Przejdź do głównej zawartości

KYOTO.

Po kolejnych trzech godzinach i dwóch przesiadkach kolejowych jesteśmy w Kyoto, które w 2014 roku zdobyło tytuł najpiękniejszego miasta świata. Przez ponad 1000 lat było stolicą Japonii, aby w 1868 roku przekazać buławę Tokio. Miasto, którego nazwa oznacza stolica, było nie tylko silnym ośrodkiem politycznym, ale też miastem sztuk wszelakich.

Latami budowano tu niezliczone ilości świątyń. Większość zabytków stoi do dziś, dlatego, że Kyoto jako jedno z nielicznych, większych japońskich miast niemal zupełnie uniknęło bombardowań podczas II wojny światowej. Podobno Stany Zjednoczone rozważały zrzucenie bomby atomowej na Kyoto, ale ostatecznie miasto zostało usunięte z listy celów. W tej półtoramilionowej metropolii większość stanowią kobiety, a historia sięga 1200 lat.

Miasto z trzech stron otaczają góry, a większość zabytków położona jest u ich podnóży. Niestety, nie trafiamy na najpiękniejszy okres dla tego miasta czyli listopad, kiedy jest skąpane w morzu czerwonych liści klonów. Trochę szkoda.

Kyoto to ok. 3000 świątyń i chramów, a kilkanaście miejsc wpisano na Listę Dziedzictwa UNESCO. Kyoto zachwyca, bo pewnie jest wierne swoim tradycjom i mimo galopującego postępu, są tu jeszcze miejsca, w których ślad dawnej Japonii jest bardzo wyraźny, jakby się zatrzymał. Wszędzie barwnie. Ulice i świątynie pełne ludzi w tradycyjnych kimonach. Króluje uśmiech na twarzach i swobodna atmosfera wokół.

Na początek drepczemy do świątyni shintoistycznej Fushimina Inari Shrim. Przed nami i za nami tłumy ludzi. Wilgotne i gorące powietrze też nie ułatwia zwiedzania. Wokół mnóstwo kobiet i nawet mężczyzn w tradycyjnych japońskich strojach. Miejsce zaskakuje innością, bo niby takie jak wszystkie, a jednak przejście korytarzem tysiąca karmazynowych bram Tori ustawionych jedna za drugą na stromej ścieżce prowadzącej na szczyt góry Inari 233 m n.p.m to jakby wejście do innego świata.

Inari to bóstwo odpowiedzialne za uprawę ryżu, a także wszystkie inne biznesowe przedsięwzięcia. Senbon tori, czyli tysiące Tori jak brzmi nazwa szlaku, zostały ufundowane przez firmy i przedsiębiorców proszących Inari o wstawiennictwo. Na każdej zapisana jest nazwa i nazwisko ofiarodawcy oraz data postawienia. Plotkarski świat twierdzi, że mała brama kosztuje 400 tysięcy jenów, a duża ponad milion. Ich ogromna liczba mówi jednak, że to niezawodny sposób na powodzenie w interesach.

Odwiedzamy też kolejną światynię Kiyomizu-dera, wpisaną na listę UNESCO czyli świątynie czystej wody. Wybudowano ją w 780 r, w miejscu, gdzie ze wzgórza wypływał wodospad. Woda wypływa z trzech źródeł i ma ponoć leczniczą moc, i przynosi powodzenie w nauce, i miłości. Z uwagi na te jej niezwykłe właściwości jest bardzo popularna wśród Japończyków. Można nabierać wodę, ale nie należy sięgać do trzech źródeł, bo bóstwo nie lubi takiej zachłanności.

W języku japońskim istnieje nawet wyrażenie rzucić się z platformy Kiyomizu co oznacza podjąć odważną decyzję. Platforma ma 13 metrów wysokości i była niestety popularna wśród samobójców i wciąż jest często odwiedzana przez tych, którym w życiu nie wyszło. 

Na koniec dzielnica Gion, która była kiedyś jedną z najbardziej ożywionych fragmentów miasta. Tradycyjne teatry, ekskluzywne restauracje czy herbaciarnie to znak rozpoznawczy tego miejsca. Położona nad rzeką Kamo jest najsłynniejszą z pięciu dzielnic gejsz w Kyoto tzw. hanamachi czyli dzielnic kwiatów. 

