Przejdź do głównej zawartości

MATSUMOTO.

Znowu wczesne wstawanie, aby już o ósmej rano pojawić się na peronie dworca w Takayama, a stąd kolejnym pociągiem wyjechać do Matsumoto i jeszcze dziś postawić nogę na największej w Japonii farmie wasabi.

Za oknem pociągu linia górskich szczytów mocno porośniętych zieloną ścianą czegoś tam, czego nie umiem nazwać. Ponad 90% powierzchni Japonii zajmują góry różnej wysokości. Tylko 17% powierzchni tego kraju to ziemia uprawna, a na całej powierzchni Japonii trochę większej od Polski mieszka 126 mln ludności. Jednym słowem są cudotwórcami! Mijamy małe osady, miasta, miasteczka, wsie, ale zwyczajnie nie wiem jak nazwać te mijane ludzkie skupiska.

Ziemia jakby wyrwana agresywnej naturze i zabudowana lub uprawiona poletkami ryżu, zielonej herbaty, warzyw czy drzew kaka. Nie wiem, gdzie kończy się i zaczyna miasto czy wieś czy nawet osada. Linia domów zlana z zakładem pracy, blokiem mieszkalnym. Czasem długa przerwa bez jakiejkolwiek zabudowy i upraw....zielone ściany góry. Dachy płaskie, dwu i wielospadowe. Wciąż wypatruję tradycyjnych japońskiego budownictwa i czasem trafiam na perłę za oknem pociągu, ale większość terenu usłana jednak szarymi, nijakimi, lekkim domami jakby z kartonu, jakby tymczasowymi bez dbałości o ich piękno i trwałość. Może to znak miejsca i czasu? Doświadczani przez siły przyrody i historii Japończycy wiedzą, że nie można przywiązywać się do niczego i nikogo i nie tworzyć rzeczy ponadczasowych, bo mimo starań natura wciąż nie da się okiełznać i nie sprzyja ponadczasowości rozwiązań. Żyć tu i teraz. Prosto i zwyczajnie. Jacy ONI są inni i wciąż dla mnie jakby nieodgadnieni. I pewnie zachwyca ich ta nasza kilkusetletnia Europa.

Po pięciu godzinach w podróży, kolejnych przesiadkach, ostatni odcinek trasy pokonujemy na rowerach. Po drodze na farmę, mijamy całkiem zgrabne wiejskie domy, zadbane obejścia i poletka ryżu. Na chwilę zatrzymujemy się przy małej świątyni, gdzie m.in. złożono hołd drewnianemu japońskiemu obuwiu, przypominającemu chodaki czyli geta noszone do tradycyjnych strojów japońskich, a także do współczesnych ubrań podczas gorących miesięcy letnich. Geta to jakby nieformalne obuwie, noszone latem do yukaty, ale zastępują też inne rodzaje sandałów podczas deszczu czy śniegu, by zapobiec zamaczaniu nóg. Zgodnie z japońskim przesądem, zerwanie paska przy geta przynosi pecha. I jeszcze obowiązkowa fotografia z geta i w drogę. Farma w Hotaka czeka. 

Wasabi czyli japoński chrzan to jedna z najbardziej cenionych roślin z Japonii. Ten jasnozielony korzeń rośnie w zimnych górskich potokach w najpilniej strzeżonych uprawach. Wiele osób mieszkających poza Japonią poczyniło ogromne starania, żeby powielić tą cudownie smakującą roślinę. Niestety, stosowane w np w Kanadzie uprawy hydroponiczne nie w pełni oddają smak oryginału.

Tu farma jest otwarta i od samego wejścia zachwyca naturą upraw i umiejętnością zarabiania na sprzedaży wszystkiego co jest wasabi lub przypomina wasabi lub smakuje jak wasabi. Krystalicznie czysta woda opływa i daje siłę wzrostu korzeniom wasabi zanurzone w kamiennym grysie, a wystające ponad górski potok liście rośliny chronią ciemne maty. Wasabi preferuje bowiem zacienione, wilgotne, położone przy potokach stanowiska górskie. Rośnie w temperaturze od 8 do 20°C, nie toleruje bezpośredniego nasłonecznienia. Do pełnej dojrzałości potrzebuje aż trzech lat. Warto wspomnieć, że nie tylko korzenie wasabi nadają się do wykorzystania. W zasadzie wszystkie części rośliny, takie jak liście, łodygi lub kłącza, są zbierane i stosowane w kuchni oraz w przemyśle spożywczym i półki lokalnego sklepu są pełne jego zastosowań.

Farma czynna do godziny 17 jak większość miejsc na wyspie Honsiu, a może i w całej Japonii, bo Japończycy kończą swoją aktywność po zmroku. Ulice pustoszeją. Życie przenosi się ze szkoły i pracy do domów.

