Przejdź do głównej zawartości

JAPONIA. epilog cz.2


Poniżej ciąg dalszy moich drobnych obserwacji w czasie naszej japońskiej przygody. Mam jeszcze potrzebę napisania kilka złotych myśli, aby po latach ułatwić nam wspomnienia, a obraz był jedynie ich dopełnieniem.

Na początek kuchnia. Wszędzie, gdzie udało nam się dotrzeć staramy się próbować lokalnych smaków i szukamy miejsc, gdzie nad przysłowiową miską siedzą głównie tubylcy, bo to największa szansa na zjedzenie smacznej i typowej dla miejsca potrawy. I zwykle nie było ważne czy to zupa z ulicznego gara, czy cepeliny w mini knajpce na Podlasiu, czy samosa pakowana w gazetę w Indiach, czy ryba z Mekongu na liściu bananowca, ważne, aby jeść to, co miejscowi lubią najbardziej. Takie też plany mieliśmy w Japonii i nawet odrobinę większe czyli wyjść poza sushi, a jeżeli już to porównać z tym serwowanym u nas.

Przed wyjazdem czytałam, że w Kraju Kwitnącej Wiśni jedzenie oraz jego przygotowanie jest niemal rytuałem, a spożywanie posiłków poza domem należy do największych przyjemności czasu wolnego. Niestety, rzadko uczestniczą w tym kuchennym rytuale, chociaż go tak cenią, bo od rana do wieczora jedzą w lokalnych knajpkach lub kupują gotowe, często gorące dania w supermarketach i popijają napojami z vending machines. Mam wrażenie, że wciąż mają wolne, bo jedzą dość często, zwykle małe porcje, a czasem paczuszkę gotowanego ryżu i coś w panierce wprost ze sklepu. 

Tradycyjny, japoński stół to proste potrawy przygotowane na bazie świeżych produktów, na talerzu ułożone zawsze tak samo z uwzględnieniem koloru potraw. Podstawą kuchni jest ryż, a gotowany znaczy tyle samo co posiłek. Jako, że buddyzm, już w X wieku, wprowadził tu zakaz spożywania zwierzęcego mięsa, do kuchni wprowadzono przyrządzane na wszelkie sposoby ryby i owoce morza. Dzisiaj nie trudno o potrawy mięsne. Na naszej trasie dominowała wieprzowina, ale wołowinę czy kurczaka też można było znaleźć bez większego trudu. Problem mieliśmy z pieczywem, bo zwykle słodkie, białe, tostowe, pakowane w folii i z długim terminem ważności było dalekie od pieczywa marzeń.

Najlepszą wołowinę jedliśmy w Kagoshima, bez żadnych przypraw, średnio wysmażona wraz z ryżem i zupą miso smakowała wyśmienicie, a zupa miso to codzienne menu Japończyka. Co to takiego? Sojowy wywar z dodatkami, którymi mogą być owoce morza czy też inna sojowa specjalność jak twaróg tofu. Raz smakowała lepiej, raz gorzej, ale zdecydowanie wolałam zwykłe miso niż mięso, ryby czy tofu w panierce lub tempurze. Niestety, tego rodzaju potraw są pełne półki w sklepach, a menu restauracyjne też od nich nie stroni, chociaż zaskakuje sposobem prezentacji serwowanych potraw. W oknach wystawowych restauracji stoją bowiem wyciskane z plastiku wierne kopie tego co podaje kuchnia, co czasem zniechęcało, a nie zachęcało do konsumpcji. 

Smak i sposób podania sushi czy sashimi jak w Polsce z tą tylko różnica, że oferta gatunków ryb i owoców morza jest tu nieporównywalnie szersza. Równie dużą popularnością wśród Japończyków cieszą się makarony pszeniczne czyli gruby udon, cienki somen i ramen, i soba z mąki gryczanej oraz warzywa, grzyby i glony. Przyprawy do potraw stoją zwykle na stole, głównie papryka, imbir, wasabi, sos sojowy i wszystko do samodzielnego stosowania. Skromnie, ale wystarczająco, bo tradycyjna japońska kuchnia nakazuje poszukiwanie naturalnego smaku serwowanych produktów, ale jak go poczuć przez warstwę wszechobecnej panierki ?

