Przejdź do głównej zawartości

Rowerem i rolkami do SETODA BEACH.

Żegnamy Hiroshima. Kolejne pociągi i przesiadki i po dwóch godzinach witamy miasto Onomochi. Jeszcze tylko śniadanie w miłej cafeterii i dziarskim krokiem zmierzamy do wypożyczalni rowerów. Duży bagaż zostawiliśmy w dworcowej przechowalni w Okayama. Przed nami dwudniowa wycieczka rowerowa przez Shimanami Kaido czyli długa na ponad 60 km droga mostów łączących wyspy leżące na Wewnętrznym Morzu Japońskim od Honsiu do Shikoku.
W lokalnej wypożyczalni wybieramy "najlepsze" modele. Sprawdzamy stan hamulców i biegów. Mój ma tylko trzy lub aż jak na tutejsze realia. Większość dostępnych rowerów mocno wyeksploatowana. Prawie wszystkie w stylu japońskim..czyli koszyczek z przodu i siodełko osadzone bardzo nisko na ramie. Miałam ochotę sprawdzić w praktyce ten ich styl jazdy, ale w końcu pozwalam nogom na lekki wyprost. Nie przeraża mnie rdza na ramie roweru, ale wypełniony plecakiem koszyk z przodu, bo moja równowaga na dwuśladzie może być chwilami zachwiana. No cóż, do odważnych świat należy, uruchamiam pozytywne myślenie i w drogę.

Agata przekazuje nam jeszcze instrukcje japońskiej szkoły rowerowej czyli jedziemy tylko lewą stroną jezdni i ścieżek, wzdłuż niebieskich linii wytyczonych dla rowerów, a jak ręce są w górze to znaczy, że grupa robi stop. Po ostatnich słowach wpadłam w panikę i pytam Jak hamować z rękami do góry ? Czy nie wystarczy, że mam koszyczek z przodu i siodełko nisko osadzone ? Na szczęście okazało się, że ręce w górze tak, ale wrotkarzy, którzy pilotują naszą grupę. UFF! 

Wszystko jasne i w końcu ruszamy. Część na rowerach, część na rolkach. Przed nami około 40 km trasy, przewyższenia ponad 100 m, piękna pogoda i przekonanie, że będziemy mieli z tej wyprawy dużo frajdy. 

Krajobraz mniej zachwyca niż sama trakt. Im dłużej w drodze, tym bardziej doceniałam jej jakość, czytelność i częstotliwość oznakowań. Po drodze mijamy wielu rowerzystów, grupy szkolne, rodziny z dziećmi, ale najmocniej pedałują ci pojedynczy osobnicy na super rowerach i z wręcz wzorcowym wyposażeniem. No cóż, nie mam żadnych kompleksów, byle dojechać do celu.

W czasie jazdy stawiamy na przyjemność obcowania z tym co wokół. Nie stronimy od przerw na zdjęcia czy uzupełnianie zapasów energii i oglądanie okolicy. Przejeżdżamy bajecznymi mostami zawieszonymi dziesiątki metrów nad wodą. Mijamy miasteczka wsie i osady, gdzie zakłady przemysłowe stoją tuż przy poletkach warzyw czy ryżu, gdzie niskie domki przycupnięte w cieniu wysokich bloków, a drzewa kaki, lemonki i pomarańczy dają nam ochronę przed słońcem.

Trafialiśmy też na miejsca, gdzie domy i ich ogrody należały chyba do klasy więcej niż średniej. Zadbane ogrody, solidne ściany, okna i dachy w japońskim stylu. Jednak większość domów to skromne, niskie budyneczki o szarych, pokrytych wilgocią ścianach i aluminiowych, małych oknach. Widać, że miejsca pracy w zakładach produkcyjnych i usługowych przenikają się z miejscami pracy na ziemi i wypoczynkiem. Z jednej strony góry z drugiej morze, trudno więc o większą przestrzeń do życia, niż ta, którą już zagospodarowali na różne potrzeby.

Po drodze zajeżdżamy do małej świątyni muzeum. Niestety, jest zbyt późno, aby przyjrzeć jej się z większą uwagą. Robimy kilka zdjęć i w drogę. Ryokan czeka. 