Czas na powrót. Nad naszymi głowami w Hotaka zbierają się czarne chmury, wiatr coraz silniejszy, a deszcz jakby bawił się w kotka i myszkę... pojawia się i znika. Zbliża się huragan CHABA. Internet nie uspakaja. To najsilniejszy od 118 lat huragan na Pacyfiku. Dobrze, że wciąż daleko od nas i zahacza nas tylko swoim ogonem, a nie całym cielskiem..No cóż będziemy pewnie skazani na obserwację prognoz pogody przez najbliższe dni, aż CHABA odpłynie w nicość.

Tymczasem w wypożyczalni oddajemy rowery i lokalnym pociągiem wracamy do Matsumoto, gdzie szukamy miejsca na wieczorny posiłek. Oświetlone kolorami lamp blisko 250 tys. miasto oferuje bogactwo knajpek, ale dziwnie w nich pusto i te zdjęcia potraw wywieszone w każdej witrynie nie zawsze zachęcają do konsumpcji. W końcu bingo... wchodzimy do wnętrza wypełnionego oparami dymu i głośno rozprawiającymi mężczyznami przy suto zastawionych stołach oraz jednym wolnym stolikiem. W środku wyjątkowo luźna atmosfera i swobodne zachowanie japońskich, białych kołnierzyków co mocno nas zaskakują. Niskie, może 30 cm wysokości stoły zmuszają nas do siedzenia w pozycji lotosu, bo siedzieć seiza czyli we właściwy sposób z wyprostowanymi plecami i pośladkami na piętach nie wychodzi większości europejczyków. Nam też!

Na stołach obok suto zastawione stoły, mnóstwo talerzy, miseczek, szklaneczek, pałeczek i czego tam jeszcze. Niektórzy z uczestników biesiady w stanie mocno wskazującym na spożycie. Jakże inny obrazek od tych na peronie czy w pociągu. Ta obserwowana dotąd sztywność zachowania i wyglądu "ulicy" gdzieś uleciała. Alkohol dał upust emocjom i zwykle spokojni i skromni starali się przekonywać do swoich racji nie tylko werbalnie. Ich nadmierna gestykulacja, głośna narracja, radość, śmiech sprawiła, że nasza kolacja też jakby inna i co ważne wyjątkowo smaczna i obfita. Niestety, na końcu droższa niż oczekiwaliśmy, bo doliczono nam dodatek za tzw. kopertę o czym informowano nas wyjątkowo drobnym druczkiem w karcie menu. Ale co tam, dobry kucharz i zakręcona załoga na pokładzie zasługuje na odrobinę więcej, tym bardziej, że napiwki są tu obcym pojęciem i nie mieszczą się w lokalnej tradycji.

W drodze do hotelu wiatr wzmaga swoją siłę, aby w nocy uderzyć mocniej i odrobinę podkręcić emocje. Na szczęście szybko docieramy do hotelu, gdzie nadciągająca wichura już nie tak straszna chociaż wyjątkowo głośna. Oby do jutra aura złapała równowagę i pozwoliła nam na całodzienną wyprawę do doliny Kamikochi. Oby życzenia i pokorne nasze modlitwy przyniosły słońce i lekki podmuch wiatru. OBY!

J.5.10.2016











































Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Polskie ślady w WIEDNIU, cz.2

Dziś wyruszamy m.in śladami Jana Franciszka Kulczyckiego w przekonaniu, że mniej Wiedeńczyków pamięta kolejną rocznicę wielkiego zwycięstwa nad Turkami niż pije kawę, bo jak głosi popularne ponoć w Wiedniu powiedzenie koniec świata poznacie po tym, że w Wiedniu zamkną kawiarnie. Postanawiamy więc iść tropem naszego rodaka, który odegrał niebagatelną rolę tak w bitwie z wojskami wezyra Kara Mustafy jak i w rozpowszechnieniu picia kawy w Wiedniu, a tym samym w całej Europie.

Polskie ślady w WIEDNIU, cz. 1

Już nie liczę ile razy mijałam tablicę drogową z napisem Wiedeń, ale wiem, że każdy mój pobyt w tym mieście daje mi mnóstwo radości i okazji do łączenia przyjemnego z pożytecznym. Stolica Austrii jest bardzo dobrze opisana w przewodnikach i wyjątkowo przyjazna dla zwiedzających. Sama wielokrotnie z nich korzystałam, aby dotrzeć do kolejnych miejsc, które pozwalają wciąż na nowo odkrywać to magiczne miasto. 

Detoks w POKRZYWNEJ.

To moja szósta wyprawa w głąb siebie. Po czterech latach przerwy w zmaganiach z samą sobą, marzyłam o wyciszeniu, relaksie i lepszym samopoczuciu fizycznym. Za oknem piękne słońce, a w głowie narastająca od wielu miesięcy motywacja do zmierzenia się z totalnym detoksem ciała i umysłu. Totalny, bo to będzie naście dni bez jedzenia i z dużą dawką fizycznej aktywności w bliskości z naturą i wśród ludzi o podobnych tęsknotach.