrzymano autobusu na mijanym właśnie punkcie kontroli i nie wysadzono nas z autobusu UFF ! Jedziemy dalej. Trzęsie mocno, nie da się pisać. Droga kręta, górzysta, wąska , dwukierunkowa , a chińscy kierowcy znowu dokładają wszelkich starań, aby wyprzedzić tego kto akurat jedzie przed nim. Co tam ograniczenia prędkości czy linie ciągłe, pojedyncze czy podwójne ...byle być pierwszym. Odcinkami droga wyremontowana, odcinkami dziurawa, gdzieniegdzie bariery ochronne. Długie tunele, nie zawsze skończone nie budzą większego respektu, a kierowca byle był pierwszym.

Nasza nadzieja, że uda się ominąć kolejny punkt drogowej kontroli spełzły na niczym. Przed LUDING patrol składający się ze SWAT (antyterroryści ) PSB (policja polityczna ) oraz zwykła policja wyławia z autobusów wszystkich obcokrajowców. Nasz pilot z wszystkimi paszportami idzie na posterunek tłumaczyć. Dokąd? Po co? Jakie nasze zawody? itp Kierowcy nakazano zjechać na bok i czekać. Po około 40 minutach, spisaniu paszportów i wiz ruszyliśmy dalej. W sprawdzanej grupie była jeszcze Tajwanka, 2 Koreańczyków, 2 osoby z Izraela.

Po 8 godzinach docieramy na miejsce, ale niestety nie chcieli sprzedać nam biletów autobusowych na dalszą drogę. Potwierdza się, że nas tu nie chcą. Rafał stara się załatwić bilety przez swoje kontakty, ale nic nie pomaga. Prawdopodobnie wyruszymy dalej prywatnym transportem.

Krajobraz za oknami hotelu nie powalił niestety. Ingerencja w naturę jest bezwzględna. W dolinach dymiące zakłady, wieżowce, pudełkowate bloki, zalana dolina na potrzeby nowego zbiornika. Inwestycje mniej potężne jak w poprzednio odwiedzanych miejscach, ale widoczne gołym okiem. Tylko gdzieniegdzie widać starą, parterową zabudowę z ceramicznymi dachówkami i zgiętymi wpół staruszkami dźwigającymi kosze.

Mam nadzieję, że pięknych widoków będzie więcej. Jesteśmy na wysokości 2600m. W dali widać 7000 tysięcznik, wokół ostre rysy twarzy , bardziej osmalone słońcem i wiatrem....czuć górskie powietrze , wyraźnie chłodniej. To inny świat, który najchętniej zamknęliby przed nam podobnym. Tego świata jeszcze nie przygotowano na wizyty obcych, prace dopiero trwają i jak go wymodelują, wygładzą zgodnie z linią partii to może kiedyś otworzą szerzej drzwi do tego świata. ?

J. 9.08.2012

















Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Polskie ślady w WIEDNIU, cz.2

Dziś wyruszamy m.in śladami Jana Franciszka Kulczyckiego w przekonaniu, że mniej Wiedeńczyków pamięta kolejną rocznicę wielkiego zwycięstwa nad Turkami niż pije kawę, bo jak głosi popularne ponoć w Wiedniu powiedzenie koniec świata poznacie po tym, że w Wiedniu zamkną kawiarnie. Postanawiamy więc iść tropem naszego rodaka, który odegrał niebagatelną rolę tak w bitwie z wojskami wezyra Kara Mustafy jak i w rozpowszechnieniu picia kawy w Wiedniu, a tym samym w całej Europie.

Polskie ślady w WIEDNIU, cz. 1

Już nie liczę ile razy mijałam tablicę drogową z napisem Wiedeń, ale wiem, że każdy mój pobyt w tym mieście daje mi mnóstwo radości i okazji do łączenia przyjemnego z pożytecznym. Stolica Austrii jest bardzo dobrze opisana w przewodnikach i wyjątkowo przyjazna dla zwiedzających. Sama wielokrotnie z nich korzystałam, aby dotrzeć do kolejnych miejsc, które pozwalają wciąż na nowo odkrywać to magiczne miasto. 

Detoks w POKRZYWNEJ.

To moja szósta wyprawa w głąb siebie. Po czterech latach przerwy w zmaganiach z samą sobą, marzyłam o wyciszeniu, relaksie i lepszym samopoczuciu fizycznym. Za oknem piękne słońce, a w głowie narastająca od wielu miesięcy motywacja do zmierzenia się z totalnym detoksem ciała i umysłu. Totalny, bo to będzie naście dni bez jedzenia i z dużą dawką fizycznej aktywności w bliskości z naturą i wśród ludzi o podobnych tęsknotach.