Przejdź do głównej zawartości

Park KIRISHIMA YAKU.

Na jedną dobę zostawiamy bagaże w hotelu w Kagoshimie i wyruszamy do Ebino-kogen. Myślałam, że tutejsze pociągi już niczym mnie nie zaskoczą. Tymczasem nasz poranny pociąg z Kagoshima do stacji przesiadkowej Kirishimajingu to The limited express. 

Dla mnie absolutna nowość na tutejszych torach... taka wisienka na torcie japońskiego transportu i bogaty wujek Shinkansena, który owszem jest bardzo szybki, ale już nie tak luksusowy jak ten dzisiejszy skład obsługujący lokalną trasę. W środku jest nawet przedział pierwsza klasa, jakby druga nie dawała wystarczającego komfortu. Uwagę zwraca dodatkowo wydzielona strefa dla rozmawiających przez komórki i jakość materiałów użytych do wystroju i wyposażenia wnętrza. W całości robi świetne wrażenie. 

Po wyjściu z pociągu w powietrzu czuć dziwny, mało przyjemny dla zmysłów zapach. Pierwsze skojarzenie Polaka to brudne kolejowe toalety, ale czy to możliwe ? Oczywiście nie! Jesteśmy przecież w Japonii. Nos prowadzi mnie do parującego obok stacji małego, gorącego onsenu czyli gorącego źródła jakich wiele na terenie, po którym przyjdzie nam się poruszać przez najbliższą dobę.

Ebino-kogen znajduje się na granicy między Miyazaki i Kagoshima. Należy do Kirishima-Yaku National Park, który był pierwszym obszarem wyznaczonym jako Park Narodowy w Japonii. Nasza miejscówka na dziś i jutro znajduje się na wysokości 1120 m n.p.m i aby tam dojechać korzystamy jeszcze z lokalnych autobusów, które nie wyróżnia ani prędkość, ani nowoczesność, ani design. Uwagę zwraca jednak starannie ubrany, w służbowy uniform, kierowca, jego nienagannie białe rękawiczki i system płatności za przejazd.

System składa się z metalowej skrzynki do pobierania biletu i dużych rozmiarów urządzenia, które przyjmuje zapłatę za przejazd. Kwota musi być dokładnie taka jakiej wymaga system. Gdy nie masz drobnych, magiczne urządzenie rozmieni także banknoty. Skąd wiemy ile zapłacić? Nawet nie trzeba próbować dogadać się z kierowcą. Nad jego głową zawieszono pełną cyfr, linii i kolumn tablicę, która na bieżąco wyświetla stosowną należność. Jak to działa? Nie pytaj. Nie wiem, ale działa. 

W czasie oczekiwania na kolejną autobusową przesiadkę przy hotelu Kirishima Iwasaki nie trudno dostrzec wiele parujących źródeł termalnych, onsenów o dość intensywnym zapachu. Z ciekawością zaglądamy do wnętrza. Niestety, hotel czasy świetności ma już dawno za sobą. Pusto. Wnętrze przypomina hotele z najlepszych czasów socjalizmu ...wielkie przestrzenie, marmurowe podłogi, TV, który młody człowiek miałby problem z nazwaniem co to? W części tzw. klubokawiarni wszechobecne vending maschine i to jedyny powiew nowoczesności w tym miejscu. W tle wystawa kilku zakurzonych sukni w stylu niskobudżetowej telenoweli. Bardzo obco, nijako, bez pomysłu, pokryte patyną czasu.

W końcu docieramy do hotelu w Ebino kogen na wysokości 1120m n.p.m.. Wg. ostatnich prognoz pogody mamy cztery godziny do silnych opadów deszczu. I tak bezdeszczowa pogoda utrzymała się dłużej niż jeszcze wczoraj prognozowano. Wiara czyni jednak cuda. Zostawiamy więc zbędny bagaż i w drogę. Cel na dziś to dojść do jeziora wulkanicznego Onami na wysokości 1390 m.n.p.m i może jeszcze zdążymy go okrążyć. Z wejścia na wulkan Karakuni- dake 1700 m n.p.m. rezygnujemy. Pogoda nie pozwoli na więcej.

Park, którego powierzchnia wynosi blisko 550 km², składa się z dwóch oddzielnych, znacznie oddalonych od siebie części. Jesteśmy w pierwszej z nich na południowym paśmie gór wyspy Kiusi z najwyższym wzniesieniem Karakuni-dake i bardzo aktywnym wulkanem Shinmoe-dake oraz licznymi, choć niewielkimi jeziorami pochodzenia wulkanicznego.

W Japonii istnieje 28 Parków Narodowych umieszczonych na liście Światowej Bazy Chronionych Obszarów czyli WDPA. Pod ochroną państwa i władz lokalnych jest ok.14% terytorium Japonii, a lasy pokrywają ok. 67,7 % powierzchni kraju. Dla miłośników przyrody to mały raj.

