Przejdź do głównej zawartości

Park KIRISHIMA YAKU cd.

Za oknami wciąż pada, ale już nie tak obficie jak minionej nocy. Przed nami droga powrotna z Ebino Kogen do Kagoshimy z małymi atrakcjami w tle. Już wiemy, że wejście na wulkan Takahicho-no-mine nie będzie możliwe z uwagi na pogodę.

Wulkan tarczowy Kirishima jest jednym z najaktywniejszych wulkanów Japonii. To grupa 20 wulkanów zlokalizowana na północ od zatoki Kagoshima, w skład której wchodzą m.in wulkany Takachiho-no-mine z bardzo aktywnym stożkiem Shinmoedake. Niestety, pogoda uniemożliwiła, tym najbardziej zdeterminowanym, podziwianie go z bliska, a mnie nawet z daleka, bo gęsta mgła okryła go wyjątkowo szczelnie.

Po zjechaniu autobusem do Takachiho Gawara, w centrum informacji oglądamy jedynie wulkaniczną makietę regionu, film pokazujący piękno tutejszej natury oraz zdjęcia, które utrwaliły skutki jego ostatniego wybuchu. 

9 stycznia 2011 roku miał miejsce początek erupcji stożka Shinmoedake. Część mieszkańców pobliskiego miasteczka ewakuowano. Anulowano kursy autobusów oraz kilkunastu lokalnych pociągów, zamknięto cztery linie kolejowe. Erupcja wyprodukowała wylewy lawy, fontanny lawy oraz emisje popiołu. W lutym w kraterze Shinmoedake zaczęła rosnąć kopuła lawowa. 13 marca, dwa dni po wielkim trzęsieniu ziemi w Japonii, wulkan na nowo wybuchł. Aż nieprawdopodobne, że natura w tak krótkim czasie od wybuchu tak eksploduje zielenią, bogactwem i żywotnością. Ten wulkaniczny popiół ma chyba w sobie, oprócz niszczącej, także życiodajną moc. A może to inna siła sprawia, że ta przyroda wokół ma taką intensywność mimo częstych kataklizmów? 

Z odrobiną refleksji i podziwu dla trudu, odwagi i determinacji mieszkańców tego terenu, żegnamy Takachiho Gawara, aby w strugach wciąż padającego deszczu pokonać kolejny odcinek naszej trasy. Najbliższy autobus dotrze tu dopiero późnym popołudniem. Szkoda czasu na bezczynność. Mocniej dopinamy kurtki przeciwdeszczowe, zabezpieczamy plecaki i w drogę. Przed nami 8 km leśną, asfaltową drogą do miejsca, gdzie będzie można wsiąść na pokład lokalnego autobusu z magiczną biletową maszyną i eleganckim kierowcą w uniformie oraz pojechać do kolejnego punktu na naszej mapie podróży. Zejście w dół okazało się dość ostrym i pod koniec mieliśmy wrażenie, że nasze podeszwy dymią, a kolana i mięsień czworogłowy wołają dość!

Po zejściu, odpoczywamy w osadzie, która słynie głównie z małej, ukrytej w lesie świątyni shintoistycznej Kirishima-Jingu. Mimo deszczu bardzo wielu uśmiechniętych i rozgadanych Japończyków. Jak bardzo inny obrazek od tych dotychczasowych. Całe rodziny, grupy młodych ludzi, młode pary pielgrzymują tu z tak czytelnymi, pozytywnymi emocjami na twarzy, że aż mocno walczę ze sobą, aby nie być zbyt natrętnym obserwatorem tej rzeczywistości. Chwilami są nawet hałaśliwi i śmieją się z garniturem krzywych zębów na wierzchu. Hurra! Oni potrafią wydać z siebie głośny śmiech, a nie ten przyduszony dźwięk śmiechopodobny. Potrafią jednak być spontaniczni, otwarci i wydawać się bardzo zadowolenych z życia. 