To tu stoją najstarsze w mieście okiya czyli domy, w których mieszkają gejsze, zwane w tutejszym dialekcie geiko i uczące się zawodu maiko oraz ochaya czyli herbaciarnie, gdzie gejsze zabawiają gości. Drepcząc uliczkami daje się odczuć inną atmosferę tego świata nie do końca dla nas zrozumiałego, ale niewątpliwie intrygującego i budzącego ogromną ciekawość. Mamy nadzieję na spotkanie gejszy lub maiko z twarzami wymalowanymi na biało, zawsze w lśniącym kimono i w drewnianych butach.

W dzielnicy liczne tablice informujące o zakazie dotykania gejsz. Niestety, ulice pełne turystów, nie gejsz, a same domy jakby skrywały tajemnicę. Okiennice zasłonięte matami, drzwi pozamykane, tylko gdzieniegdzie drzwi uchylone odrobinkę szerzej. Każdy próbuje gdzieś zajrzeć, coś podejrzeć, ale całość robi wrażenie pustego miasteczka. Gdzieniegdzie widać wąskie przejścia prowadzące w głąb budynku, pewnie na dziedzińce i do japońskich ogrodów, bo to tam odbywają się aranżowane spotkania z gejszami. Ja uruchamiam wyobraźnie, bo na więcej nie liczę.

Dzielnica Gion rozwinęła się dzięki znajdującej się w pobliżu świątyni Yasaka. W jej okolicy powstawało dużo jadłodajni oraz herbaciarni, w których pielgrzymi mogli odpocząć. Początkowo były to niewyszukane lokale, z czasem jednak przekształciły się w bardzo wytworne miejsca. Usługiwały tam młode dziewczyny, które pielgrzymom oferowały usługi seksualne, co dało początek kulturze gejsz.

Tradycja gejszy wywodzi się od mężczyzn-błaznów taiko-mochi, którzy zabawiali gości w domach publicznych. W późniejszych czasach dołączały do tego zawodu kobiety, dla odróżnienia zwane onna-geisha czyli kobieta-gejsza. Obecnie gejszami zostają wyłącznie kobiety. Wszystkie one uczą się dobrych manier, poznają literaturę, poezję i taniec. W dzielnicach miłości gejsze były ściśle oddzielane od prostytutek, ale pierwsze żeńskie gejsze wywodziły się z tego właśnie środowiska. Pierwsza kobieta, która nazywała siebie gejszą, była prostytutką z Fukagawa i pojawiła się około 1750 roku.

Z czasem gejsze wyspecjalizowały się we wszystkim innym niż nierząd. Słowo gejsza oznacza dosłownie dziecko sztuki. Kyoto to jedyne miasto w całej Japonii, gdzie wciąż można spotkać gejsze w tak dużych ilościach Tylko w tym mieście występują maiko tzw. uczennice przygotowujące się do wykonywania zawodu gejszy.

W dawnych czasach dziewczynka w wieku lat siedmiu oddawana była przez rodziców w zamian za za rekompensatą finansową do domu gejsz, gdzie pobierała nauki, otrzymywała ubranie i wyżywienie. Z upływem czasu zaczynała sama zarabiać spłacała dług rodziców i własną edukację. Dzisiaj, nadal wiele młodych dziewcząt zgłasza się dobrowolnie, aby zostać gejszą. Niewiele jednak z nich jest w stanie przetrwać ostry trening jako maiko, gdy nauczane są śpiewu, tańca, sztuki układania kwiatów, ceremonii przygotowania herbaty, a nawet kaligrafii języka japońskiego.

Spacerując po dzielnicy Gion nie mamy aż tyle szczęścia, aby je spotkać, ale w teatrze Gion Corner, gdzie poszliśmy na spektakl przybliżający nam kulturę Japonii, podziwiamy jedną z nich na scenie w dwóch tańcach japońskich Kyomai.

Na początku spektaklu powitał nas spiker i wyjaśnił co przed nami i zaprosił dwie osoby do rytuału parzenia i picia herbaty. Mało świadoma konsekwencji podnoszę rękę w górę i o dziwo spiker wybiera mnie spośród wielu zgłaszających się na sali. Przysiadam więc w wyznaczonym miejscu i postępuję zgodnie z instrukcją położoną przede mną i jeszcze inną szczęśliwą wybranką z Chin. 