Wśród napojów dominuje zielona herbata, wytwarzane z ryżu sake oraz piwo, które pojawiło się tutaj w XIX w. Wśród japońskich browarów prym wiodą Asahi, Kirin oraz Sapporo. Japończycy produkują również whisky, którą wytwarza m.in. destylarnia Suntory. To owoc japońskiej fascynacji zachodem i dość długa już tradycja wytwarzania tego trunku. Kraj Kwitnącej Wiśni jest drugim na świecie producentem whisky, a my potwierdzamy, że napój jest znakomity, bo Japończycy podeszli do jej produkcji z typowym dla siebie perfekcjonizmem. Jedynie miłośnicy kawy mogą się czuć w tym kraju odrobinę zawiedzeni, bo to co mogą wypić to mało aromatyczny napój kawowy. 

Na uwagę zasługuje także hotelowy serwis. Prawie każdy z naszych hosteli i hoteli niższej kategorii wyposażał te kilka metrów kwadratowych powierzchni nie tylko w ręczniki, ale też piżamy, klapki, czasem inne do toalety, a inne do pokoju, szampony, odżywki, balsamy, czajnik, herbatę, kawę, wodę mineralną, budzik, szczoteczki, pastę do zębów, grzebienie, gumki do włosów i inne środki higieniczne niezbędne w czasie podróży. To był pierwszy wyjazd, kiedy nie użyliśmy nawet odrobiny własnych mydeł czy szamponów, a jakość tych produktów była zaskakująco wysoka, bo kilkakrotnie używaliśmy kosmetyków znanej w Polsce jako marka luksusowa Shiseido. 

Jak hotele to i toalety. W Japonii istnieją dwa rodzaje toalet...ta tradycyjna kucana, dość powszechna w miejscach publicznych oraz wprowadzana po II wojnie toaleta w stylu zachodnim. Ten drugi rodzaj jest wciąż udoskonalany poprzez łączenie nowoczesnej elektroniki ze współczesnym wzornictwem muszli czy pisuarów. Obecnie, szczytem techniki dla modeli w stylu zachodnim jest połączenie muszli klozetowej z bidetem. Ma on zaawansowane wyposażenie i w zależności od modelu różnorodne funkcje, jak np. automatyczne podgrzewanie, podnoszenie i opuszczanie deski sedesowej, suszenie ciepłym powietrzem, samoczynne spłukiwanie, podmywanie dolnej części ciała wybranym strumieniem wody czy korzystanie z niego przy dźwiękach wybranej muzyki. Panele sterowania tym dobrodziejstwem niejednokrotnie wprawiały nas w zakłopotanie i budziły lęk przed konsekwencjami wyboru niewłaściwego przycisku. Także użycie odpowiednich dla miejsca klapeczek nie było proste i czasem zdarzało się wyskoczyć z toalety w papuciach, które powinny w niej pozostać. Ale trening czyni mistrza i im dłuższy tu pobyt, tym mniej złych odruchów i europejskich nawyków.

Moja uwagę zwróciła też wciąż pielęgnowana ceremonia parzenia zielonej, sproszkowanej herbaty czyli chanoyu, czy też układania kwiatów ikebana. W ceremonii parzenia brałam udział w teatrze Gion Corner w Kioto mając przy tym wielką tremę, a sztukę układania obserwowałam w Tokio na jednym ze świątecznych stoisk. Ceremonia parzenia nazywana jest też drogą herbaty, którą czytelnie opisuje pewna anegdota...Węgla drzewnego wziąć tyle, by zawrzała woda, herbaty zaś tyle, aby wydobyć właściwy jej smak. Ułożyć kwiaty tak, aby wydawało się, że rosną. Latem stworzyć wrażenie rześkiego chłodu, a zimą przytulności. I to jest cała tajemnica.

Ceremonia herbaty ma łączyć piękno z codziennością i zawiera wiele elementów pochodzących z filozofii Zen. Ma wymuszać celebrowanie w wielkim skupieniu i z wielką czcią coś tak codziennego i prozaicznego jak picie herbaty. W czasie jej trwania należy wyzbyć się wszelkich uniesień i emocji, wzruszeń i pobocznych myśli mogących zaburzyć celebrowanie tej chwili. Podkreśla się, że każda ceremonia, tak jak każda czarka herbaty i jak każda chwila w życiu jest unikalna i niepowtarzalna.

Do ceremonii niezbędne jest także pomieszczenie zwane pawilonem herbacianym chashitsu. Najlepiej, aby była to osobno zbudowana konstrukcja, gdzie panuje cisza i spokój, z dala od zgiełku miasta, na przykład w dużych ogrodach. Ma to stanowić przeciwieństwo blichtru i hałasu świata. Może to być ostatecznie specjalnie wydzielony pokój herbaciany wewnątrz budynku o prostym wystroju. W parkach, które odwiedzaliśmy stało wiele pawilonów służących celebracji herbaty, ale płatne wejścia do większości takich miejsc, nie zachęcały do częstych tu wizyt i może dlatego dziś pawilony stoją jakby zapomniane i opuszczone. Mocno zaskakujące wydawał się też czas dostępności parków czy ogrodów dla mieszkańców..zwykle nie później niż do godziny 17. Później są zamykane.

