Przejdź do głównej zawartości

Japońskie Alpy, Dolina KAMIKOCHI.

Kolejny dzień w Matsumoto mile zaskakuje. Rano wita nas piękne słońce i prawie bezchmurne niebo, a po wczorajszym huraganie CHOBA ani śladu. Na ulicach pojedyncze samochody i nieliczni przechodnie chociaż to czas dojazdów do szkoły i pracy. Żadnych korków i atmosfery porannego pośpiechu. Jak oni to robią? 

Gdzie Ci mieszkańcy? No cóż. Jak zwykle najwięcej  na kolejowych peronach i w pociągach, bo to najlepszy i najszybszy sposób dojazdu do pracy czy szkoły. Co ciekawe.. w lokalnych pociągach siedzą nie tylko z komórką, ale też z książką w ręku i czasem nawet żywo rozmawiają czy wymieniają między sobą proste zdania. Mam nadzieję, że więzy społeczne na prowincji nie zanikną tak szybko jak w metropoliach, a ludzie będą umieli być bliżej siebie kolejne pokolenia i nie będą musieli żyć tylko wirtualnym światem. No cóż, mają cudnie, a może lepiej niż cudnie, bo  sprawnie i szybko funkcjonującą kolej i swoje mikro światy. Ot co!! 

Z przesiadką dojeżdżamy do utworzonego w 1934 roku Parku Narodowego Chubu-Sangaku, obejmujący ochroną fragment Alp Japońskich, zwanych też górami Hida. Na jego terenie znajduje się kilka trzy tysięczników i drugi pod względem wysokości wodospad japoński Shomyoi. Najwyższy szczyt Hotaka ma 3190 m.n.p.m. Park może też poszczycić się największą w kraju zaporą wodną na rzece Kurobe. Nasze ambicje i plany idą w parze. Planujemy jedynie przejście, ciągnącą się wzdłuż rzeki Azusa i położoną na wysokości 1525 m n.p.m doliną Kamikochi o długości 17 km..

Odcinek odrobinę monotonny, ale urocze widoki Alp, towarzystwo małp buszujących w krzakach i oczywiście dużo japońskich turystów, którzy nie znoszą kompromisów w zakresie ubioru i są swoistą atrakcją miejsca. Mimo, że poziom nachylenia terenu nie przekracza kilku metrów to wszyscy "zdobywcy" doliny wyposażeni są w solidne buty trekkingowe, oddychające plecaki, odzież termiczną, kurtki, kremy do opalania, kapelusze chroniące przed słońcem, rękawiczki oraz masę innych, turystycznych gadżetów jak dzwonki odstraszające niedźwiedzie. Największa grupa wędrowców to na moje oko uśmiechnięci i dziarscy  staruszkowie 70+ co budziło mój szczególny podziw. I te wstążkowe oznaczenia szlaków, aby się nie zgubić. Czy u nas by przetrwały bez dewastacji?

Co irytuje? Nadmierna ingerencja w naturę. Japończycy mają skłonność do regulowania i wręcz jej pacyfikowania. Regulują koryto rzeki, budują przepusty, przeprawy, boczne koryta. Po co? Natura sobie przecież poradzi, a człowiek powinien grać na jej zasadach i tylko ją wspierać w imię własnych korzyści. Słabszy zwyczajnie przegrywa w życiu. Po co więc prężyć muskuły? Natura i tak pójdzie własną drogą. 

Co widać? Budują mury oporowe nad urwiskami czy pionowymi skałami, zaciągają stalowe siatki na każdy zwisający kamień, opakowują technologią materiałową wszystko, co mogłoby zagrażać człowiekowi. A jeżeli nawet spadnie jeden kamień na wyasfaltowaną drogę, czy rzeka znajdzie ujście własnej siły, a wiatr złamie drzewo czy zwierzę zmierzy się z samochodem czy pociągiem? To co? Nic, ale nie dla Japończyka. Oni chcą mieć kontrolę podobną do tej nad własnym ciałem, umysłem i życiem. Nad naturą.  Czy to możliwe i potrzebne? Mnie to przeraża i przeszkadza. Ale może potrzebuję jeszcze czasu, aby zmienić zdanie? 

