Przejdź do głównej zawartości

TOKIO.

Tym razem dołączam do ponad trzy tygodniowej podróży niespodzianki jaką przygotowałam z okazji okrągłych urodzin bliskiej sercu osobie. Przed nami wyprawa do Japonii ..kraju, który rozbudza wyobraźnię.

Punktualnie i bardzo miękko lądujemy na największym międzynarodowym lotnisku Narita, położonym 65 km od centrum Tokio. Terminal robi wrażenie bardzo małego i aż trudno uwierzyć, że obsługuje większość międzynarodowego ruchu pasażerskiego do i z Japonii, i jest głównym punktem połączenia dla ruchu lotniczego między Azją i obiema Amerykami. Jeszcze na lotnisku wymiana pieniędzy na jeny i aktywacja Japan Rail Pass.

Już na lotnisku okazało się, że moje wyobrażenie o wszechobecnych i zaawansowanych technologiach z jakimi przyjdzie nam się tu mierzyć były zdecydowanie na wyrost. Rejestracja Japan Rail Pass odbywała się z udziałem ołówka, długopisu, drewnianej pieczątki i bardzo mozolnego, ręcznego weryfikowania danych uczestników wyprawy. 21 dniowy JRP pozwala obcokrajowcom przemieszczać się tutejszymi pociągami i nie nadwyrężać zbytnio budżetu, więc trud jego załatwiania i tak się opłaci. 

W końcu możemy wsiąść do pociągu i wczesnym popołudniem docieramy do Tokio położonego na największej japońskiej równinie, na wyspie Honsiu, u ujścia rzeki Sumida. Zostajemy tu tylko jedną noc, ale wrócimy tu jeszcze pod koniec podróży i zajrzymy w inne niż dzisiaj miejsca.

Po zakwaterowaniu w hostelu blisko stacji Ryogoku ruszamy na pierwsze spotkanie z tutejszą codziennością. Musimy się spieszyć, bo słońce zachodzi bardzo wcześnie, a i ulice pustoszeją po zmierzchu szybciej niż w Europie.


Ryogoku to część Tokio związana ze szkołą i turniejami sumo. Już 1909 roku zbudowano tu pierwszy stadion sumo. Niestety, jest zbyt późno, aby odwiedzić miejsca dedykowane tej japońskiej tradycji. Około 20-tej spacerujemy wąskimi, prawie pustymi już uliczkami. Gdzie te tłumy, które jeszcze dwie godziny wcześniej wylewały się z pociągów? Zostały jedynie puste miejsca po zaparkowanych wcześniej przy stacji kolejowej rowerach i samochodach. Wokół pusto, szaro. Tokio spowite mgłą i deszczem i jakieś takie brzydkie.

Co zachwyca, intryguje, ciekawi w czasie pierwszych godzin obserwacji jakże innego niż nasz świat?

Czystość! Absolutna i wszechobecna. Kamienne, nieodgadnione, skupione twarze,  których mimika zmienia się tylko pod wpływem życzliwości jaką chętnie i z namaszczeniem wypowiadają pod adresem innych.

Ogromna wstrzemięźliwość w okazywaniu wzajemnych emocji i uczuć, czego ponoć oczekują także od odwiedzających.


Zalew ulicy, dworców, sklepów przez  biało-czarno, szare wręcz nijakie stroje noszone przez tubylców. Dominuje przy tym absolutny minimalizm stroju, czasem niechlujność i brak dbałości o estetykę wyglądu. Na ich stopach głównie obuwie sportowe i często zbyt duże mokasyny lub produkt buto podobny. Ciało okrywają nazbyt obszerne spodnie, marynarki, swetry, spódnice, często wygniecione i wciąż podciągane wolną od trzymania komórki ręką. Czasem udało mi się zobaczyć w tłumie pojedynczego "kolorowego ptaka" na tle szarych, drepczących "wróbli", a to wyraźnie poniżej moich wyobrażeń o tokijskiej ulicy. Mam nadzieję, że są miejsca w Japonii, gdzie kolorów, barw i odcieni będziemy mieli jeszcze pod dostatkiem i czas zachwytu jeszcze przed nami.


Co więcej? Mijali nas ludzie goniący gdzieś samotnie, których jedyną uwagę przyciąga trzymana w ręku komórka lub małe dziecko. Nie wymieniają poglądów, nie plotkują w pociągu, ani na ulicy, stoją zwykle pojedynczo, czasem w parze, ale milcząco. Wyraźnie unikają kontaktu wzrokowego, świat zewnętrzny jakby dla nich nie istniał...jakby, bo myślę, że obserwują ten świat z podobną wnikliwością jak ja, tylko z tą różnicą, że oni tego nie okazują. Bycie dyskretnym ma chyba w tym świecie dużą wartość. A może się mylę?


