Przejdź do głównej zawartości

HIROSHIMA.

Opuszczamy Kiusiu i przyjazną Kagoshima. Kolejny Shinkansen wiezie nas bez przesiadek do Hiroshima. Czas w pociągu mija bardzo szybko dzięki miłemu starszemu Panu z jakim dzieliłam miejsce w przedziale. Bardzo radosny, otwarty, ciekawy świata i ludzi i najważniejsze, że gotowy odpowiedzieć, czasem po krótkiej refleksji, na każde pytanie, które zadałam.

Po tych blisko 3 godzinach wiem m.in, że Japończyk ma urlop zależny od stażu pracy i max 25 dni. Średnio roczna pensja Japończyka to 4,8 mln jenów, ale pensja miłej Pani serwującej przekąski i napoje w Shinkansen to "tylko" 3.8 mln jenów rocznie. Tak kobieta jak mężczyzna musi mieć 65 lat, aby przejść na emeryturę. Japończycy nie znają angielskiego, bo zbyt długo muszą uczyć się japońskiego alfabetu. On zna tylko 3 tysiące tych znaczków i to wystarczy, aby przeczytać gazetę. Japończycy są od nas niscy, bo jedzą ryby, a my wysocy, bo mięso. Nie hodują zwierząt jak krowy czy świnie, bo nie uprawiają trawy i zboża. Wieprzowinę importują z Chin, a wołowinę z Ameryki. A kury pytam? Z pięknym śmiechem odpowiada, że hodują w Japonii , bo kury nie jedzą trawy. A u nas jedzą odpowiadam, co go znowu ubawiło. Korporacje japońskie są gorszym pracodawcą od zagranicznych. Kocha Andaluzję, bo to flamenco i piękne kobiety. Młodzi Japończycy nie chcą mieć dzieci i robią problem dla rządu, bo starsi żyją coraz dłużej. Kto Was utrzyma? Czy rząd ma pomysł na finansowanie ? Nie, odpowiada. To będzie taka nowa katastrofa tylko wykreowana przez ludzi, a nie naturę odpowiada i zanosi się śmiechem. 

Sam dużo pytał o naszą Europę, mówił o globalizacji świata i że Japonia nie jest już nr 1 w świecie i wg niego Chiny są dziś nr 1. itd. itp. Rozmawialiśmy o motoryzacji. Powiedziałam o moich fascynacjach ich środkami transportu i kulturą ciszy, o jakiej czytałam przed przyjazdem do Japonii i jaką obserwuję w niektórych miastach i miejscach. Także o ich motoryzacji jaka zalewa świat i dominacji publicznego transportu w Japonii, którego różnorodność zachwyca nas europejczyków. Stwierdził wówczas, że czysto i punktualnie jest tylko " sometimes". Powiedziałam mu też, że byłam przekonana, że ta dobra wołowina to od szczęśliwych japońskich krów, a on miał niezły ubaw, bo Japończycy też coś czasem importują.

W końcu jesteśmy w Hiroshima, miasto pokoju od 1949 r. Ponad 1.5 mln ludzi na wyspie Honsiu, na którą wróciliśmy po kilku dniach nieobecności. Miasto legenda. Bolesną sławę przyniosło mu zrzucenie przez Amerykanów bomby atomowej. Ta tragiczna w skutkach katastrofa miała miejsce 6 sierpnia 1945 i pochłonęło 80 tysięcy osób, a 75% zostało całkowicie zniszczone.

Na początek Okonomiyaki czyli tutejszy naleśnik z ciasta tak cienkiego, że go praktycznie nie widzisz, warzyw, jajka i jak przystało na japoński wariant vege z plastrami boczku czyli lokalny, nawet smaczny zapychacz. Chwilę później autobus, w którym kierowca nie pobiera opłat za przejazd, a jedynie robi zdjęcie naszego JRP, czyli biletu kolejowego, który uprawnia nas do bezpłatnego przejazdu samochodem i w ten sposób docieramy do Parku Pokoju.