Na końcu trasy miła niespodzianka, bo na polanie Tokusawa, gdzie osadzamy nasze zmęczone marszem siedziska, płuczemy gardła najlepszą na świecie japońską whisky i zakąszamy konserwą turystyczną made in Poland oraz ozorkami made in Japan, stoi schronisko, a w nim krótka półeczka i polski akcent.. kubeczki rodem z BOLESŁAWCA. I kto by pomyślał, że w tak nieoczekiwanym miejscu taka niespodzianka.

Moja wyobraźnia po whisky szybuje wysoko i pytam skąd i gdzie, i dlaczego? Myślę, że może jakaś romantyczna historia, a może...kto wie co za tym stoi ? Szybka odpowiedź.."Szef kupił w Polsce". Koniec. Kropka. Żadnych zbędnych emocji. Zwykły biznes. A ja pije kawę w kubeczku z Bolesławca, bo pozwolono mi wypić kawę w kubku wybranym przez siebie z krótkiej półki, chociaż na co dzień służą do podawania czekolady. Dziękuję za tę możliwość, nieznanej mi z imienia miłej Pani w schronisku na polanie Tokusawa.

Autokarem i bez przesiadek wracamy do Matsumoto. Szybka kolacja i krótka wizyta pod Zamkiem Matsumoto jednym z pięciu zachowanych w oryginale zamków japońskich zwanym także Zamkiem Kruków ze względu na czarny kolor jego ścian zewnętrznych. Początki zamku sięgają epoki Eisho, kiedy zbudowano zamek Fukashi, by w 1582 roku zmienić jego nazwę na Matsumoto. Zamek wygląda jakby miał 5 pięter, a w rzeczywistości ma ich 6. Na jednym z pięter nie ma okien co czyni je wyjątkowo ciemnym lecz także niewidocznym dla wroga.

Piękną historię Zamku Matsumoto zakończyła restauracja Meiji czyli przełom w ustroju władzy, jaki dokonał się w Cesarstwie Japońskim w 1868 r. Jako symbol starego systemu zamek miał zostać zniszczony, działka, na której się znajdował sprzedana, a budowla przeznaczona do rozbiórki. Jednak dzięki trzeźwym umysłom mieszkańców, w szczególności panów Ichikawa Ryozo i Kobayashi Unarim, zebrano odpowiednie fundusze, aby odkupić Zamek. To dzięki mądrości i zaangażowaniu ludzi tamtych czasów możemy go dzisiaj oglądać w niezmienionej formie.

J.6.10.2016





























Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Polskie ślady w WIEDNIU, cz.2

Dziś wyruszamy m.in śladami Jana Franciszka Kulczyckiego w przekonaniu, że mniej Wiedeńczyków pamięta kolejną rocznicę wielkiego zwycięstwa nad Turkami niż pije kawę, bo jak głosi popularne ponoć w Wiedniu powiedzenie koniec świata poznacie po tym, że w Wiedniu zamkną kawiarnie. Postanawiamy więc iść tropem naszego rodaka, który odegrał niebagatelną rolę tak w bitwie z wojskami wezyra Kara Mustafy jak i w rozpowszechnieniu picia kawy w Wiedniu, a tym samym w całej Europie.

Polskie ślady w WIEDNIU, cz. 1

Już nie liczę ile razy mijałam tablicę drogową z napisem Wiedeń, ale wiem, że każdy mój pobyt w tym mieście daje mi mnóstwo radości i okazji do łączenia przyjemnego z pożytecznym. Stolica Austrii jest bardzo dobrze opisana w przewodnikach i wyjątkowo przyjazna dla zwiedzających. Sama wielokrotnie z nich korzystałam, aby dotrzeć do kolejnych miejsc, które pozwalają wciąż na nowo odkrywać to magiczne miasto. 

Detoks w POKRZYWNEJ.

To moja szósta wyprawa w głąb siebie. Po czterech latach przerwy w zmaganiach z samą sobą, marzyłam o wyciszeniu, relaksie i lepszym samopoczuciu fizycznym. Za oknem piękne słońce, a w głowie narastająca od wielu miesięcy motywacja do zmierzenia się z totalnym detoksem ciała i umysłu. Totalny, bo to będzie naście dni bez jedzenia i z dużą dawką fizycznej aktywności w bliskości z naturą i wśród ludzi o podobnych tęsknotach.