Staram się być mocno skoncentrowana na obrządku parzenia i mojej powinności picia herbaty Staram się wypaść godnie i postępować zgodnie z instrukcją, aby nie umniejszyć roli mistrza ceremonii. Finalny smak herbaty, zgodnie z tym co napisano nam w instrukcji, mają podbić zjedzone wcześniej ciasteczka i wzbudzić zachwyt od pierwszego łyku. Po zakończeniu ceremoniału wracamy na swoje miejsca na widowni. A smak ? Załóżmy, że w instrukcji pisano prawdę.

Oprócz uczestnictwa w ceremonii picia herbaty, w ciągu godzinnego spektaklu, oglądamy kilka scenek typowych dla japońskiej kultury. Na początek Koto czyli gra na harfie, potem Kado, sztuka ikebany, a po tym Gagaku znaczy elegancka muzyka czyli łączenie muzyki instrumentalnej z tańcem oraz Kyogen czyli pewien charakterystyczne rodzaj gry komicznej i na koniec Bunraku, teatr kukiełkowy z historią miłosna w tle.

Nie mnie oceniać poziom gry aktorskiej, jaką mogliśmy oglądać na scenie, a tym bardziej treści. Spektakl odbywał się w j. japońskim, a przy zakupie biletów dostaliśmy materiały informacyjne w wybranym przez siebie języku, aby przekaz sceniczny był dla nas łatwiejszy w odbiorze. Te 60 minut pozwoliło na chwilę zatopić się w tutejszej kulturze i tradycji, ale wciąż daleko mi do większego zrozumienia tego co mnie otacza.

W czasie spaceru po dzielnicy Gion nie znaleźliśmy geiko i maiko w ochayach czyli tradycyjnych herbaciarniach, w których zabawiają klientów poprzez rozmowę, serwowanie drinków czy występy muzyczne i taneczne. To przyjemność droga i bardzo ekskluzywna. Dość droga jest nie tylko ich edukacja, ale także same stroje gejsz. Luksusowe, jedwabne stroje, peruki i buty to roczny koszt minimum 80 tysięcy dolarów. Muszą więc dobrze zarabiać. Chodzą słuchy, że kolacja z gejszą to 10, a nawet 20 tysięcy dolarów z kieszeni zamawiającego. Ponadto trzeba być do tych herbaciarni wprowadzonym. A my? No cóż, postępujemy jak zwyczajny turysta pełen wrażeń i małych możliwości i z pokorą wracamy do hostelu z głową pełną fantazji i to musi nam wystarczyć.

J.18.10.2016















































Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Polskie ślady w WIEDNIU, cz.2

Dziś wyruszamy m.in śladami Jana Franciszka Kulczyckiego w przekonaniu, że mniej Wiedeńczyków pamięta kolejną rocznicę wielkiego zwycięstwa nad Turkami niż pije kawę, bo jak głosi popularne ponoć w Wiedniu powiedzenie koniec świata poznacie po tym, że w Wiedniu zamkną kawiarnie. Postanawiamy więc iść tropem naszego rodaka, który odegrał niebagatelną rolę tak w bitwie z wojskami wezyra Kara Mustafy jak i w rozpowszechnieniu picia kawy w Wiedniu, a tym samym w całej Europie.

Polskie ślady w WIEDNIU, cz. 1

Już nie liczę ile razy mijałam tablicę drogową z napisem Wiedeń, ale wiem, że każdy mój pobyt w tym mieście daje mi mnóstwo radości i okazji do łączenia przyjemnego z pożytecznym. Stolica Austrii jest bardzo dobrze opisana w przewodnikach i wyjątkowo przyjazna dla zwiedzających. Sama wielokrotnie z nich korzystałam, aby dotrzeć do kolejnych miejsc, które pozwalają wciąż na nowo odkrywać to magiczne miasto. 

Detoks w POKRZYWNEJ.

To moja szósta wyprawa w głąb siebie. Po czterech latach przerwy w zmaganiach z samą sobą, marzyłam o wyciszeniu, relaksie i lepszym samopoczuciu fizycznym. Za oknem piękne słońce, a w głowie narastająca od wielu miesięcy motywacja do zmierzenia się z totalnym detoksem ciała i umysłu. Totalny, bo to będzie naście dni bez jedzenia i z dużą dawką fizycznej aktywności w bliskości z naturą i wśród ludzi o podobnych tęsknotach.