Przejdź do głównej zawartości

Rowerem i rolkami do IMABARI.

Kontynuujemy naszą rowerową przygodę. Po skromnym śniadaniu, już o ósmej zbroimy rowery, rolki i w drogę. O godzinie 15.01 powinniśmy być na dworcu w Imabari na wyspie Shikoku i zająć zarezerwowane wcześniej miejsca w expresie do Okayamy na wyspie Honsiu, gdzie czeka na nas bagaż w dworcowej przechowalni. 

Do przejechania mamy dziś ok. 45 km. Czasu dużo, ale tylko teoretycznie, bo w praktyce czekają nas cztery mosty, ostre podjazdy, przerwy na zdjęcia, obserwacja tego wyspiarskiego zakątka i przerwy żywieniowo - sanitarne.

Początek dość łatwy, ale im bliżej Imabari tym trudniej. Każdy podjazd na most daje w kość. Świeci ostre słońce, czasem powieje lekki wietrzyk, a zacienionych odcinków jak na lekarstwo. Pot spływa strumieniami. Mój trzybiegowy rower wciąż jedzie, ale nie oczekuję od niego zbyt wiele. Wszyscy walczymy z podjazdami, ale jak już "wdrapiemy się" na most to mam wrażenie, że widoki rekompensują nam zmęczenie z jakim wszyscy się zmagamy. 

Ja wciąż jestem pod wrażeniem czytelnych i bardzo przyjaznych oznakowań poziomych i pionowych trasy, na której mijamy dziesiątki rowerzystów. Często też słychać Ohayou, Konnichiwa, Hi czy Good morning. Co ważne, na przerwy w pedałowaniu, wyznaczono wiele miejsc z ciekawymi widokami, czasem z możliwością zaopatrzenia, z przestrzenią sanitarną, a nawet kulinarnymi atrakcjami. 

Największą walkę stoczyliśmy z ostatnim mostem Kurushima Kaikyo. Jak piękny, długi, z imponującymi "ślimakami" wyłącznie dla rowerzystów i pieszych, tak wyjątkowo trudny do zdobycia. Dziesięć kilometrów przed mostem ostre, długie wzniesienia, które odcinkami zmuszają mnie do prowadzenia roweru. Reszta ekipy ambitnie wjeżdża i chwała im za to. Ale jak zdobyli go rolkarze bez przerzutek? Dla mnie to wciąż zagadka i podziw dla ich kondycji i umiejętności.

W końcu dojechaliśmy do tego mostu killera. Z poziomu zero patrzymy na zawieszony, na wysokości blisko sto metrów, najdłuższy i najwyżej położony most na tej trasie o długości 4.105 metrów, który z wraz ze ślimakowymi serpentynami ma ponad sześc kilometrów.

Poniżej mostu, tuż nad brzegiem Wewnętrznego Morza Japońskiego stworzono Yoshiumi-Iki-Iki-Kan czyli stacje zaopatrzenia rowerzystów i szczególną atrakcję żywieniową, japońskie barbecue. Jak to w praktyce wygląda?

Zawieszasz rower na drążku i drobnym, krokiem trafiasz do hali, gdzie w wypełnionych wodą basenami pływają nie zawsze przyjazne ryby. W okrągłym barze zlokalizowanym na środku hali wrzucasz do plastikowego koszyczka mniej lub bardziej znane morskie stwory, które po opłaceniu położysz na grillu.

Z wielką radością wybieram te bardziej i mniej znane dary morza, bo w brzuchu burczy. Przy stole czeka na nas kopcący gar, zasilany lokalnym węglem i rozpoczynamy japońskie barbecue. Wokół stoliki pełne rowerzystów i piechurów. Smugi dymu unoszą się nad grillowanymi kratkami, a lud się cieszy i syci do woli. Między stolikami przechadza się zarządzający "korytkiem smaków " ze słuchawką w uchu i robi wrażenie, że kontroluje całość i wie wszystko. A w praktyce smaczny chaos wokół.

Wreszcie koniec lenistwa, obżarstwa i opilstwa. Czas na zmierzenie się z mostem killerem. Ruszam z nadzieją, że ja pokonam jego, a nie on mnie. Ciężko, ciężej i chwilami bardzo ciężko. Podjazdy i podjazdy bez końca, a jednak przejechany, przedreptany i zdobyty.

