Przejdź do głównej zawartości

TOKIO różności.

Jak zwykle rano wyruszamy zobaczyć co nieco i jak zwykle przed nami kolejowo-pieszy survival, bo trudno to co my uprawiamy nazwać spacerem, czyli dzień jak co dzień. Wokół ludzkie mrowisko. Każdy, tak jak my, ma coś do załatwienia. Dojazd na  Tsuskij czyli na największy  targ rybny na świecie zajmuje nam blisko godzinę, ale jak nie zobaczyć czegoś, czego historia sięga czasów szogunatu, gdy władca sprowadził tu rybaków z Osaki, aby zaopatrywali mieszkańców w ryby łowione w Zatoce Tokijskiej.

Na obecnym miejscu targ działa od 1936 roku, zatrudnia 6000 osób i dziennie sprzedaje ponad 400 gatunków ryb i owoców morza z ogromnymi tuńczykami włącznie. Na początek plan targowiska i etykieta zachowania. Przed naszymi oczami wyrasta ogromny plac pełen hal, straganów, pracujących w pośpiechu ludzi, jeżdżących z dużą prędkością wózków transportowych i wolniejszych samochodów. Wokół mocno kontrolowany chaos, krzątanina, bałagan i wielki biznes oraz Ci, którzy próbują się tu odnaleźć, życia nie stracić i jeszcze mieć z tego jakieś korzyści..  czyli My. 

Przed otwarciem targu dla turystów czekamy przed małą świątynią Namiyoke Jinja, gdzie oddaje się cześć owocom morza czyli krewetkom i małżom lub drepczemy pośród straganów, sklepików, knajpek, gdzie można kupić wszystko, czego akurat potrzebujesz od noży, przypraw, ryżu, warzyw, butów, herbaty po najświeższą rybę w Japonii. My występujemy w roli gapiów, ale pod koniec wędrówki między straganami, od mocno spracowanego, pogodnego, starszego Pana, kupujemy plastry świeżego tuńczyka, aby sprawdzić te opowieści o wyjątkowo świeżych rybach. I co? I tuńczyk jak tuńczyk, jak w moim mieście, chociaż atmosfera targu odrobinę smak podkręca.

Kolejny punkt na naszej mapie maratonu po Tokio to Odaiba. Przesiadamy się do bezobsługowego, lokalnego pociągu, który zawozi nas do centrum światowej motoryzacji i futurystycznej dzielnicy, a to jak skok w inną epokę. Pożegnaliśmy wytwór natury, prostotę i trud tej samej pracy od setek lat, a tu dotykamy najnowszych osiągnięć nauki i technologii w służbie człowieka.

Odaiba to duża, sztuczna wyspa w Zatoce Tokijskiej połączona Tęczowym Mostem z centrum miasta. Zbudowano ją w 1853 roku jako miejsce obronne. Mocno rozbudowano w końcówce XX wieku jako port morski, a od 1990 roku powiększona o tereny odzyskane z Zatoki. Dziś służy głównie jako teren mieszkalno-rozrywkowo-wypoczynkowy. To jedyne miejsce w Tokio z otwartym dostępem do morza, gdzie rozmiar przestrzeni wokół mile zaskakuje i zwyczajnie cieszy. Szeroka promenada i m.in. budynki Fuji TV, Telecom Center, centrum handlowe, diabelski młyn, replika Statuy Wolności, salon pokazowy Toyoty czy muzeum motoryzacji, zaskakują innością. My delektujemy się głównie motoryzacją i tą współczesną i osiągnięciami minionej epoki oraz widokami na Zatokę Tokijską. 

Ciekawe, że wśród wielu samochodów Toyoty jakie są tu prezentowane udaje nam się wypatrzeć model jakim jeździliśmy w latach 1980-81. I nawet kolor identyczny, tylko silnik odrobinę mocniejszy od tego przez nas eksploatowanego. Miło było przywrócić wspomnienia i patrzeć jak duże zainteresowanie budzi dziś u zwiedzających.

I znowu powrót do przeszłości. Buddyjska Świątynia Sengakuji położona z dala od zgiełku Tokio, założona w 1612 roku i najważniejsza w Edo. Znana głównie jako miejsce pochówku rodziny pana feudalnego Asano, jego 47 roninów oraz pomnika przyjaciela ronina pierwszego Oishi. Wracamy do historii znanej każdemu japońskiemu dziecku o niesprawiedliwości jak spotkała Pana Asano i obronie jego honoru przez najwierniejszych z wiernych. Historia doczekała się nawet amerykańskiej ekranizacji z Keanu Reevesem w roli głównej.

