Tuż po 5 rano zafundowano nam gwałtowne i nieplanowane przebudzenie. Na dziedzińcu hotelu głośna awantura czy może rozmowa ? Głosy kilku kobiet, albo ustalały co wrzucić dziś do kotła, albo opowiadały wrażenia z minionego wieczoru, albo cokolwiek innego, ale skala ich głosu i intensywność "rozmowy" obudziłaby umarłego.
Kobiety krzyczały jak wygłodniałe pisklęta w gnieździe i co im tam, że ledwo świta, że wokół ludzie jeszcze śpią, że nawet większość Chińczyków później się budzi. Nie ważne miejsce, pora, ważne, aby pogadać. Do śniadania mamy 3 godziny. Co robić z tak "pięknie" rozpoczętym dniem? Z ciężką głową dowlokłam się na śniadanie w sprawdzonej knajpce i warzywna zupka z ryżem wprowadziła mnie na orbitę lepszego nastroju.
Czas realizować plan dnia. Dziś rowerowa wyprawa po okolicy. Nasza tajna broń w JANGSHUO to WAN. Miły Chińczyk, zwany przez niektórych miniWanem z uwagi na niski wzrost, przygotował tabor dla całej ekipy. Część sprzętu jakby wybrakowana, a to hamulec wymaga uruchomienia na bardzo długo przed przeszkodą, a to jakby koło przednie z tylnym się nie pokrywało, a to łańcuch jakiś luźny, ale humory dopisują i przekonanie, że damy radę!
Nasz sprzęt o dziwo, bez zarzutu. Wypożyczyliśmy elektryczny skuter! SZAŁ! Rozpędza się do 20 kilometrów na godzinę i przyspiesza jak szalony. Dwie osoby i dwa plecaczki spokojnie znajdą miejsce na jednej maszynie. Jedyne 7 euro za cały dzień użytkowania. Kierowca w lekkim stresie. WAN też, bo dowiedział się, że ten zadeklarowany kierowca nigdy z takim sprzętem nie miał do czynienia. Szybka decyzja i wymiana skutera na mniejszy i spokojniejszy model. ŁAŁ !
W końcu ruszamy i od razu przejazd główną ulicą miasta. Pierwszy raz w życiu jechaliśmy nie zwracając uwagi na znaki, a jedynie na tego kto znalazł się akurat najbliżej skutera. Ciągłe kombinowanie jak chiński kierowca czyli jak znaleźć się bez uszkodzeń przed tym, który jedzie przed tobą i jak nie dać się zepchnąć z drogi UFF! Udało się w całości dotrzeć do polnych dróg i skoncentrować bardziej na krajobrazie niż samej jeździe. Jadący na rowerach jakby bardziej spoceni, ale my wciąż na skuterze. Wiatr we włosach i relaks zdecydowanie większy dla pasażera niż kierowcy.
Znowu spokojna, chińska wieś, rolnicza dolina otoczona pięknymi wapiennymi górami, prawie wyludniona ...taki wietnamski HA LONG tylko skały wynurzają się tu z zieleni, a nie z wody. W polu pojedyncze, przygarbione postaci i nasza świadomość, że to tu żyje się najtrudniej. Państwo dzierżawi ludziom ziemię i ustala rodzaj upraw lub wysyła do pracy na roli w ramach masowego zatrudnienia.
Maleńkie poletka dzierżawione przez rodzinę mają jej zapewnić byt, a że jest biednie więc dorabiają wszystkim co się da.....wniosą bagaż lub Ciebie na górę, powachlują turystę, aby bez zadyszki zaliczał kolejne turystyczne punkty, zimnym napojem poratują, nakarmią, na pamiątki czy owoce namówią. Mieszkaniec wsi może mieć 2 dzieci, miasta 1, a i tak większość marzy o dostatnim miejskim życiu. Wielokrotnie spotykałam kobiety zgięte w pół, ledwo stawiające kroki wsparte o laskach z powykręcanymi kośćmi rąk, które nie mogą dostrzec już słońca, a które całe życie sadziły tylko ryż. Wymuszona przez kilkadziesiąt lat pozycja pracy i woda zdeformowały całą sylwetkę i ręce.
Wyjeżdżamy z wiejskich dróg i znowu odrobina skuterowego szaleństwa i próba szczęśliwego osiągnięcia kolejnego celu MOONHILL. Strome wzniesienie, świetne także na wspinaczki skałkowe, którego trud zdobycia rekompensują ponoć bajeczne widoki na okolicę. Pisze ponoć, bo zrezygnowałam z jego zdobycia na ostatnich 50 metrach przed szczytem. Dlaczego? Ogromna wilgotność powietrza, upał i straszne gadulstwo i nagabywanie kobiet sprzedających zimne napoje, które nie odpuszczą turyście, aby zarobić kilka juanów i "siedzą Ci na plecach". Postanowiłam, zostaję w cieniu bambusów, na kamiennej ławeczce w oczekiwaniu na powrót ekipy ze szczytu z prawdopodobnie pięknymi zdjęciami i wrażeniami, Oddałam się słuchaniu ptaków, cykad i własnego oddechu. Co za ulga! Głos natury to miód na uszy w porównaniu z głosem Chińczyka! Kobiety sprzedały napoje spragnionym na szczycie, a ją zebrałam siły na nowe wrażenia pod szczytem. Pełen kompromis.
Jedziemy dalej. Tym razem zostawiamy osobisty sprzęt motorowerowy w cieniu wzgórza i dalej jedziemy busem. Nasz dobry duch Wan uznał, że jazda do MOONHILL WATER CAVE na przydzielonym sprzęcie nie będzie zbyt bezpieczna. Pozostało się dostosować. Po dwóch godzinach ponownie dosiadamy nasze " rumaki" i dokładamy wszelkich starań, aby dojechać na zasłużona kolację do JANGSHUO. Łatwo nie było! A po szczęśliwie zakończonej jeździe zimne piwo smakowało kierowcy wyjątkowo, bo też upał w tym dniu nie chciał odpuścić mimo późnej pory.
J. 20.08.2012
Komentarze
Prześlij komentarz