Ebino-kogen jest doskonałą bazą wypadową do wędrówek z trasami o różnym stopniu trudności. Tłumów nie ma, ale na naszej trasie do jeziora Onami mijamy kilka osób. Początek trasy dość łatwy, ale im dalej tym wyżej i trudniej. Las gęstnie i mam wrażenie, że chwilami wręcz osacza. Pod nogami grube warstwy mokrych liści, morze śliskich, splątanych korzeni, kamienie wulkaniczne i głazy różnej wielkości. Sceneria lasu mocno teatralna wręcz filmowa. Oczekiwanie, że za chwilę wyskoczy grupka trolli wcale nie przesadzone. Drzewa mocno omszone, gęste ściany bambusowych łodyg, cedrowe drzewa nad głowami, splątane byliny i kłącza wokół. Od czasu do czasu pojawi się drobny kolorowy kwiat, liść czy małe żyjątko. Dziwnie, tajemniczo. gdzieniegdzie opadająca mgła, a w górze mocno zachmurzone niebo. Chwilami mam dość. Już nawet nie słucham śpiewu ptaków, a może umilkły przed nadciągającą burzą? Zmęczenie coraz większe. Bardzo duża wilgotność powietrza. Miejscami znaczące przewyższenia dają mocno w kość. Ostatni odcinek zabrał mi resztki sił..ale chyba tylko mnie, bo reszta współtowarzyszy jakby dopiero zaczynała swoją leśno-wulkaniczną przygodę. 

W końcu jest, mamy TO ! I co? I mgła tak gęsta zwisła nad jeziorem, że nawet wyobraźnię trudno było uruchomić. Siedzimy, stoimy...odpoczywamy i...wyjadamy z plecaków cukierki. Nagle mgła zniknęła. Przed nami piękny widok, radość, aparaty w ruch i po kilku sekundach znowu nadciągnęła i nagroda za włożony trud prysnęła jak bańka mydlana. Szybka decyzja.. znowu po cukierku i mgła znowu ustąpiła. Magia? Wizja? Rzeczywistość? A może to te cukierki miały większą moc niż nam się wydawało?. 

Rezygnujemy z trasy wokół jeziora. Wracamy do hotelu. Wcale nie łatwiej, ale coraz bliżej zasłużonego relaksu w hotelowym onsenie. Mocno strudzona, wręcz obolała trafiam do pokoju w stylu japońskim czyli pokoju dla "lalek". I jak tu usiąść na tak sztywnych i zmęczonych nogach ? Jak spać na matach z kręgosłupem, który wyraźnie odmawia posłuszeństwa i bardzo ich nie lubi ? Jedyny ratunek wymoczyć się w onsenie i zasnąć snem noworodka.

Agata przekazuje nam zasady zachowania w onsenie, a my mimo ogólnego zmęczenia próbujemy je zapamiętać. Ubieramy yukaty czyli japońskie szlafroczko-piżamki, odpowiednie klapeczki, oczywiście nie te toaletowe i w drogę do hotelowej łaźni. Próbujemy niczego nie pokręcić i nie wzbudzać ogólnego zgorszenia brakiem etykiety. Uff ! udało się. Po ponad godzinnym moczeniu w wodzie o temperaturze ponad 40 stopni, w basenie zewnętrznym pod zamglonym niebem i przy padającym deszczu oraz wewnętrznym, i po ostudzeniu ciała w lodowatej wodzie na koniec tych chwil rozkoszy, wracam do pokoju. Cudnie. Chwilo trwaj! Na stole zielona herbatka, ciasteczka, za oknem deszcz coraz silniejszy, ale mnie już nawet maty nie straszne. 

Przed snem, przy stole i na krzesełkach dla "lalek" w naszym czteroosobowym pokoju krąży kilka "ważnych" tematów.. mecz Polska-Dania, huragany, prognoza na jutro i domowe kino. Po wejściu na 1390 m n.p.m, grupka tych mniej zmęczonych, wybiera na wieczorne kino film animowany dla dzieci, Epoka lodowcowa 3. I niech mi ktoś powie, że pokój hotelowy nie miał wpływu na wybór tytułu.

Jeszcze przez chwile słyszę salwy śmiechu i zasypiam, do czasu kiedy głos na jawie podaje najnowsze wiadomości .. My wygraliśmy i ASO wybuchł, nie dość, że huragan to jeszcze wulkan cholera. Jak na piątą rano wystarczyło, żeby zacząć nowy dzień.

J.8.10.2016































Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Polskie ślady w WIEDNIU, cz.2

Dziś wyruszamy m.in śladami Jana Franciszka Kulczyckiego w przekonaniu, że mniej Wiedeńczyków pamięta kolejną rocznicę wielkiego zwycięstwa nad Turkami niż pije kawę, bo jak głosi popularne ponoć w Wiedniu powiedzenie koniec świata poznacie po tym, że w Wiedniu zamkną kawiarnie. Postanawiamy więc iść tropem naszego rodaka, który odegrał niebagatelną rolę tak w bitwie z wojskami wezyra Kara Mustafy jak i w rozpowszechnieniu picia kawy w Wiedniu, a tym samym w całej Europie.

Polskie ślady w WIEDNIU, cz. 1

Już nie liczę ile razy mijałam tablicę drogową z napisem Wiedeń, ale wiem, że każdy mój pobyt w tym mieście daje mi mnóstwo radości i okazji do łączenia przyjemnego z pożytecznym. Stolica Austrii jest bardzo dobrze opisana w przewodnikach i wyjątkowo przyjazna dla zwiedzających. Sama wielokrotnie z nich korzystałam, aby dotrzeć do kolejnych miejsc, które pozwalają wciąż na nowo odkrywać to magiczne miasto. 

Detoks w POKRZYWNEJ.

To moja szósta wyprawa w głąb siebie. Po czterech latach przerwy w zmaganiach z samą sobą, marzyłam o wyciszeniu, relaksie i lepszym samopoczuciu fizycznym. Za oknem piękne słońce, a w głowie narastająca od wielu miesięcy motywacja do zmierzenia się z totalnym detoksem ciała i umysłu. Totalny, bo to będzie naście dni bez jedzenia i z dużą dawką fizycznej aktywności w bliskości z naturą i wśród ludzi o podobnych tęsknotach.