W Japonii uważa się, że nie ma piękna tam, gdzie nie ma przestrzeni. Wszystkie przedmioty znajdujące się nie tylko w herbacianym pawilonie, ale w całym mieszkaniu urządzonym tradycyjnie muszą być nieodzowne, a ich obecność bezwzględnie konieczna. Minimalizm, który niełatwo osiągnąć w kulturze europejskiej jest czymś naturalnym i pożądanym w kraju wschodzącego słońca. Widać to wyraźnie w bardzo skromnych ozdobach wnętrz. W czasie naszego pobytu, gdy spaliśmy m.in. w tradycyjnych ryokanach, prostota ich wnętrza bardzo nas zaskakiwała. Maty na podłodze, czajniczek do parzenia herbaty, prosta szafka i wnęka na pościel, to wszystko co nas otaczało. Niewiele też więcej potrzebowaliśmy na jedną czy dwie noce. Tylko te maty doprowadzały nasze kręgosłupy do stanu, który nie pozwalał o sobie zapomnieć, bo mocno doskwierał.

W herbacianych pawilonach lub pokojach znajduje się jedno malowidło w specjalnej wnęce służącej do prezentacji zgromadzonych przedmiotów niezbędnych do przygotowania herbaty. Jeżeli pojawia się wazon z kwiatami, nie może to być bukiet, ponieważ kwiaty nie rosną w bukietach. Sztuka układania kwiatów zwana ikebana właśnie dlatego ogranicza się do ułożenia w artystyczny sposób zaledwie paru kwiatów mających naśladować naturalny stan w jakim rośliny te rosną. Co ciekawe, mistrzowie herbaty nie pochwalają ikebany, bo ich zdaniem jakiekolwiek ułożenie kwiatów jest ingerencją w naturalne piękno. Stąd w pawilonie herbacianym najczęściej znajdować się powinien jeden kwiat w wazonie, najlepiej biały lub w jasnym kolorze i najlepiej nie całkiem rozwinięty i pokryty rosą. Czyż ten minimalizm, chociaż nie zawsze funkcjonalny i zrozumiały, nie jest piękny i inspirujący? Gdyby jeszcze to masowe żywienie było mniej przetworzone i serwowane wprost z pudełek lub automatów. cdn. 

J.31.10.2016













































Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Polskie ślady w WIEDNIU, cz.2

Dziś wyruszamy m.in śladami Jana Franciszka Kulczyckiego w przekonaniu, że mniej Wiedeńczyków pamięta kolejną rocznicę wielkiego zwycięstwa nad Turkami niż pije kawę, bo jak głosi popularne ponoć w Wiedniu powiedzenie koniec świata poznacie po tym, że w Wiedniu zamkną kawiarnie. Postanawiamy więc iść tropem naszego rodaka, który odegrał niebagatelną rolę tak w bitwie z wojskami wezyra Kara Mustafy jak i w rozpowszechnieniu picia kawy w Wiedniu, a tym samym w całej Europie.

Polskie ślady w WIEDNIU, cz. 1

Już nie liczę ile razy mijałam tablicę drogową z napisem Wiedeń, ale wiem, że każdy mój pobyt w tym mieście daje mi mnóstwo radości i okazji do łączenia przyjemnego z pożytecznym. Stolica Austrii jest bardzo dobrze opisana w przewodnikach i wyjątkowo przyjazna dla zwiedzających. Sama wielokrotnie z nich korzystałam, aby dotrzeć do kolejnych miejsc, które pozwalają wciąż na nowo odkrywać to magiczne miasto. 

Detoks w POKRZYWNEJ.

To moja szósta wyprawa w głąb siebie. Po czterech latach przerwy w zmaganiach z samą sobą, marzyłam o wyciszeniu, relaksie i lepszym samopoczuciu fizycznym. Za oknem piękne słońce, a w głowie narastająca od wielu miesięcy motywacja do zmierzenia się z totalnym detoksem ciała i umysłu. Totalny, bo to będzie naście dni bez jedzenia i z dużą dawką fizycznej aktywności w bliskości z naturą i wśród ludzi o podobnych tęsknotach.