Niektórzy z nas jedzą tu ponoć najlepsze na świecie lody z zielonej herbaty, aby już wkrótce wzmocnić swoje dobre samopoczucie miską makaronowej zupy w lokalnej knajpce. Dla zabicia czasu jaki pozostał nam do odjazdu autobusu zanurzamy zmęczone nogi w małym, gorącym, kolejnym na tym terenie, onsenie . Myślę, że to jedyne dobrodziejstwo mieszkania w tym regionie, w towarzystwie tak nieprzewidywalnej natury. Ale czy Japończycy mają gdzieś miejsca wolne od kataklizmów ? Chyba nie. Tutejsi mieszkańcy mają kataklizmy, ale i onseny, które równoważą siłę natury, która czasem zabiera, ale tu częściej daje. 

Autobus jak zwykle nie zawodzi i punktualnie dowozi nas do stacji kolejowej Kirishimajingu czyli ostatniego odcinka naszej wyprawy. Czas do odjazdu pociągu zabijamy moczeniem nóg w kolejnym, gorącym onsenie tuż przy torach.

I wreszcie recepcja hotelu. Jeszcze tylko odbiór pozostawionego tu dużego bagażu, na czas naszej wyprawy i można myśleć o kolacji i jutrzejszym dniu. Zatoczyliśmy koło, a wybór miejsca na kolację pozostawiamy Agacie ..byle było mięso, nie sushi.

Trafiamy do bardzo hałaśliwej, małej i zatłoczonej przestrzeni, gdzie zlokalizowano kilkadziesiąt knajpek-pudełek. W każdej raptem kilkanaście miejsc. To Kagoma, nazywana wioską smaku. W powietrzu unosi się zapach różności, ale Japończycy skoncentrowani bardziej na piciu niż konsumpcji, bo czy można nazwać kolacją maleńką miseczkę czegoś co zjadają we czworo, a każdy z uczestników biesiady trzyma w ręku duży kufel piwa lub szklankę saki. Wszyscy są wyjątkowo rozmowni, ożywieni, nawet głośni. Między stolikami przechodzą pary trzymające się za ręce i szukające kącika dla siebie. To jak to w końcu jest z tą ich etykietą i kończeniem aktywności po zmierzchu? Czy zależy od miejsca i czasu ? A może idzie nowe, inne, skorygowane o potrzeby młodości? Może mają dość i luzują ten sztywny, narzucony przez tradycje gorset zachowań? Kropla drąży skałę. Czyż nie?

J.9.10.2016





























Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Polskie ślady w WIEDNIU, cz.2

Dziś wyruszamy m.in śladami Jana Franciszka Kulczyckiego w przekonaniu, że mniej Wiedeńczyków pamięta kolejną rocznicę wielkiego zwycięstwa nad Turkami niż pije kawę, bo jak głosi popularne ponoć w Wiedniu powiedzenie koniec świata poznacie po tym, że w Wiedniu zamkną kawiarnie. Postanawiamy więc iść tropem naszego rodaka, który odegrał niebagatelną rolę tak w bitwie z wojskami wezyra Kara Mustafy jak i w rozpowszechnieniu picia kawy w Wiedniu, a tym samym w całej Europie.

Polskie ślady w WIEDNIU, cz. 1

Już nie liczę ile razy mijałam tablicę drogową z napisem Wiedeń, ale wiem, że każdy mój pobyt w tym mieście daje mi mnóstwo radości i okazji do łączenia przyjemnego z pożytecznym. Stolica Austrii jest bardzo dobrze opisana w przewodnikach i wyjątkowo przyjazna dla zwiedzających. Sama wielokrotnie z nich korzystałam, aby dotrzeć do kolejnych miejsc, które pozwalają wciąż na nowo odkrywać to magiczne miasto. 

Detoks w POKRZYWNEJ.

To moja szósta wyprawa w głąb siebie. Po czterech latach przerwy w zmaganiach z samą sobą, marzyłam o wyciszeniu, relaksie i lepszym samopoczuciu fizycznym. Za oknem piękne słońce, a w głowie narastająca od wielu miesięcy motywacja do zmierzenia się z totalnym detoksem ciała i umysłu. Totalny, bo to będzie naście dni bez jedzenia i z dużą dawką fizycznej aktywności w bliskości z naturą i wśród ludzi o podobnych tęsknotach.