Do Imabari coraz bliżej. Raptem kilka kilometrów, ale czas goni. Przerwy na zdjęcia i delektowanie się miejscami odpoczynku dla rowerzystów zabrały nam trochę czasu i musimy mocniej naciskać na pedały. Wiemy, że punktualna Japan Rail nie poczeka na nas nawet minuty dłużej. Ostatni odcinek stresujący. Niby z górki, ale czasu mało, a jeszcze trzeba oddać rowery do wypożyczalni i wskoczyć na peron. Czerwone światła w mieście Imabari nie pomagają, bo zabierają nam cenne sekundy. Czasem musimy więc zapomnieć o przepisach i dobrych obyczajach. 

Na dworcu jesteśmy pięć minut przed odjazdem pociągu. Kolejne UFF! w czasie tej podróży. Odbieramy bagaż na dworcu w Okayama i jeszcze kolejna i kolejna przesiadka, aby o godzinie 19 wysiąść z lokalnego pociągu na ciemnej stacji Konzoji na wyspie Shikoku, w miejscu, które zaskakuje, dziwi i odrobinę przeraża. Wita nas hotel w Marugame Zentsuji, do którego ledwo dociągnęliśmy bagaże.

Czyli po siedmiogodzinnej wyprawie rowerowo-rolkowej i dodatkowych trzech i półgodzinach spędzonych w towarzystwie lokalnych kolei, znowu jesteśmy na wyspie Shikoku, którą wspólnie przemierzaliśmy na dwóch kołach. Historia zatoczyła koło. 

Na koniec rolkowo- rowerowa statystyka dwóch ostatnich dni.

Przejechaliśmy łącznie 84 km,
Pokonaliśmy przewyższenia, 

-dzień pierwszy 180 m w górę i 283 m w dół, 
-dzień drugi 367 m w górę i 383 metry w dół.

Łączny, aktywny czas przejazdu 5 godzin
Najwyższa prędkość rolkarza to 61 km/godz, rowerzysty brak danych,
Przejechaliśmy mosty Innoshima, Omishima, Hakata-Oshima, Tatara, i Kurushima-Kaikyo o łącznej długości 9138 metrów.

J.15.10.2016
















































Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Polskie ślady w WIEDNIU, cz.2

Dziś wyruszamy m.in śladami Jana Franciszka Kulczyckiego w przekonaniu, że mniej Wiedeńczyków pamięta kolejną rocznicę wielkiego zwycięstwa nad Turkami niż pije kawę, bo jak głosi popularne ponoć w Wiedniu powiedzenie koniec świata poznacie po tym, że w Wiedniu zamkną kawiarnie. Postanawiamy więc iść tropem naszego rodaka, który odegrał niebagatelną rolę tak w bitwie z wojskami wezyra Kara Mustafy jak i w rozpowszechnieniu picia kawy w Wiedniu, a tym samym w całej Europie.

Polskie ślady w WIEDNIU, cz. 1

Już nie liczę ile razy mijałam tablicę drogową z napisem Wiedeń, ale wiem, że każdy mój pobyt w tym mieście daje mi mnóstwo radości i okazji do łączenia przyjemnego z pożytecznym. Stolica Austrii jest bardzo dobrze opisana w przewodnikach i wyjątkowo przyjazna dla zwiedzających. Sama wielokrotnie z nich korzystałam, aby dotrzeć do kolejnych miejsc, które pozwalają wciąż na nowo odkrywać to magiczne miasto. 

Detoks w POKRZYWNEJ.

To moja szósta wyprawa w głąb siebie. Po czterech latach przerwy w zmaganiach z samą sobą, marzyłam o wyciszeniu, relaksie i lepszym samopoczuciu fizycznym. Za oknem piękne słońce, a w głowie narastająca od wielu miesięcy motywacja do zmierzenia się z totalnym detoksem ciała i umysłu. Totalny, bo to będzie naście dni bez jedzenia i z dużą dawką fizycznej aktywności w bliskości z naturą i wśród ludzi o podobnych tęsknotach.