Przystajemy też w strefie zero czyli tam, gdzie spadła bomba i chwilkę przed drzewem, które bomba nie pozbawiła sił witalnych i okrywa się chmarą liści do dziś i chwilkę przed ostatnią fotografia w muzeum..z informacją, że już pierwszej jesieni po wybuchu, na gruzach wyrosła roślina chociaż miało tu nie być życia przez najbliższe 75 lat.

Pobyt w Hiroshima Peace Park robi na mnie niemałe wrażenie. Setki zgromadzonych przy pomnikach dzieci słuchają historii swojego kraju. Jestem bardzo ciekawa jaka ta ich prawda historyczna, ale nic nie rozumiem stojąc nawet bardzo blisko lokalnych przewodników. Ważne, że ta edukacja i zachowanie pamięci trwa przez kolejne pokolenia. Mają pomnik dedykowany pamięci bohaterskich studentów, ogień pamięci, pomnik dziewczynki z dzwonem pokoju, ofiarę skutków bomby, chorą na białaczkę, ze wzniesionymi rękami i przelatującym żurawiem..symbolem szczęścia i długowieczności w Japonii. Pomnik upamiętnia dziewczynkę, która wierzyła, że jak złoży tysiąc żurawi z papieru to wyzdrowieje. Niestety po kilku latach od wybuchu zmarła. Dziś uczniowie szkół robią origami z papieru, które gromadzone są w szklanych gablotach przy pomniku i co pewien czas przerabiane na kartki pocztowe wysyłane w cały świat.

Chwilami mam gęsią skórką oglądając miejsca związane z tragiczną historią miasta i ten rozmach z jakim zatrzymano tamten czas, i te chmary dzieci wpatrzone w pomniki swoich bohaterów, bez komórek, tacy pokorni i skupieni co też robi nie małe wrażenie na Nas tubylcach EUROPY! Muszę jednak przyznać, a to nie tylko moje zdanie, że w prezentacji znaków i okrucieństwa czasu mogą się od nas uczyć. Nasze Muzeum Powstania Warszawskiego czy Oświęcim to miejsca, które mocniej niż ich Muzeum wyciskają w ziemie i zostają w sercu i umyśle. Jedyny wspólny mianownik to refleksja, że człowiek człowiekowi zgotował ten los i że to my sami jesteśmy dla siebie największym zagrożeniem, a nie wulkany czy trzęsienia ziemi. To ludzkie tsunami zniszczy wszystko i każdego jeżeli taka będzie wola tych opętanych władzą i pieniędzmi.

Samo miasto zwyczajne, wielkie, hałaśliwe, pełne ludzi i betonowo-aluminiowo-szklanych mniejszych i większych budynków. Mało przyjazne, a przejście ulic wymaga większego wysiłku i czasu niż w Kashimoto. Ceny jak wszędzie, tylko ludzie jakby barwniejsi i bardziej zabiegani. 

I na koniec drobny smaczek...dziś śpimy w hotelu kapsułowym. Co to oznacza? Maleńka, "kartonowa", bardzo akustyczna przestrzeń, świetnie zorganizowana czyli absolutna miniaturyzacja i klaustrofobia w japońskim stylu. W klatce 2 na 2.5 m masz wszystko czego potrzebujesz na kawałek dnia czy nocy czyli maleńkie łóżeczko, biurko, stoliczek, szafeczkę, lustereczko, lampeczkę, TV, paczuszkę z piżamką i z czymś tam jeszcze, jak pierwsza wyprawka, mnóstwo małych przycisków, których nawet nie dotykam, wyświetlaczy, korki do uszu jakie wręczają przy wejściu i niepełne drzwi harmonijkowe, które oddzielają Cię od sąsiada. Okna nie szukaj, bo nie znajdziesz. Korytarze jak w grach Pachinko....wąskie, długie i trzeba dobrze manewrować, aby gdzieś dotrzeć i mieć z tego korzyść. To taka gra na zręczność i orientację. Co prawda pismo obrazkowe na drzwiach przejściowych uruchamia Twoją wyobraźnię, ale i tak muszę się nagimnastykować, aby trafić do mojej norki czy w inne miejsce odosobnienia. Przednia zabawa na orientację i koegzystencję w jednym.