Ich język ciała nie okazuje emocji, szczególnej ekspresji, chociaż wiele znaczy, jak choćby rozdawane wokół ukłony. Publicznie wypowiadają raczej pojedyncze kwestie czy wyrazy mocno ściszonym głosem. Robią wrażenie skupionych, skoncentrowanych na poprawności zachowania, na zadaniu,..zrobić, dojść, zjeść, kupić itp Czasem wykazują wyraźne oznaki zmęczenia, senności zabiegania, nadmiernej kontroli zachowania, czasem jakby nieobecni, hermetyczni i schowani do środka lub za szczelnymi, szarymi, mocno upiętymi zasłonami czy mlecznymi szybami w oknach własnych mieszkań. 

Co jeszcze w ramach tych pierwszych wrażeń ? Na ulicy dominują małe, "kwadratowe" nadzwyczaj czyste samochody jak zabawki, które nie wymagają zbyt dużo przestrzeni podobnie jak ich właściciele.

W dzielnicy Ryogoku czy Sumida, po której spacerujemy, panuje urbanistyczny chaos podobnie jak w dzielnicach peryferyjnych, którym przyglądałam się przez okna pociągu na trasie Narita-Tokio. Domki jakby posklejane i tymczasowo postawione byle jak i byle gdzie. Nic do siebie nie pasuje, a jednak stoi, cieszy oko i tworzy klimat miejsca i czasu.. Wieżowiec stoi obok domku z "kartonu" zakład usługowy czy produkcyjny przyklejony do mieszkalnego bloku. Układ budynków, dachów, ich kształt jakby przypadkowy bez dbałości o szczegóły i detale. Konstrukcje lekkie jakby tymczasowe.

W dzielnicy mnóstwo małych knajpek o kilku stolikach i kilku gościach wewnątrz, ale knajpki z ogródkiem nie spotkałam mimo niezłej pogody. Balkony zawieszone sznurami suszącej się bielizny lub zapełnione przedmiotami różnej przydatności ..trochę PRL bis trochę Indochiny, a ludzie pochowani gdzieś w tych murowano-kartonowych przestrzeniach i pewnie gotowi do jutrzejszej gonitwy po lepsze życie. Ulice prawie puste.  Zmierzch wciska ich do własnych przestrzeni,..ulica zapełni się pewnie po wschodzie słońca.

Mile zaskakuje architektura wieży telewizyjnej w dzielnicy Sumida i jej otoczenie, które swoją obecnością mocno ożywia. W 2010 roku została najwyższą budowlą w Tokio, a w marcu 2011 roku, po osiągnięciu swojej docelowej wysokości 634 metrów, stała się najwyższą wieżą na świecie. 

Na koniec dnia jeszcze Japanese Table Manners czyli czego nie robić pałeczkami przy stole oraz instrukcja obsługi japońskiej toalety i krótka lista japońskich zwrotów, słówek i cyfr do zapamiętania jaką Agata przekazała z nadzieją , że przyswoimy jeszcze przed końcem pobytu. Wszystko po to, aby kolejne dni skoncentrować uwagę znowu na ludziach, tutejszej kuchni, kulturze i bogactwie natury bez stresu i z uśmiechem na twarzy, który tak często odwzajemniają. Na koniec dnia  pierwsze sushi i pierwszy rachunek.

J.3.10.2016





















Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Polskie ślady w WIEDNIU, cz.2

Dziś wyruszamy m.in śladami Jana Franciszka Kulczyckiego w przekonaniu, że mniej Wiedeńczyków pamięta kolejną rocznicę wielkiego zwycięstwa nad Turkami niż pije kawę, bo jak głosi popularne ponoć w Wiedniu powiedzenie koniec świata poznacie po tym, że w Wiedniu zamkną kawiarnie. Postanawiamy więc iść tropem naszego rodaka, który odegrał niebagatelną rolę tak w bitwie z wojskami wezyra Kara Mustafy jak i w rozpowszechnieniu picia kawy w Wiedniu, a tym samym w całej Europie.

Polskie ślady w WIEDNIU, cz. 1

Już nie liczę ile razy mijałam tablicę drogową z napisem Wiedeń, ale wiem, że każdy mój pobyt w tym mieście daje mi mnóstwo radości i okazji do łączenia przyjemnego z pożytecznym. Stolica Austrii jest bardzo dobrze opisana w przewodnikach i wyjątkowo przyjazna dla zwiedzających. Sama wielokrotnie z nich korzystałam, aby dotrzeć do kolejnych miejsc, które pozwalają wciąż na nowo odkrywać to magiczne miasto. 

Detoks w POKRZYWNEJ.

To moja szósta wyprawa w głąb siebie. Po czterech latach przerwy w zmaganiach z samą sobą, marzyłam o wyciszeniu, relaksie i lepszym samopoczuciu fizycznym. Za oknem piękne słońce, a w głowie narastająca od wielu miesięcy motywacja do zmierzenia się z totalnym detoksem ciała i umysłu. Totalny, bo to będzie naście dni bez jedzenia i z dużą dawką fizycznej aktywności w bliskości z naturą i wśród ludzi o podobnych tęsknotach.