Ostatni odcinek nadmorskiej promenady wzbudził mój szczególny zachwyt. Mieniące się w słońcu morze, palmy, wciąż doskonałej jakości nawierzchnia pod kołami, praktycznie pusto wokół i nasz ryokan czyli tradycyjny zajazd japoński jakby przeniesiony z innej epoki. Najważniejsze, że nasze lekko podrdzewiałe, skrzypiące, w większości trzybiegowe rumaki dały radę. To było fantastyczne doświadczenie.

Przed domostwem w Setoda Beach na wyspie Seto, wita nas starsza Pani z miłym uśmiechem i nawet wtrąca angielskie słowa. W środku budynku mocno trąci myszką, ale WiFi jest. Osobiście prowadzi nas do wyłożonego matami pokoju i pokazuje jak przygotować wieczorne posłanie i gdzie możemy korzystać z łaźni ofuro z podziałem na część męską i żeńską. 

Za oknem piękna tafla morza i zbliżający się zachód słońca. Cisza, aż kuje w uszy, a prostota tutejszego życia i nieoczekiwanie niski jego standard mocno mnie zaskakują. Miejscowość praktycznie nie ma bazy hotelowej i gastronomicznej, a te kilka domostw zlepiono jak jaskółcze gniazda z wszystkiego co było pod ręką i co wyrzuciło morze. Są albo bardzo oszczędni, albo zwyczajnie biedni.

Gospodyni odgrzała nam kupione przez nas, w odległym sklepie, gotowe zestawy obiadowo-kolacyjne i udostępniła gorącą wodę na herbatę. Nic więcej nam dzisiaj do szczęścia nie potrzeba, ale dobrze, że to tylko jedyna noc w tym miejscu. Mam też nadzieję, że mój kręgosłup po ułożeniu go na matach pozwoli mi jutro wsiąść na rower.

Dzisiejsza wyprawa ma swoich bohaterów....rolkarzy. Nawet nie próbowaliśmy ich wyprzedzać. Pięknymi, płynnymi ruchami i dobrym tempem prowadzili naszą grupkę do celu. Tak na podjazdach, jak ostrych zjazdach, czy prostych odcinkach przyciągali uwagę miejscowych.

Niestety, nasze obracanie pedałami nie budziło już takich emocji chyba, że kierowców, którym czasem podnosiliśmy ciśnienie. Ale co tam, ważne, że razem, bezpiecznie, z koszykiem wrażeń i bez zmęczenia docieramy do ryokanu, a widok za oknem sprawia, że ta wyprawa to już historia. Jesteśmy tu i teraz. Tylko dlaczego tu tak wcześnie chodzą spać i mają poduszki z grochu i te maty na podłodze ? Ból kręgosłupa murowany:) A i po co im ten lewostronny ruch ? Prawostronny taki prosty! 


J.14.10.201



































Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Polskie ślady w WIEDNIU, cz.2

Dziś wyruszamy m.in śladami Jana Franciszka Kulczyckiego w przekonaniu, że mniej Wiedeńczyków pamięta kolejną rocznicę wielkiego zwycięstwa nad Turkami niż pije kawę, bo jak głosi popularne ponoć w Wiedniu powiedzenie koniec świata poznacie po tym, że w Wiedniu zamkną kawiarnie. Postanawiamy więc iść tropem naszego rodaka, który odegrał niebagatelną rolę tak w bitwie z wojskami wezyra Kara Mustafy jak i w rozpowszechnieniu picia kawy w Wiedniu, a tym samym w całej Europie.

Polskie ślady w WIEDNIU, cz. 1

Już nie liczę ile razy mijałam tablicę drogową z napisem Wiedeń, ale wiem, że każdy mój pobyt w tym mieście daje mi mnóstwo radości i okazji do łączenia przyjemnego z pożytecznym. Stolica Austrii jest bardzo dobrze opisana w przewodnikach i wyjątkowo przyjazna dla zwiedzających. Sama wielokrotnie z nich korzystałam, aby dotrzeć do kolejnych miejsc, które pozwalają wciąż na nowo odkrywać to magiczne miasto. 

Detoks w POKRZYWNEJ.

To moja szósta wyprawa w głąb siebie. Po czterech latach przerwy w zmaganiach z samą sobą, marzyłam o wyciszeniu, relaksie i lepszym samopoczuciu fizycznym. Za oknem piękne słońce, a w głowie narastająca od wielu miesięcy motywacja do zmierzenia się z totalnym detoksem ciała i umysłu. Totalny, bo to będzie naście dni bez jedzenia i z dużą dawką fizycznej aktywności w bliskości z naturą i wśród ludzi o podobnych tęsknotach.