Na zewnątrz tej klatki toaleta, prysznic i przestrzeń do make up. Czyściutko i wręcz modelowa organizacja tej przestrzeni. Nie wolno też zapomnieć o ubraniu różowych klapeczek przed wejściem do toalety i równo ustawić buty przed wejściem do labiryntu, bo jak porzucisz je w nieładzie to ktoś z obsługi ustawi je równiuteńko na maleńkiej półeczce to będzie Ci zwyczajnie wstyd, że Ty taki chaotyczny i nazbyt europejski. Wszędzie czyściutko, a ja żeby nie stracić orientacji w terenie postanawiam zasnąć z identyfikatorem na szyi, bo jakby tak przyszło wstawać ciemną nocą, aby ubrać różowe klapeczki to jak odnaleźć ten swój kącik i wrócić do swojego łóżeczka ? Jak udowodnić, że ja to ja, a ta klatka to moja, a nie sąsiadki. 

Nasz współtowarzysz podróży ma na to jedno określenie...To jest dupne, jak trumna, a nie jak pół. I jego rada jak tu przeżyć....Rozszerzosz nogi, wór opadnie, cugu ni ma. Jak to zrozumieć ? Jak to ogarnąć ? Dalej nie wiem ! Tym bardziej, że chłopcy i dziewczynki śpią osobno. Pewnie sobie poradzę jak nie zacznę wciskać tych guzików i nie zgubię mapy tej przestrzeni jaką dała nam zakręcona Pani na recepcji i spróbuję zasnąć w tym dziwnym miejscu.! Ot cała Japonia ! A jutro może przyjdzie mi jakaś genialna myśl dot. tutejszej rzeczywistości. Może ?! Nie gwarantuje, bo dzień był łatwy, ale wieczór już nie taki jak zwykle.


J.12.10.2016




































Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Polskie ślady w WIEDNIU, cz.2

Dziś wyruszamy m.in śladami Jana Franciszka Kulczyckiego w przekonaniu, że mniej Wiedeńczyków pamięta kolejną rocznicę wielkiego zwycięstwa nad Turkami niż pije kawę, bo jak głosi popularne ponoć w Wiedniu powiedzenie koniec świata poznacie po tym, że w Wiedniu zamkną kawiarnie. Postanawiamy więc iść tropem naszego rodaka, który odegrał niebagatelną rolę tak w bitwie z wojskami wezyra Kara Mustafy jak i w rozpowszechnieniu picia kawy w Wiedniu, a tym samym w całej Europie.

Polskie ślady w WIEDNIU, cz. 1

Już nie liczę ile razy mijałam tablicę drogową z napisem Wiedeń, ale wiem, że każdy mój pobyt w tym mieście daje mi mnóstwo radości i okazji do łączenia przyjemnego z pożytecznym. Stolica Austrii jest bardzo dobrze opisana w przewodnikach i wyjątkowo przyjazna dla zwiedzających. Sama wielokrotnie z nich korzystałam, aby dotrzeć do kolejnych miejsc, które pozwalają wciąż na nowo odkrywać to magiczne miasto. 

Detoks w POKRZYWNEJ.

To moja szósta wyprawa w głąb siebie. Po czterech latach przerwy w zmaganiach z samą sobą, marzyłam o wyciszeniu, relaksie i lepszym samopoczuciu fizycznym. Za oknem piękne słońce, a w głowie narastająca od wielu miesięcy motywacja do zmierzenia się z totalnym detoksem ciała i umysłu. Totalny, bo to będzie naście dni bez jedzenia i z dużą dawką fizycznej aktywności w bliskości z naturą i wśród ludzi o podobnych tęsknotach.