Koniec świątynnej ciszy i spokoju, znowu zgiełk i tysiące ludzi. Jesteśmy w Shibuya. Centrum mody, rozrywki i wspomnień o piesku Hachiko czyli historii psiej wierności i Japończyków, którzy oszaleli na jego punkcie. Piesek miał pomnik jeszcze za życia, wypchany po śmierci stanął w Muzeum Nauki, ma swój grób na najbardziej znanym cmentarzu Aoyama, na stacji kolejowej mozaikę i odciśnięte łapki w miejscu, gdzie czekał na swojego Pana. I jakby tego było mało każdego 8 kwietnia w dniu śmierci Hachiko odbywa się tu ceremonia ku czci pieska z udziałem darzących go ogromną sympatią Japończyków i tak od 1935 roku. I jak nie zwariować w świecie, który zwariował ? 

W Shibuya oprócz pomnika wiernego pieska jest chyba najbardziej charakterystyczne miejsce Tokio, usytuowane przy dworcu i otoczone kolorowymi telebimami czyli przejście dla pieszych. Znane z pocztówek, filmów i zdjęć wszelakich. Jednorazowo przekraczają go tysiące ludzi. Przed włączeniem się w ten nurt ludzkiego strumienia obserwujemy go z poziomu jednego piętra. Przy zielonym świetle płynie wartko, szybko, żadnych zatorów czy spiętrzeń. Czerwone to jakby nagła tama, przed którą strumień hamuje i stoi praktycznie bez ruchu. I znowu zielone, i znowu czerwone, i tysiące ludzi jak dobrze zaprogramowane roboty, przejść, dojść i pewnie tak codziennie lub okazjonalnie płyną w tej pełnej automatyce.

Ja nawet nie pamiętam ich twarzy, ubioru. Slalomem mijam tych obok i wiem, że jestem szczęśliwym człowiekiem, że nie muszę codziennie płynąć tak wartkim strumieniem. Dopiero po przejściu skrzyżowania dostrzegam sklepy, knajpki, jakieś ludzkie szczegóły, a na wzgórzu hotele miłości. Co to takiego? Miejsca te nie tylko nierządem stoją. Co prawda pokoje wynajmuje się tu na godziny, ale nie można wyciągać pochopnych wniosków. Japońskie mieszkania są niewielkie, mają cienkie ściany, a wiele młodych osób, także par małżeńskich mieszka z rodzicami. W poszukiwaniu prywatności trafiają więc do miejsc, gdzie mają gwarantowaną intymność, a ceny zależne od standardu i zakresu usług.

Dziś to koniec tokijskich różności. Jeszcze tylko kolejny peron, pociąg, przesiadka, aby dotrzeć z punktu A do B. Kolejna odległość bliska maratonu pokonana na własnych nogach, a jak do tego dodamy przejazdy to i wielokrotność maratonu nie będzie przesadą. Mimo zmęczenia radość, bo każdy kilometr dalej to... dom bliżej.

J.22.10.2016































































Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Polskie ślady w WIEDNIU, cz.2

Dziś wyruszamy m.in śladami Jana Franciszka Kulczyckiego w przekonaniu, że mniej Wiedeńczyków pamięta kolejną rocznicę wielkiego zwycięstwa nad Turkami niż pije kawę, bo jak głosi popularne ponoć w Wiedniu powiedzenie koniec świata poznacie po tym, że w Wiedniu zamkną kawiarnie. Postanawiamy więc iść tropem naszego rodaka, który odegrał niebagatelną rolę tak w bitwie z wojskami wezyra Kara Mustafy jak i w rozpowszechnieniu picia kawy w Wiedniu, a tym samym w całej Europie.

Polskie ślady w WIEDNIU, cz. 1

Już nie liczę ile razy mijałam tablicę drogową z napisem Wiedeń, ale wiem, że każdy mój pobyt w tym mieście daje mi mnóstwo radości i okazji do łączenia przyjemnego z pożytecznym. Stolica Austrii jest bardzo dobrze opisana w przewodnikach i wyjątkowo przyjazna dla zwiedzających. Sama wielokrotnie z nich korzystałam, aby dotrzeć do kolejnych miejsc, które pozwalają wciąż na nowo odkrywać to magiczne miasto. 

Detoks w POKRZYWNEJ.

To moja szósta wyprawa w głąb siebie. Po czterech latach przerwy w zmaganiach z samą sobą, marzyłam o wyciszeniu, relaksie i lepszym samopoczuciu fizycznym. Za oknem piękne słońce, a w głowie narastająca od wielu miesięcy motywacja do zmierzenia się z totalnym detoksem ciała i umysłu. Totalny, bo to będzie naście dni bez jedzenia i z dużą dawką fizycznej aktywności w bliskości z naturą i wśród ludzi o podobnych tęsknotach.